w kazdej chwili, a my ci, jesli zechcesz, odpowiemy. Ale przez jakis czas nie bedziemy duzo gadac. Najpierw niech dotra sie obwody wzrokowe, nim pomieszamy rzeczy z jednoczesnym obrazem i dzwiekiem, rozumiesz?

— Zaczynajcie — rzekl Roger.

Zamiast odpowiedzi na przeciwleglej scianie pojawil sie za chwile blady punkt swietlny. Nie byl jaskrawy. Swymi naturalnymi oczami — podejrzewal Roger — w ogole by go nie mogl zobaczyc; obecnie dostrzegal go wyraznie i mimo ze powietrze w jego szpitalnym pokoju zostalo przefiltrowane, widzial ponad glowa nikla sciezke swiatla wiodaca od rzutnika do sciany. Przez dlugi czas nic wiecej sie nie wydarzylo. Roger czekal najcierpliwiej, jak tylko potrafil. Uplynelo wiecej czasu. Wreszcie rzekl:

— W porzadku, widze to. To jest kropka. Przygladam sie jej przez caly czas, ale ciagle jest kropka. Jak zauwazam — powiedzial obracajac glowe na wszystkie strony — rzuca taki odblask, ze widze troche caly pokoj, ale to wszystko.

Brad odezwal sie glosem jak huk gromu:

— Swietnie, Roger, poczekaj, damy ci cos innego.

— A ja j! — rzekl Roger. — Nie rycz tak, dobrze?

— Nie ryczalem wcale glosniej niz przedtem — zaprotestowal Brad. I faktycznie jego glos zostal sprowadzony do normalnej skali.

— Dobra, dobra — mruknal Roger.

Zaczynalo go to nudzic. Za chwile kilkanascie centymetrow od pierwszego pojawil sie drugi punkt swietlny. Oba tkwily tak znowu przez dlugi czas, po czym nagle polaczyla je swietlna linia.

— To jest porzadnie nudne — jeknal.

— Takie ma byc — tym razem glos nalezal do Klary Bly.

— Czesc — powital ja Roger. — Sluchajcie. Widze juz calkiem dobrze przy tej calej iluminacji, jaka mi robicie. Co to za kupa drutow we mnie wlazi?

Wlaczyl sie Brad:

— Twoja telemetria, Roger. Dlatego wlasnie musielismy cie przywiazac, zebys sie nie przekrecil i nie poplatal przewodow. Teraz wszystko jest zdalnie sterowane, rozumiesz. Musielismy rowniez wyniesc, co sie dalo, z twego pokoju.

— Zauwazylem. No dobra, jedziemy dalej.

Bylo to jednak nudne i nudne pozostalo. Nic z tych rzeczy, co to maja na celu zajecie czyjegos umyslu. Moze bylo to wazne, ale tez i nieciekawe. Po ciagnacym sie bez konca etapie prostych geometrycznych figur swietlnych o tak zmniejszonej jasnosci, ze coraz mniej rzucaly poswiaty rozjasniajacej reszte pokoju, zaczeto podawac mu dzwieki: trzaski, piski oscylatora, dzwonek, bialy szum.

W sasiednim pomieszczeniu nieustannie zmienialy sie ekipy. Przerywano tylko wtedy, gdy telemetria podawala, ze Roger potrzebuje snu, jedzenia albo basenu. Zadna z tych potrzeb nie zachodzila czesto. Roger zaczynal juz rozpoznawac, kto ma dyzur, po najdrobniejszych oznakach: jesli w glosie Brada pojawila sie slabiutka nuta ironii, zawsze oznaczala obecnosc Katarzyny Doughty w pokoju; wolniejszy, czulszy jakos byl szczebiot sciezek dzwiekowych, kiedy Sulie Carpenter kontrolowala reakcje. Odkryl, ze jego poczucie czasu nie bylo takie samo jak poczucie czasu tamtych z sasiedniego pokoju, podobnie zreszta poczucie „rzeczywistosci”, obojetne, co przez nia rozumiec.

— Nalezalo sie tego spodziewac, Rog — powiedzial znuzony glos Brada, gdy o tym zameldowal. — Jak nad tym popracujesz, przekonasz sie, ze mozesz to dowolnie regulowac. Mozesz odmierzac sekundy niczym metronom, jesli zechcesz. Albo poruszac sie szybciej czy wolniej, w zaleznosci od potrzeby.

— Niby jak ja mam to robic? — zapytal Roger.

— A idz, czlowieku, do diabla! — wsciekl sie Brad. — To twoje cialo. Naucz sie nim poslugiwac. — Po czym dodal przepraszajaco: — W ten sam sposob, w jaki nauczyles sie blokowac widzenie. Eksperymentuj, dopoki sobie tego nie wykombinujesz. Teraz uwazaj: puszcze ci partite Bacha.

Czas jakos mijal. Ale nielatwo i nie szybko. Byly dlugie okresy, kiedy zmienione poczucie czasu Rogera przeciagalo na przekor nude, byly chwile, kiedy przylapywal sie na tym, ze wbrew woli znowu mysli o Dorce. Pokrzepienie na duchu wizyta Dasha, przyjemna troska i przywiazanie Sulie Carpenter jak wszystko, co dobre, nie trwalo wiecznie. Dorka stanowila rzeczywistosc jego rojen i gdy tylko mysli mial na tyle wolne, ze zaczynaly wedrowac, to wedrowaly wlasnie do Dorki. Do Dorki i radosci ich pierwszych wspolnie przezytych lat. Do Dorki i straszliwej prawdy, ze on juz nie jest mezczyzna na tyle, zeby zaspokajac jej seksualne potrzeby. Do Dorki i Brada…

— Nie wiem, Roger, co ty, do cholery, wyprawiasz — warknal glos Katarzyny Doughty — ale to rozpieprza w tobie objawy zycia. Skoncz z tym.

— Dobrze juz, dobrze — burknal.

Wyrzucil Dorke z mysli. Myslal o naburmuszonym, czulym glosie Katarzyny, o tym, co mowil prezydent, o Sulie Carpenter. Uspokoil sie.

W nagrode pokazano mu slajd z pekiem fiolkow w naturalnym kolorze.

Dziesiec

Entrechaty Batmana

Znienacka, ku zdumieniu wszystkich, zostalo zaledwie dziewiec dni. Przed kolegium duchownym ojciec Kayman dygotal na zimnie, czekajac na podwiezienie do Instytutu. W minionych dwoch tygodniach bardzo silnie pogorszyly sie niedobory paliwa, spotegowane walkami na Srodkowym Wschodzie i wysadzeniem rurociagow Morza Polnocnego przez Bojownikow o Niepodleglosc Szkocji. Sam program mial bezwzgledne priorytety we wszystkim, mimo ze niektore z podziemnych silosow nie mialy dosc paliwa na wypuszczenie w niebo zamknietych w nich rakiet, niemniej jednak calemu personelowi zalecono gaszenie swiatel, wspolne dojazdy, przykrecenie domowych termostatow, rzadsze ogladanie telewizji.

Wczesna zawieja zasypala sniegiem oklahomskie prerie i przed kolegium jakis kleryk z seminarium odgarnial sennie snieg z chodnika. Nie bylo tego sniegu wiele, ale — pomyslal Kayman — nie wygladal przyjemnie dla oka. Czy to byla jego imaginacja, czy rzeczywiscie snieg mial barwe wiele mowiacej szarosci? Moglbyz popiol z plonacych w Kalifornii i Oregonie lasow zbrukac snieg w odleglosci dwoch tysiecy pieciuset kilometrow?

Kayman podskoczyl, gdy Brad zatrabil klaksonem.

— Przepraszam, zagapilem sie — powiedzial wsiadajac i zatrzasnal drzwi. — Sluchaj, czy nie powinnismy nastepnym razem wziac mojego samochodu? Zuzywa znacznie mniej paliwa od tej twojej machiny.

Brad wzruszyl markotnie ramionami i zerknal w lusterko wsteczne. Drugi poduszkowiec, tym razem lekka, sportowa maszyna, wyjezdzal za nimi zza zakretu.

— I tak prowadze dwa — rzekl. — To ten sam, ktory siedzial mi na ogonie we wtorek. Partacze. Chyba, ze chca mi pokazac czarno na bialym, ze jestem sledzony.

Kayman obejrzal sie. Podazajacy za nimi pojazd rzeczywiscie nie robil nic, zeby nie rzucac sie w oczy.

— Wiesz, co to za jedni, Brad?

— A co, masz jakies watpliwosci?

Kayman nie odpowiedzial. W samej rzeczy nie mial. Prezydent dal Bradowi jasno do zrozumienia, ze pod zadnym pozorem ma sie nie pieprzyc z zona potwora, i kazda bolesna sekunda tej polgodzinnej rozmowy pozostala mu w pamieci jak zywa. Sledzic zaczeli go zaraz potem, dla pewnosci, ze nie zapomni. Ale to nie byl temat, ktory Kayman chcialby omawiac z Bradem. Wlaczyl radio i trafil na wiadomosci. Kilka minut sluchali o serii ocenzurowanych, a mimo to przygniatajacych nieszczesc, az wreszcie Brad bez slowa siegnal do wylacznika. Jechali dalej w ciszy pod olowianym niebem, az dojechali pod osamotniony na pustej prerii, ogromny, bialy szescian Instytutu.

W budynku nie bylo zadnej szarosci: rozjarzone lampy oswietlaly twarze zywe, choc wymeczone i czasami zafrasowane. Przynajmniej tu w srodku — pomyslal Kayman — panuje atmosfera spelnienia i celowosci. Program szedl scisle wedlug planu. Za dziewiec dni wystartuje statek marsjanski i on sam we wlasnej osobie bedzie na jego pokladzie.

Kayman nie bal sie wyprawy. Tak ukierunkowal cale swoje zycie od pierwszych dni w seminarium, kiedy to uswiadomil sobie, ze moze sluzyc Bogu w wielu miejscach poza ambona, zachecany przez ojca przelozonego do

Вы читаете Czlowiek plus
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату