promieniach niepokojaco malenkiego, lecz zarazem niepokojaco blyszczacego Slonca. Za posrednictwem kamery telewizyjnej wewnatrz ladownika widzialysmy sylwetke Rogera rysujaca sie na tle matowych bezow i brazow krawedzi marsjanskiego horyzontu…

* * *

A nastepnie za posrednictwem oczu Rogera ujrzalysmy to, co on widzial. Rogerowi spogladajacemu na jaskrawe, podobne klejnotom barwy planety, na ktorej mial zyc, przypominalo to kraine z basni, piekna i kuszaca.

Wysuniete przez ladownik szkieletowe schodki z magnezu dotknely powierzchni Marsa, ale Rogerowi nie byly one potrzebne. Zeskoczyl i z trzepotem skrzydel — dla rownowagi, nie dla utrzymania sie w powietrzu — opadl leciutko na pomaranczowa kredowa skorupe, wymieciona do czysta podmuchem z dysz hamujacych. Chwile stal w miejscu, mierzac swoje krolestwo wielkimi fasetowymi oczami.

— Nie spiesz sie tak — odezwal sie w jego glowie glos pochodzacy z nadajnika w skafandrze Dona Kaymana. — Lepiej przerob zestaw cwiczen.

Roger usmiechnal sie szeroko, nie obejrzawszy sie za siebie.

— Jasne — rzekl i zaczal sie oddalac.

Z poczatku szedl, potem puscil sie truchtem, nastepnie biegiem. O ile ulicami Tonki pedzil, tutaj smigal jak strzala. Zasmial sie w glos. Przestawil czestotliwosc reakcji swoich oczu i odlegle, wyniosle wzgorza rozjarzyly sie jaskrawym blekitem, a plaska rownina mozaika zieleni, zolci i czerwieni.

— Jak tu pieknie! — wyszeptal, zas odbiorniki w ladowniku przechwycily bezglosne slowa i przekazaly je na Ziemie.

— Roger — z rozdraznieniem powiedzial Brad — wolalbym, zebys sie uspokoil, dopoki nie przygotujemy jeepa.

Roger obrocil sie. Pozostala dwojka znajdowala sie daleko przy schodkach ladownika, za jego otwartym lukiem, zajeta przygotowaniem marsjanskiego pojazdu. Zawrocil do nich w radosnych podskokach.

— Potrzebna wam pomoc?

Nie musieli odpowiadac. Potrzebna im byla pomoc: w ich skafandrach zsuniecie tasmy mocujacej z plecionki bebnowego kola bylo powaznym przedsiewzieciem.

— Odsuncie sie — powiedzial i szybko uwolniwszy kola rozsunal szczudlowate lapy ustawiajac je w pogotowiu. Jeep byl wyposazony w jedno i w drugie: w kola na tereny plaskie i w szczudla do wpinaczki. Mial to byc najbardziej wszechstronny wehikul, jaki czlowiek stworzyl do przenoszenia sie z miejsca na miejsce na Marsie, ale nim nie byl. Byl nim Roger. Po uwinieciu sie z robota obiecal im przez radio:

— Bede sie trzymal w zasiegu wzroku.

I juz go nie bylo, juz pedzil w dal, ku plamom kolorow okalajacych wzgorza, zywych i porywajacych jak na obrazach Dalego.

— To niebezpieczne! — burknal Brad do nadajnika. — Zaczekaj, az skonczymy rozruch jeepa! Jesli cokolwiek ci sie stanie, bedziemy w tarapatach.

— Nic sie nie stanie — odparl Roger — nie mam zamiaru czekac.

Nie mogl czekac. Uzywal swego ciala do tego, do czego je stworzono, i jego cierpliwosc sie skonczyla. Biegl. Dawal susy. Zanim sie spostrzegl, byl juz dwa kilometry od ladownika; obejrzal sie, zobaczyl, ze powoli pelzna za nim, i pomknal przed siebie. Jego uklad natleniajacy zwiekszyl obroty, zeby zaspokoic dodatkowe zapotrzebowanie, miesnie gladko pokonywaly opor. Wlasciwie to napedzaly go nie miesnie, tylko uklady serwomotorow, wbudowane w ich miejsce, kierowaly jednak serwomotorami drobne miesnie przy zakonczeniach nerwowych. Oplacil sie caly ten trening. Bez najmniejszego wysilku osiagnal predkosc dwustu kilometrow na godzine, przesadzajac male szczeliny i kratery, wskakujac i zeskakujac z wiekszych stokow.

— Wracaj, Roger! — W glosie Dona Kaymana slychac bylo niepokoj.

I cisza, kiedy Roger biegl dalej; nagle odczul przyprawiajacy o zawrot glowy ruch w swym widzeniu, po czym inny glos rzekl:

— Zawracaj, Roger! Juz czas.

Stanal jak wryty, cudem nie wywinal orla, slizgajac sie i bijac skrzydlami niewyczuwalne powietrze dla zlapania rownowagi.

Znajomy glos zachichotal.

— No chodz, kochanie! Badzze grzecznym chlopcem i wracaj.

Glos Dorki.

I oto barwy z odleglego zawirowania ruchomych piaskow zlaly sie w odpowiednie do glosu ksztalty Dorki — usmiechala sie, niecale dziesiec metrow od niego, w szortach, z ktorych wystawaly jej dlugie nogi, z biustem w efektownym staniku wiazanym na szyi, z wlosami rozwianymi na wietrze.

Glos z radia zasmial sie w jego glowie, tym razem smiechem Dona Kaymana.

— Zaskoczylismy cie, co?

Minela chwila, zanim Roger odpowiedzial.

— Aha — wykrztusil.

— To byl pomysl Brada. Nagralismy Dorke jeszcze na Ziemi. Kiedy bedziesz potrzebowal ostrzezenia, otrzymasz je od Dorki.

— Aha — znowu rzekl Roger.

Usmiechnieta postac zwiotczala na jego oczach, kolory zblakly i wszystko sie rozplynelo. Obrocil sie na piecie i ruszyl z powrotem. Droga powrotna trwala o wiele dluzej od radosnego biegu przed siebie i kolory nie byly juz takie jaskrawe.

Don Kayman prowadzil powolutku jeepa w kierunku maszerujacego Rogera Torrawaya, usilujac opanowac sztuke takiego siedzenia w rozbrykanym fotelu, zeby go nie rzucalo w pasach bezpieczenstwa to do przodu, to do tylu. W zadnej pozie nie bylo mu wygodnie. Zrobiony na miare kombinezon w ciagu dlugich miesiecy przebywania z dala od Ziemi stal sie w jednych miejscach ciasny, w innych luzny czy tez — upomnial sam siebie Kayman uczciwie — to on nieco pogrubial w pewnych miejscach i skurczyl sie w innych, gdyz — jak przyznawal — niezbyt pilnie przykladal sie do swojej gimnastyki. Na dokladke chcialo mu sie isc do toalety. W skafandrze znajdowala sie instalacja sanitarna. Wiedzial, jak z niej korzystac,,ale jakos nie mial ochoty. Na te dokuczliwosc nakladala sie zawisc i troska. Zawisc to grzech, z ktorego moze sie oczyscic, jak tylko znajdzie kogos, kto go wyspowiada — grzech co najwyzej powszedni — rozwazal majac na mysli rzucajaca sie w oczy wyzszosc Rogera nad nimi obydwoma. Troska byla gorszym grzechem, nie przeciwko jego Bogu, lecz przeciwko powodzeniu misji. Za pozno teraz sie martwic. Byc moze popelnili blad wprowadzajac symulacje zony Rogera jako sposob na skuteczne wydawanie mu pilnych polecen — w owym czasie nie wiedzial dokladnie, jak skomplikowane sa uczucia Rogera do Dorki. Ale teraz bylo za pozno.

Brad nie sprawial jakos wrazenia zatroskanego. Chichotal zyczliwie z wyczynow Rogera.

— Zauwazyles? — pytal wlasnie. — Ani razu sie nie wywalil! Idealna koordynacja. Wzorcowe zestrojenie bio oraz serwo. Dobra nasza, Don!

— Troche za wczesnie, zeby cos powiedziec — rzekl niepewnie Kayman, ale Brad gadal dalej.

Kaymanowi przyszlo na mysl, czy nie wylaczyc glosu w helmie skafandra, ale niemal z rowna latwoscia mogl wylaczyc swoja uwage. Rozejrzal sie wokolo. Wyladowali przy terminatorze wschodzacego slonca, lecz ponad polowa dnia zeszla im na procedurze opuszczania statku i skladania jeepa. Robilo sie pozne popoludnie. Beda musieli wrocic przed zapadnieciem zmroku — pomyslal. — Roger jest w stanie wedrowac przy swietle gwiazd, ale byloby to ryzykowne dla Brada i dla niego. Moze innym razem, jak juz nabiora wprawy… Naprawde bardzo pragnal przejsc sie po hebanowej powierzchni barsoomijska noca, pod lampami gwiazd plonacych kolorowymi ogniami na aksamitnie czarnym niebie. Ale nie teraz.

Znajdowali sie na olbrzymiej usianej kraterami rowninie. W pierwszej chwili nielatwo bylo polapac sie w jej rozmiarach. Patrzac na wszystkie strony przez szybe swojego helmu, Kayman mial trudnosci z przypomnieniem sobie, jak daleko od nich lezy lancuch gor. Jego umysl to wiedzial, poniewaz znal on na pamiec kazdy kwadrat marsjanskiej siatki kartograficznej w promieniu dwustu kilometrow od miejsca ich wyladowania. Lecz jego zmysly ulegaly iluzji w warunkach absolutnie doskonalej widocznosci. Gory na zachodzie — zdawal sobie sprawe — byly oddalone o sto kilometrow i mialy blisko dziesiec kilometrow wysokosci. Wygladaly jak pobliskie wzgorza.

Вы читаете Czlowiek plus
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату