najwyrazniej goryl.
— Mam szczescie widziec cie znowu — rzekl prezydent wyciagajac dlon.
Nigdy dotad nie widzial zmodyfikowanej i zmontowanej wersji astronauty i mimo ze lekko polyskliwe cialo, fasety wielkich oczu i wiszace w powietrzu skrzydla musialy niewatpliwie wygladac niesamowicie, to na doskonale opanowanym obliczu prezydenta nie malowalo sie nic innego poza serdecznoscia i zadowoleniem.
— Wpadlem po drodze do Dory, zeby pozdrowic twoja mila zone. Zapomnialem ja zapytac, ale mam nadzieje, ze wybaczyla mi zniszczenie manikiuru w zeszlym miesiacu. No, a ty jak sie czujesz?
Roger czul sie po raz drugi zdumiony gruntownoscia przygotowania prezydenta do rozmowy, lecz jego odpowiedz brzmiala:
— Swietnie, panie prezydencie.
Prezydent skinal glowa na swego goryla nie spojrzawszy na niego.
— John, masz te paczuszke dla pulkownika Torrawaya? Dora prosila mnie, zebym ci cos przekazal; mozesz zajrzec do srodka, jak my juz sobie pojdziemy.
Goryl zlozyl paczuszke na nocnym stoliku Rogera i niemalze tym samym ruchem podsunal prezydentowi krzeslo, akurat gdy prezydent zabieral sie do siadania.
— Roger — powiedzial prezydent, prostujac kanty bermudow. — Wiem, ze moge byc z toba szczery. Nie mamy teraz nic procz ciebie i jestes nam potrzebny. Wskazniki wygladaja z kazdym dniem coraz gorzej. Azjaci rwa sie do bitki i nie wiem, jak dlugo jeszcze wytrzymam, zeby im nie dac po lbie. Musimy cie wysadzic na Marsie i musisz byc na chodzie, jak sie tam znajdziesz. Zadne slowa nie oddadza tego, jakie to ma znaczenie.
— Mysle, ze to rozumiem, sir.
— Coz, poniekad chyba rozumiesz. Ale czy rozumiesz to cala dusza? Czy naprawde czujesz w glebi serca, ze jestes tym jednym jedynym czlowiekiem, moze jednym z dwoch, ktory zajmuje pozycje tak wazna dla calej ludzkosci, ze nawet to, co sie z nim samym stanie, przestaje miec jakiekolwiek znaczenie? Taka pozycje zajmujesz, Roger. Wiem — ciagnal prezydent ze smutkiem — ze dopuszczono sie pewnej samowoli na twoim ciele, ktora wymaga ogromnej ofiary. Nie dajac ci mozliwosci powiedzenia, czy sie zgadzasz, czy nie. Nie mowiac ci nawet o tym. To jest chujowy sposob traktowania czlowieka w ogole, a co dopiero kogos, kto znaczy tak wiele jak ty, kogos tak zasluzonego. Paru baranow dostalo za to ode mnie kopa w dupe. Z przyjemnoscia dokopie jeszcze paru. Powiedz mi tylko, czy chcesz, a juz ja to zalatwie. W kazdej chwili. Lepiej, zebym ja to zrobil, niz ty — z tymi stalowymi miesniami, w jakie cie wyposazyli, moglbys skutecznie uszkodzic kilka tych slicznych dupek, ktore sie kolo ciebie kreca. Czy moge zapalic?
— Co? Do diabla, oczywiscie, panie prezydencie.
— Dziekuje.
Ledwie prezydent wyciagnal dlon, a juz kamerdyner jedna reka podsuwal mu otwarta papierosnice, a druga plonaca zapalniczke. Prezydent zaciagnal sie gleboko i opadl na oparcie.
— Roger — powiedzial — pozwol, ze podziele sie z toba moimi myslami na temat twoich mysli. Myslisz sobie: oto stary cwaniak Dash, polityk do szpiku kosci, pieprzy i obiecuje, usilujac wyciagnac kasztany z ognia moimi rekami. Powie wszystko, wszystko obieca. A chce jedynie wydusic ze mnie, ile mozna. No co, cieplo, cieplo, jak dotad?
— Alez… nie, panie prezydencie! No… moze troche tak.
Prezydent kiwnal glowa.
— Bylbys idiota, gdybys tak nie myslal — powiedzial rzeczowo. — Wszystko to prawda, zgadzam sie. Do pewnego stopnia. To prawda, ze obiecam wszystko, powiem kazde klamstwo, jakie mi przyjdzie do glowy, zeby wyslac cie na Marsa. Ale z drugiej strony to ty, Roger, trzymasz nas wszystkich za jaja. Jestes nam
Skrzydla Rogera poruszaly sie niespokojnie, ale oczy wlepione byly w prezydenta.
— I dlatego — rzekl prezydent calkiem serio — mianuje siebie twoim sluga, Roger. Mow, czego sobie zyczysz. Stane na glowie, zebys to mial. Podnos sluchawke o kazdej porze dnia i nocy. Polacza cie ze mna. Gdybym spal, budz mnie, jesli zechcesz. Jezeli to nic pilnego, zostaw wiadomosc. Nikt juz tu wiecej nie bedzie robil cie w jajo, a gdybys tylko uznal, ze cos takiego ma miejsce, daj mi znac, to ja juz z tym skoncze. Jezu — usmiechnal sie i zaczal wstawac — czy wiesz, co napisza o mnie w podrecznikach historii? „Fitz James Deshatine, 1943-2026, czterdziesty drugi prezydent Stanow Zjednoczonych. Za jego kadencji rasa ludzka zalozyla swoja pierwsza samowystarczalna kolonie na innej planecie” Tyle osiagne, o ile mi sie to uda — i tobie jednemu bede to zawdzieczal. No coz — skierowal sie w strone drzwi — w Palm Springs oczekuja mnie na zjezdzie gubernatorow. Mialem tam byc szesc godzin temu, ale uznalem, ze ty jestes duzo wazniejszy od nich. Ucaluj ode mnie Dore. I dzwon do mnie. Jak nie bedziesz mial na co sie poskarzyc, zadzwon powiedziec, ze zyjesz.
I wyszedl, odprowadzany spojrzeniem oszolomionego astronauty. Jakby na to nie patrzec — zadumal sie Roger — bylo to piekne przedstawienie, ktore pozostawilo po sobie uczucie zarowno leku, jak i zadowolenia. Odrzucajac z tego dziewiecdziesiat dziewiec procent jako pieprzenie, reszta byla wysoce zadowalajaca. Drzwi uchylily sie i weszla Sulie Carpenter, jakby nieco wystraszona. Niosla fotografie w ramce.
— Nie mialam pojecia, w jakie kregi towarzyskie pan wstepuje — powiedziala. — Chce pan to?
Pokazala zdjecie prezydenta z dedykacja: „Rogerowi od wielbiciela Dasha”.
— Chyba tak — rzekl Roger. — Da sie to zawiesic?
— Skoro to fotografia Dasha, to sie da — odparla. — One maja samoprzyczepny wichajster. Moze byc tutaj?
Przykleila fotografie do sciany kolo drzwi i cofnela sie o krok, zeby podziwiac swoje dzielo. Po czym rozejrzala sie dokola, puscila oko i z kieszeni fartucha wyciagnela plaski, czarny aparat wielkosci paczki papierosow.
— O, ptaszek leci — powiedziala i uslyszal trzask migawki. — Nie zakabluje mnie pan? Dobra. Musze zmiatac, nie mam teraz dyzuru, tylko chcialam do pana zajrzec.
Roger wyciagnal sie na wznak i zlozyl rece na piersi. Sprawy przybieraly wcale interesujacy obrot. Nie zapomnial wewnetrznego bolu spowodowanego odkryciem swej kastracji i nie wyrzucil Dorki z mysli. Lecz ani jedno, ani drugie nie sprawialo mu juz bolu. Zbyt wiele nowych, przyjemniejszych mysli przyslonilo te sprawy. Na mysl o Dorce przypomnial sobie o jej upominku. Rozwinal paczke. Byla to ceramiczna, mieniaca sie wszystkimi barwami lata filizanka, ozdobiona rogiem owocowej obfitosci. Do niej zalaczono bilecik: „Na znak, jak bardzo cie kocham”. Podpisano: „Dorka”.
Wszystkie symptomy wskazywaly juz na stabilnosc Torrawaya i sposobilysmy sie do rozruchu obwodow mediacyjnych. Tym razem Roger byl doskonale przygotowany. Brad nie opuszczal go ani na chwile, przykladny i gorliwy po zainkasowaniu lwiej czesci prezydenckich kopow w dupe. Jedna grupe operacyjna skierowalysmy do nadzorowania rozruchu obwodow mediacyjnych, druga buforowala odczytywanie-wczytywanie danych z 3070 w Tonce do nowego plecakowego komputera w Rochester pod Nowym Jorkiem. Teksas i Oklahoma przezywaly akurat wtedy jeden z cyklicznych okresow ograniczenia zuzycia energii elektrycznej, co komplikowalo wszelka obrobke danych komputerowych, a ponadto ludzki personel odczuwal jeszcze skutki grypy. Zdecydowanie brakowalo nam rak do pracy. Potrzebowalysmy tez czegos wiecej.
Wskaznik niezawodnosci kazdego elementu komputera plecakowego wynosil 99,999999999 procent, ale tych elementow istnialo okolo l08. Mnostwo bylo dublowania i pelna siatka poprzecznych powiazan miedzy doprowadzeniami danych, tak ze w razie awarii trzech z czterech glownych podsystemow pozostaly wystarczyl do utrzymania Rogera na chodzie. Lecz nam to nie wystarczalo. Analizy wykazywaly, ze prawdopodobienstwo awarii sciezki krytycznej po uplywie pol roku marsjanskiego wynosi jeden do dziesieciu. Postanowiono wiec skonstruowac, wystrzelic i wprowadzic na orbite wokolmarsjanska pelnowymiarowy 3070, duplikujacy potrojnie wszystkie czynnosci komputera plecakowego. Nie bylo to rownie dobre jak komputer plecakowy. Gdyby plecakowy doznal calkowitej awarii, orbitalny sluzylby Rogerowi jedynie przez piecdziesiat procent czasu — kiedy znajdowalby sie ponad horyzontem na swej orbicie, dzieki czemu moglby kontaktowac sie z Rogerem droga radiowa. W najmniej sprzyjajacych warunkach wystepowalaby zwloka jednej setnej sekundy, co miescilo sie w granicach tolerancji. Do tego Roger musialby przebywac w otwartym terenie lub tez podlaczyc sie do anteny zewnetrznej.
I jeszcze jedno przemawialo za wprowadzeniem rezerwowego orbitera: wysokie ryzyko znieksztalcenia