— Prezydent pana oczekuje.
W pozycji siedzacej, swiezo wygolony wokol swej koziej brodki, prezydent Deshatine wygladal jak portret wlasny Gilberta Stuarta. Spoczywal niedbale w skorzanym fotelu, roztargnionymi oczami wygladajac przez okno prezydenckiego odrzutowca i jednoczesnie sluchajac jakiejs tasmy przez sluchawki. Kawa parowala z filizanki przy jego lokciu, druga pusta filizanka stala przy srebrnym dzbanku. Obok tej filizanki lezalo podluzne puzderko z czerwonej skory, na ktorej wytloczony byl srebrny krzyz. Dash nie kazal mu czekac. Obejrzal sie, usmiechnal, sciagnal sluchawki i powiedzial:
— Dziekuje, ojcze Kaymanie, ze dales sie porwac. Siadaj, prosze. Poczestuj sie kawa, jesli masz ochote.
— Dziekuje.
Kamerdyner doskoczyl, napelnil filizanke i wycofawszy sie stanal za plecami Dona Kaymana. Ksiadz nie ogladal sie, wiedzac, ze kamerdyner bedzie obserwowal najmniejsze drgnienie jego miesni, wolal wiec unikac gwaltownych ruchow. Prezydent rzekl:
— Przez ostatnie czterdziesci osiem godzin bylem w tak wielu strefach czasowych, ze zapomnialem, jak to jest na bozym swiecie. Monachium, Berlin, Rzym. Dorwalem Verna Scanyona w Rzymie, gdy doszly mnie sluchy o klopotach z Rogerem Torrawayem. Malo w portki nie zrobilem ze strachu, ojcze. Prawiescie go stracili, co?
— Jestem — powiedzial Kayman — aerologiem, panie prezydencie. Nie ja za to odpowiadalem.
— Daj spokoj, ojcze. Nie szukam kozla ofiarnego; winnego sie zawsze znajdzie, jak dobrze poszukac. Chce sie dowiedziec, co to bylo.
— Jestem przekonany, ze general Scanyon mogl panu powiedziec wiecej niz ja, panie prezydencie — rzekl sztywno Kayman.
— Gdybym zadowolil sie wersja Scanyona — cierpliwie odparl prezydent — nie ladowalbym po ciebie. Ty tam byles. Nie on. On siedzial daleko w Watykanie na Konferencji Pacem in Excelsis.
Kayman szybko pociagnal lyk z filizanki.
— Coz, malo brakowalo. Uwazam, ze z powodu panujacej epidemii grypy Roger nie zostal odpowiednio przygotowany na to, co go czekalo. Brakowalo nam personelu. Nie bylo Brada.
— Nie pierwszy raz — zauwazyl prezydent.
Kayman wzruszyl ramionami i nie podjal watku.
— Wykastrowali go, panie prezydencie. Zrobili mu to, co sultanowie zwykli nazywac kastracja doskonala: czlonek i reszta. Jemu to niepotrzebne, gdyz proces spalania jest w nim juz tak znikomy, ze wszystko wydala odbytnicze, wiec to bylo tylko slabe miejsce. Nie ulega kwestii, ze musialo do tego dojsc, panie prezydencie.
— A co z wycieciem — jak jej tam — prostaty? Czy ona tez byla slabym miejscem?
— Doprawdy powinien pan spytac o to ktoregos z lekarzy, panie prezydencie.
— Pytam ciebie. Scanyon mowil cos o „ksiezej chorobie”, a ty jestes ksiedzem.
Kayman usmiechnal sie.
— To stary termin, z czasow, gdy ksiezy obowiazywal celibat. Ale owszem, moge to panu wyjasnic, sporo sie o tym mowilo w seminarium. Prostata wytwarza sperme — nieduzo, pare kropli dziennie. Jesli mezczyzna nie ma wytryskow, w wiekszosci uchodzi ona z moczem, lecz w przypadku podniecenia seksualnego jest tego wiecej i nie wszystko ulega wydaleniu. Nadmiar zbiera sie, a taki zastoj prowadzi do klopotow.
— A wiec wycieli mu i prostate.
— I wszczepili sterydowa kapsulke, panie prezydencie. Nie zniewiescieje. Fizycznie nie rozni sie on obecnie niczym od kompletnego samowystarczalnego kaplona w… Och. Chce powiedziec kaplana, zyjacego w celibacie.
Prezydent pokiwal glowa.
— To sie nazywa przejezyczenie freudowskie.
Kayman wzruszyl ramionami.
— A skoro ty tak to widzisz — naciskal prezydent — to myslisz, ze jak, do diabla, patrzy na to Torraway?
— Wiem, ze nie jest mu z tym lekko, panie prezydencie.
— O ile sie orientuje — ciagnal Dash — nie jestes jedynie aerologiem, Don, jestes rowniez konsultantem malzenskim. I nie najlepiej ci to idzie, zgadza sie? Ta mala puszczalska. zona naszego chlopaka, daje mu popalic.
— Dorka ma wiele problemow.
— Nie, Dorka ma jeden problem. Taki sam jak my wszyscy. Ona rozpieprza nasz program marsjanski, a nam nie wolno do tego dopuscic. Mozesz ja ustawic?
— Nie.
— Coz, nie idzie mi o zrobienie z niej wzoru cnot. Daj spokoj, Don! Sprobuj ja zmusic, zeby go chociaz na tyle uspokoila, zeby nie dostal juz nigdy szoku. Niech mu da calusa, obieca wiecej, wysle list milosny na Marsa; Torraway nie oczekuje, Bog mi swiadkiem, niczego wiecej. Ale przynajmniej tyle mu sie nalezy.
— Moge sprobowac — rzekl Kayman bezradnie.
— A ja pogadam z Bradem — rzekl ponuro prezydent. — Mowilem ci, mowilem wam wszystkim: ten program musi sie powiesc. Nie obchodzi mnie, ze jednemu zimno w glowe, a drugiej goraco w majtkach, chce, aby Torraway byl na Marsie, i chce, zeby byl tam szczesliwy.
Samolot przechylil sie w wirazu biorac nowy kurs, tak zeby ominac ruch wokol Nowego Orleanu, i blask porannego slonca odbil sie od mazistej, oleisto-sliskiej powierzchni zatoki. Prezydent zezowal na nia z gory ze zloscia.
— Pozwolisz, ze powiem ci, ojcze Kaymanie, o czym myslalem. Pomyslalem sobie, ze Roger bylby szczesliwszy oplakujac smierc swojej zony w wypadku samochodowym niz martwiac sie, co tez ona wyprawia, gdy go nie ma w domu. Nie lubie takich rzeczy. Ale mam tylko jedna alternatywe i musze wybrac mniejsze zlo. A teraz — rzekl usmiechajac sie nagle — mam cos dla ciebie od Jego Swiatobliwosci. To prezent, zajrzyj do srodka.
Kayman z ciekawoscia otworzyl czerwone puzderko. Na czerwonym aksamicie jego wnetrza lezal zwiniety rozaniec. Zdrowas Marie byly z kosci sloniowej, rzezbionej w paczki rozy; wielkie paciorki Ojcze Nasz wycyzelowane zostaly w krysztale.
— Ma ciekawa historie — ciagnal prezydent. — Przyslano go Ignacemu Loyoli z jednej z jego misji w Japonii, po czym znajdowal sie przez dwiescie lat w Ameryce Poludniowej w… jak wy je nazywacie?… Szkolki Paragwajskie? To prawdziwy zabytek muzealny, lecz Jego Swiatobliwosc zyczyl sobie, zebys go mial.
— Ja… ja nie wiem, co powiedziec — wydusil z siebie Kayman.
— I ma on blogoslawienstwo Jego Swiatobliwosci. — Prezydent opadl na oparcie i jakby w oczach sie postarzal. — Modl sie na nim, ojcze — rzekl. — Ja nie jestem katolikiem. Nie wiem, co wy czujecie w tych sprawach. Pragne jednak, abys modlil sie o takie przemeblowanie w glowie Dorki Torraway, zeby to utrzymalo jej meza jakis czas przy zyciu. A jesli nic z tego nie wyjdzie, to modl sie z calych doprawdy sil za nas wszystkich.
Powrociwszy do glownej kabiny Kayman zapial sie pasami w fotelu i usilowal przysnac na pozostala godzinke z kawalkiem lotu do Tonki. Znuzenie zatriumfowalo nad zmartwieniem i Kayman odplynal w nicosc. Nie on jeden sie martwil. Nie ocenilysmy prawidlowo wstrzasu, jakim utrata genitaliow bedzie dla Rogera Torrawaya, i malo brakowalo, abysmy go utracily. Wadliwosc dzialania osiagnela punkt krytyczny. Podobne ryzyko nie moglo sie powtorzyc. Zorganizowalysmy wzmocniony nadzor psychologiczny nad Rogerem, a plecakowy komputer w Rochester zostal przeprogramowany tak, ze monitorowal powazniejsze napiecia psychiczne i reagowal, zanim wolniejsze ludzkie synapsy Rogera mogly rozedrgac sie w konwulsje.
Sytuacja swiatowa rozwijala sie zgodnie z przewidywaniami. Miasto Nowy Jork znajdowalo sie, oczywiscie, w stanie zametu, napiecia na Bliskim Wschodzie rosly przekraczajac wydolnosc zaworow bezpieczenstwa, a z Nowej Ludowej Azji sypaly sie gwaltowne deklaracje zaprzeczajace rzezi kalamarnic w Oceanie Spokojnym. Planeta szybko osiagala mase krytyczna. Nasze wydruki wskazywaly, ze przyszlosc rasy na Ziemi stanie za dwa lata pod znakiem zapytania. Nie moglysmy na to pozwolic. Ladowanie na Marsie musialo sie powiesc.
Wyszedlszy z otepienia po swym ataku Roger nie zdawal sobie sprawy, jak bliski byl smierci, zdawal sobie jedynie sprawe, ze zraniono go we wszystkie najczulsze miejsca naraz. Jego samopoczucie sprowadzalo sie do pustki: wymiecionej, beznadziejnej pustki. Stracil nie tylko Dorke, stracil rowniez swoja meskosc. Bol byl zbyt