rodu,
W stolicy przepedzilas twoje mlode lata;
Czyz zgodzisz sie zyc na wsi? z daleka od swiata!
Jak ziemianka!'
A na to Zosia rzekla skromnie:
'Jestem kobieta, rzady nie naleza do mnie.
Wszakze Pan bedziesz mezem; ja do rady mloda.
Co Pan urzadzisz, na to calym sercem zgoda!
Jesli wlosc uwalniajac, zostaniesz ubozszy,
To, Tadeuszu, bedziesz sercu memu drozszy.
O moim rodzie malo wiem i nie dbam o to;
Tyle pomne, ze bylam uboga, sierota,
Ze od Soplicow bylam za corke przybrana,
W ich domu hodowana i za maz wydana.
Wsi nie lekam sie; jesli w wielkim miescie zylam,
To dawno; zapomnialam, wies zawsze lubilam;
I wierz mi, ze mnie moje kogutki i kurki
Wiecej bawily nizli owe Peterburki;
Jesli czasem tesknilam do zabaw, do ludzi,
To z dziecinstwa; wiem teraz, ze mnie miasto nudzi;
Przekonalam sie zima po krotkim pobycie
W Wilnie, ze ja na wiejskie urodzona zycie;
Posrod zabaw tesknilam znow do Soplicowa.
Pracy tez nie lekam sie, bom mloda i zdrowa,
Umiem chodzic okolo domu, nosic klucze;
Gospodarstwa, obaczysz, jak ja sie wyucze!'
Gdy Zosia domawiala ostatnie wyrazy,
Podszedl ku niej zdziwiony i kwasny Gerwazy:
'Juz wiem! - rzekl. - Sedzia mowil juz o tej wolnosci!
Lecz nie pojmuje, co to sciaga sie do wlosci!
Boje sie, zeby to cos nie bylo z niemiecka!
Wszak wolnosc nie jest chlopska rzecz, ale szlachecka!
Prawda, ze sie wywodzim wszyscy od Adama,
Alem slyszal, ze chlopi pochodza od Chama,
Zydowie od Jafeta, my szlachta od Sema,
A wiec panujem jako starsi nad obiema.
Juzci pleban inaczej uczy na ambonie...
Powiada, ze to bylo tak w Starym Zakonie,
Ale skoro Chrystus Pan, choc z krolow pochodzil,
Miedzy Zydami w chlopskiej stajni sie urodzil,
Odtad wiec wszystkie stany porownal i zgodzil.
Niech i tak bedzie, kiedy inaczej nie mozna!
Zwlaszcza ze, jako slysze, i Jasnie Wielmozna
Pani moja, Zofija, na wszystko sie zgadza;
Jej rozkazac, mnie sluchac; juzci przy niej wladza.
Tylko ostrzegam, bysmy wolnosci nie dali
Pustej i slownej tylko, jako za Moskali,
Kiedy pan Karp nieboszczyk wloscian wyswobodzil,
A Moskal ich podatkiem potrojnym oglodzil.
Radze wiec, aby chlopow starym obyczajem
Uszlachcic i oglosic, ze im herb nasz dajem,
Pani udzieli jednym wioskom Polkozica,
Drugim niech swa Leliwe nada Pan Soplica.
Natenczas i Rebajlo uzna chlopa rownym,
Gdy go ujrzy szlachcicem wielmoznym, herbownym,
Sejm potwierdzi.
A niech sie maz Pani nie trwozy,
Iz oddanie ziem Panstwo tak bardzo zubozy;
Nie da Bog, abym raczki cory dygnitarskiej
Widzial umozolone w pracy gospodarskiej.
Jest na to sposob. - W zamku wiem ja pewna skrzynie,
W ktorej jest Horeszkowskie stolowe naczynie,
Przytem rozne sygnety, kanaki, manele,
Kity bogate, rzedy, cudne karabele,
Skarbczyk Stolnika, w ziemi skryty od grabiezy;
Pani Zofiji jako dziedziczce nalezy;
Pilnowalem go w zamku jako oka w glowie
Od Moskalow i od was, Panstwo Soplicowie.
Mam takze spory worek mych wlasnych talarow,
Uzbieranych z wyslugi tudziez z panskich darow.
Myslilem, gdy nam zamek wroconym zostanie,
Obrocic grosz na murow wyreperowanie;
Nowemu gospodarstwu dzis zda sie w potrzebie;
A wiec, Panie Soplico, wnosze sie do ciebie,
Bede zyl u mej Pani na laskawym chlebie
I kolyszac Horeszkow pokolenie trzecie,
Wprawiac do Scyzoryka Pani mojej dziecie,
Jesli syn - a syn bedzie, bo wojny nadchodza,
A w czasie wojny zawzdy synowie sie rodza'.
Ledwie ostatnie slowa domowil Gerwazy,
Gdy powaznemi kroki przystapil Protazy,
Sklonil sie i wydobyl z zanadrza kontusza
Panegiryk ogromny w poltrzecia arkusza.
Skomponowal go rymem podoficer mlody,
Ktory niegdys w stolicy slawne pisal ody,
Potem wdzial mundur, lecz i w wojsku beletrysta,
Wiersze rabial. - Juz Wozny przeczytal ich trzysta,
Az gdy przyszedl do miejsca: 'O ty, ktorej wdzieki
Budza bolesna radosc i rozkoszne meki!
Ktora na szyk Bellony gdy zwrocisz twarz piekna,
Zlamia sie wnet oszczepy i tarcze rozpekna,
Zwalcz dzis Marsa Hymenem; srogiej niezgod hydrze
Niech dlon twoja syczace z czola zmije wydrze!' -
Tadeusz i Zofija ustawnie klaskali,
Niby chwalac, w istocie nie chcac sluchac dalej.
Juz z rozkazu Sedziego pleban stal na stole
I oglaszal wloscianom Tadeusza wole.
Zaledwie uslyszeli nowine poddani,
Skoczyli do panicza, padli do nog pani,
'Zdrowie Panstwu naszemu!' - ze lzami krzykneli;
Tadeusz krzyknal: 'Zdrowie Spolobywateli,
Wolnych, rownych, Polakow!'
'Wnosze Ludu zdrowie!' -
Rzekl Dabrowski; lud krzyknal: 'Niech zyja Wodzowie,
Wiwat Wojsko!' 'Wiwat Lud, wiwat wszystkie Stany!'
Tysiacem glosow zdrowia grzmialy na przemiany.
Tylko Buchman radosci podzielac nie raczyl,
Pochwalal projekt, lecz go rad by przeinaczyl,
A naprzod komisyja legalna wyznaczyl,
Ktora by... Krotkosc czasu byla na zawadzie,
Ze nie stalo sie zadosc Buchmanowej radzie.
Bo na dziedzincu zamku juz stali parami
Oficery z damami, wiara z wiesniaczkami:
'Poloneza!' - krzykneli wszyscy w jedno slowo.
Oficerowie wioda muzyke wojskowa;
Ale pan Sedzia w ucho rzekl do Jenerala:
'Kaz Pan, zeby sie jeszcze kapela wstrzymala;
Wiesz, ze dzisiaj synowca mego zareczyny,
A dawnym obyczajem jest naszej rodziny
Zareczac sie i zenic przy wiejskiej muzyce.
Patrz, stoi cymbalista, skrzypak i kozice;
Poczciwi muzykanci - juz sie skrzypak zzyma,
A kobeznik klania sie i zebrze oczyma;
Jezeli ich odprawie, biedni beda plakac;
Lud przy innej muzyce nie potrafi skakac;
Niechaj ci zaczna, niech sie i lud podweseli,
Potem bedziem wybornej twej sluchac kapeli'.
Dal znak.
Skrzypak u sukni zakasal rekawek,
Scisnal gryf krzepko, oparl brode o podstawek
I smyk jak konia w zawod puscil po skrzypicy.
Na to haslo stojacy obok kobeznicy,
Jak gdyby w skrzydla bijac, czestym ramion ruchem
Dma w miechy i oblicza wypelniaja duchem;
Myslilbys, ze ta para w powietrze uleci,
Podobna do pyzatych Boreasza dzieci.
Braklo cymbalow.
Bylo cymbalistow wielu,
Ale zaden z nich nie smial zagrac przy Jankielu
(Jankiel przez cala zime nie wiedziec gdzie bawil,
Teraz sie nagle z glownym sztabem wojska zjawil).
Wiedza wszyscy, ze mu nikt na tym instrumencie
Nie wyrowna w bieglosci, w guscie i w talencie.
Prosza, azeby zagral, podaja cymbaly;
Zyd wzbrania sie, powiada, ze rece zgrubialy,
Odwykl od grania, nie smie i panow sie wstydzi;
Klaniajac sie umyka; gdy to Zosia widzi,
Podbiega i na bialej podaje mu dloni
Drazki, ktoremi zwykle mistrz we strony dzwoni;
Druga raczka po siwej brodzie starca glaska
I dygajac: 'Jankielu - mowi - jesli laska,
Wszak to me zareczyny, zagrajze, Jankielu!
Wszak nieraz przyrzekales grac na mym weselu!'
Jankiel niezmiernie Zosie lubil; kiwnal broda
Na znak, ze nie odmawia; wiec go w srodek wioda,
Podaja krzeslo, usiadl, cymbaly przynosza,
Klada mu na kolanach. On patrzy z