nieludzki, zeby usmierzyc go placzem, nawet gdyby mogl plakac. Bol nie do wytrzymania, niczym dlutowanie zeba bez znieczulenia, odczuwany juz nie jako sygnal ostrzegawczy, lecz jako element otoczenia, cos, czego doznajemy i co musimy wytrzymac.
Otworzyly sie drzwi i weszla nowa pielegniarka.
— Witam. Widze, ze pan nie spi.
Podeszla do niego i polozyla mu cieple palce na czole.
— Nazywam sie Sulie Carpenter — powiedziala. — Wlasciwie Susan Lee, ale mowia mi Sulie. — Zdjela dlon i usmiechnela sie. — Pewnie pan mysli, ze upadlam na glowe sprawdzajac goraczke reka, prawda? Wiem z monitorow, ile pan ma, ale taka juz ze mnie staromodna dziewczyna.
Torraway prawie nie sluchal, pochloniety jej widokiem. Czyzby to bylo oszustwo jego obwodow mediacyjnych? Wysoka, zielonooka, czarnowlosa, tak podobna do Dorki, ze zaczai zmieniac parametry widzenia swych wielkich, owadzich oczu najezdzajac wzrokiem na pory w jej z lekka piegowatej cerze, przeinaczajac wartosci barw, zmniejszajac czulosc, az odniosl wrazenie, ze dziewczyna rozplywa sie w polcieniu. Na nic. Ciagle wygladala jak Dorka.
Podeszla zerknac na duplikaty monitorow w kacie pokoju.
— Ma sie pan naprawde niezle, pulkowniku Torraway — zawolala przez ramie. — Zaraz przyniose panu lunch. Potrzebuje pan czegos teraz?
Podniosl sie i usiadl.
— Wszystkiego, czego nie moge miec — powiedzial z gorycza.
— Och, nie, pulkowniku! — Jej oczy spogladaly ze zgorszeniem. — Chce powiedziec… no coz, prosze mi wybaczyc. Nie mam prawa przemawiac do pana w ten sposob. Ale, na mily Bog, pulkowniku, jesli jest na tym swiecie ktos, kto moze miec wszystko, czego zapragnie, to pan nim jest!
— Szkoda, ze ja tego tak nie czuje — mruknal, ale obserwowal ja bacznie i z ciekawoscia, odczuwajac cos… cos… czego nie umial zidentyfikowac, a jednak cos, co nie bylo bolem, jaki go dreczyl zaledwie kilka chwil temu.
Sulie Carpenter rzucila okiem na zegarek, po czym przysunela sobie krzeslo.
— Zdaje sie, ze jest pan w kiepskim nastroju, pulkowniku — powiedziala ze wspolczuciem. Pewnie nielatwo wytrzymac to wszystko.
Odwrocil od niej oczy spogladajac w gore, tam gdzie wielkie, czarne skrzydla marszczyly sie z wolna ponad jego glowa.
— Ma to swoje zle strony — powiedzial — prosze mi wierzyc. Ale wiedzialem, w co sie pakuje.
Sulie pokiwala glowa.
— Ja tez mialam ciezkie chwile — odezwala sie — kiedy moj… kiedy zmarl moj chlopak. Oczywiscie, nie ma to nic wspolnego z pana sytuacja. Ale poniekad, kto wie, czy nie bylo to gorsze; widzi pan, to bylo tak bezsensowne. Jednego dnia siedzimy sobie szczesliwi i rozmawiamy o naszym slubie. Nazajutrz on wraca od doktora i okazuje sie, ze jego bole glowy to… — wziela gleboki oddech. — Guz mozgu. Zlosliwy. Zmarl trzy miesiace pozniej, a ja nie moglam sie z tym po prostu pogodzic. Musialam uciekac z Oakland. Poprosilam o przeniesienie tutaj. W najsmielszych marzeniach nie przypuszczalam, ze mnie wezma, ale chyba ciagle brakuje im personelu z powodu grypy…
— Przykro mi — szybko powiedzial Roger.
Usmiechnela sie.
— Nie ma o czym mowic. Tyle tylko, ze w moim zyciu powstala wielka pustka, i jestem wdzieczna losowi, ze dal mi cos, co ja wypelni. — Ponownie spojrzala na zegarek i zerwala sie. — Oberwe od siostry oddzialowej — powiedziala. — Nie, ale powaznie, czym moge panu sluzyc? Ksiazka? Muzyka? Caly swiat jest na pana rozkazy, wie pan, lacznie ze mna.
— Nic a nic — powiedzial szczerze Roger. — Dziekuje w kazdym razie. Skad pomysl, zeby przyjsc akurat tutaj?
Spojrzala na niego w zamysleniu; kaciki jej ust uniosly sie prawie niedostrzegalnie.
— Coz — powiedziala. — Wiem co nieco o tutejszym programie, dziesiec lat pracowalam w medycynie aerokosmicznej w Kalifornii I znam pana, pulkowniku Torraway. Znam! Mialam kiedys panska fotografie na scianie, z czasow kiedy ratowal pan tamtych Rosjan. Nie uwierzylby pan, jaka meska role odgrywal pan w moich dziewczecych marzeniach, panie pulkowniku. Odeszla z szerokim usmiechem na twarzy, ale przystanela jeszcze w drzwiach. — Prosze, niech pan zrobi cos dla mnie, dobrze?
Roger byl zaskoczony.
— Oczywiscie. A co takiego?
— Otoz chcialabym miec pana nowsze zdjecie. Wie pan, jak tu jest ze sluzba bezpieczenstwa. Gdybym przemycila aparat… czy moge cichaczem pstryknac panu zdjecie? Zeby chociaz miec co wnukom pokazywac, o ile w ogole bede miala jakies wnuki.
— Zabija cie, Sulie, jesli cie zlapia — zaprotestowal Roger.
Puscila oko.
— Zaryzykuje, bo warto. Dzieki.
Po jej odejsciu Roger usilowal powrocic do rozmyslan o swej kastracji i swoich rogach, lecz z jakiegos powodu wszystko to wydawalo mu sie mniej przytlaczajace. Nie mial tez zbyt wiele czasu. Sulie przyniosla mu tresciwy lunch, usmiech i obietnice powrotu nazajutrz rano. Klara Bly zrobila mu lewatywe, a nastepnie lezal i dziwowal sie najsciu trzech identycznych wasatych blond facetow, przeczesujacych kazdy centymetr podlogi, scian i mebli wykrywaczami metalu i elektronicznymi miotlami. Zupelnie nie znal tych mezczyzn, ktorzy zasiedli na specjalnie przyniesionych krzeslach, w milczeniu obserwujac uwaznie wkroczenie Brada. Brad wygladal nie tylko na chorego, byl rowniez powaznie zaniepokojony.
— Czesc, Roger — powiedzial. — Jezu, ales napedzil nam stracha. To moja wina, powinienem byc na nasluchu, ale ten cholerny wirus grypy…
— Jakos przezylem — rzekl Roger studiujac dosc przecietna twarz przyjaciela i dziwiac sie, dlaczego nie czuje wscieklosci ani niecheci.
— Teraz, bracie, nie damy ci juz ani chwili spokoju — zaczal Brad przysunawszy sobie krzeslo. — Chwilowo przymknelismy niektore z twoich obwodow mediacyjnych. Kiedy ponownie rusza w komplecie, bedziemy musieli przymykac ci doprowadzenia bodzcow. I tak, krok po kroczku, umozliwimy ci odbieranie calego otoczenia. A Katarzyna wylazi ze skory, zeby zaczac z toba rehabilitacje, no wiesz, chodzi o korzystanie z tych twoich miesni i tak dalej.
Zerknal na trzech milczacych obserwatorow. Roger mial wrazenie, ze na jego twarzy pojawil sie nagle lek.
— Mysle, ze jestem gotow — powiedzial Roger.
— Och, bez watpienia. Wiem, ze jestes — odparl zaskoczony Brad. — Czyzby nie pokazywali ci aktualnych odczytow twojej telemetrii? Chodzisz, bracie, jak siedemnastokamieniowy zegarek. Gdyby mnie pytano — wyszczerzyl zeby w usmiechu — to jestes dzielem sztuki, Roger, a ja artysta. Zaluje tylko, ze nie zobacze cie na Marsie. Tam jest twoje miejsce, chlopie.
Jeden z milczacych cerberow odchrzaknal.
— Czas sie konczy, doktorze Bradley — rzekl.
Wyraz niepokoju powrocil na twarz Brada.
— Juz ide. Uwazaj na siebie, Rog. Wpadne do ciebie pozniej.
Wyszedl, a za nim wymaszerowali trzej agenci rzadowi, zastapieni przez Klare Bly, ktora zaczela sie krecic bez celu po pokoju. Zagadka wyjasnila sie nagle.
— Dash przybywa do mnie z wizyta — odgadl Roger.
— Spryciarz! — fuknela Klara. — Coz, ty chyba mozesz o tym wiedziec. Ja nie moge. Robia z tego tajemnice. Ale co to za tajemnica, skoro caly szpital przewracaja do gory nogami? Tych facetow bylo juz tu pelno wszedzie, jeszcze zanim przyszlam na dyzur.
— A kiedy Dash sie tu zjawi? — spytal Roger.
— To akurat jest jeszcze tajemnica. Przede mna, w kazdym razie.
Ale nie pozostalo to tajemnica bardzo dlugo, gdyz za godzine, przy akompaniamencie nieuchwytnego dla uszu, lecz silnie wyczuwanego,,Ave, Imperator”, prezydent Stanow Zjednoczonych wkroczyl do pokoju. Towarzyszyl mu ten sam kamerdyner, ktory byl w prezydenckim odrzutowcu, tym razem nie jako kamerdyner, a