na lekarstwo. Ale mieli tlen w zbiornikach na plecach i wewnatrz tego przeszczepionego kawalka Ziemi o stumetrowej srednicy i wysokosci dziesieciopietrowego budynku czuli sie po raz pierwszy niemal tak swobodnie jak Roger.

Tutaj w rownych rzedach zaczynaly juz kielkowac i rosnac wysiane przez nich nasiona.

Tymczasem…

Pojazd z generatorem magnetohydrodynamicznym osiagnal orbite marsjanska i przy pomocy generala Hesburgha zgral ja z orbita Deimosa i osiadl w jego kraterze. Zespolenie bylo idealne. Pojazd rozkraczyl swoje nogi, opadl nimi na ksiezycowa skale, wwiercil je w nia i zacisnal. Krotkotrwaly strumien z dysz ukladu manewrujacego sprawdzil stabilnosc statku: teraz byl on czescia Deimosa. Uklad energetyczny rozpoczal sekwencje rozruchu pelnej mocy. Zaplon jadrowy rozniecil plomienie plazmy. Radiolokator siegnal celu na ladowniku, po czym uchwycil kopule. Poplynela energia. Gestosc energii pola byla dla Brada i Kaymana na tyle slaba, ze obaj krecili sie w nim nic o tym nie wiedzac, natomiast Rogerowi przypominalo to ciepla kapiel w promieniach slonecznych. Paski metalowej folii w zewnetrznej kopule zbieraly energie mikrofalowa przekazujac ja do pomp i baterii. Okres zycia paliwa termojadrowego wynosil piecdziesiat lat. Przynajmniej na tak dlugo Roger i jego plecakowy komputer beda mieli na Marsie energie, chocby nie wiadomo co zaszlo na Ziemi.

A tymczasem…

Odbywaly sie inne zespolenia.

Na trasie dlugiej spirali od Ziemi do Marsa Sulie Carpenter i jej pilot Dinty Meighan mieli wolnego czasu w brod i odkryli, w jaki sposob go wykorzystac.

Akt kopulacji podczas swobodnego spadania przedstawia niejakie problemy. Najpierw Sulie musiala sie przypiac jednym z pasow w talii, nastepnie Dinty wzial ja w ramiona, a ona objela go nogami. Ich ruchy byly spowolnione, jak pod woda. Sulie przez dlugie, slodkie, rozmarzone chwile odwlekala swoj orgazm, Dinty zas byl jeszcze powolniejszy. Prawie nie zdyszani dobili do moty. Sulie przeciagnela sie z westchnieniem, wygietym w luk brzuchem napierajac na trzymajacy ja pasek.

— Jak dobrze — powiedziala na wpol sennie. — Zapamietam to sobie.

— Oboje zapamietamy, kochanie — rzekl Dinty, rozumiejac ja opacznie. — To byla chyba najlepsza pozycja w naszym rypaniu. Nastepnym razem…

Przerwala mu krecac glowa.

— Nie bedzie nastepnego razu, drogi Dinty. Ten jest ostatni.

Odchylil glowe w tyl. zeby na nia spojrzec.

— Co?

Usmiechnela sie. Jej prawe oko ciagle znajdowalo sie o centymetry od jego lewej zrenicy i widzieli sie wzajemnie w dziwnym skrocie perspektywicznym. Wyciagnela szyje i leciutko potarla policzkiem o jego zarost.

Nachmurzyl sie i oddzielil od niej, czujac sie nagle nagi tam, gdzie przed chwileczka byl jedynie goly. Wyciagnal swoje zatkniete za porecz spodenki i wsliznal sie w nie.

— Co sie stalo, Sulie?

— Nic sie nie stalo. Jestesmy prawie gotowi do wejscia na orbite, i to wszystko.

Odepchnawszy sie przeplynal tylem na koniec zagraconej kabiny, zeby ja lepiej widziec. Bylo na co popatrzec. Jej wlosy odzyskaly swoj kolor ciemnoblond, oczy staly sie piwne, bez szkiel kontaktowych i nawet po prawie dwustu dniach przebywania nie dalej niz w odleglosci dziesieciu metrow od niego byla ciagle piekna w oczach Dinty’ego Meighana.

— Wydawalo mi sie, ze niczym juz nie mozesz mnie zaskoczyc — nie wierzyl wlasnym uszom.

— Z kobietami nigdy nic nie wiadomo.

— Daj spokoj, Sulie! Po co to wszystko? Mowisz tak. jakbys zamierzala… Ejze! — zaswitala mu mysl. — Ty zglosilas sie do tego lotu na ochotnika… nie zeby leciec na Marsa, tylko zeby leciec do jakiegos faceta! Prawda? Ktoregos z facetow przed nami?

— Jestes niezwykle szybki, Dinty. Na szczescie — rzekla z czuloscia — nie w tym, w czym sobie nie zycze, abys byl szybki.

— Ktory to, Brad? Hesburgh? Chyba nie ksiadz… och, zaraz, zaraz! — Kiwnal glowa. — Jasne! Ten, z ktorym kombinowalas jeszcze na Ziemi. Cyborg!

— Pulkownik Roger Torraway, czlowiek — sprostowala. — Taki sam czlowiek jak ty, pominawszy pare usprawnien.

Zasmial sie bardziej z uraza niz z rozbawieniem.

— Kupa usprawnien i kompletny brak jaj.

Sulie odpiela sie.

— Dinty — rzekla slodko — milo mi bylo kochac sie z toba, szanuje cie i chyba z zadnym innym mezczyzna nie spedzilabym tak przyjemnie tej przekletej podrozy wiekuistej jak z toba. Ale o pewnych sprawach nie zycze sobie, abys mowil. — Masz racje. Tak sie sklada, ze akurat w tej wlasnie chwili Roger nie ma jader. Ale jest on czlowiekiem, ktorego potrafie szanowac i kochac, a nikogo takiego nie spotkalam ostatnio. Choc wierz mi, ze szukalam.

— Dziekuje!

— Och, nie, tylko nie to, drogi Dinty. Wiesz, ze w gruncie rzeczy nie jestes zazdrosny. Masz przeciez zone.

— Zone mam za rok! To kawal czasu.

Wzruszyla ramionami i wyszczerzyla zeby w usmiechu.

— Ejze, Sulie! W pewnych sprawach mnie nie oszukasz. Ty sie ubostwiasz pieprzyc!

— Lubie bliskosc cial i stosunek cielesny — sprostowala — i lubie przezywac orgazm. Ale obie te rzeczy bardziej lubie z kims, kogo kocham, Dinty. Bez obrazy.

Spojrzal na nia spode lba.

— Dlugo sobie na nie poczekasz, malenka.

— Zobaczymy.

— Diabla tam takie gadanie. Ja nie zobacze Ireny przez siedem miesiecy. Ale ty… wy nie wrocicie nic a nic szybciej ode mnie, a to dopiero bedzie poczatek. Musza ci go od nowa poskladac. Przyjmujac, ze im sie to uda. Wyglada mi to na dluga przerwe w jebaniu.

— Och, Dinty. Myslisz, ze ja nie przemyslalam sobie tego wszystkiego? — Poglaskala go, przechodzac do wlasnej szafki. — Seks to nie tylko spolkowanie. Czlonek w pochwie nie jest jedyna droga do orgazmu. Poza tym seks to cos wiecej niz sam orgazm. Ze nie wspomne juz o milosci. Roger — ciagnela wkrecajac sie w kombinezon nie tyle ze wstydu, co dla licznych kieszeni — jest osoba pelna inwencji i milosci, zreszta ja tez. Damy sobie rade, w kazdym razie wytrzymamy do wyladowania reszty kolonistow.

— Reszty? — wykrztusil. — Reszty kolonistow?

— Nie domysliles sie jeszcze? Ja nie zamierzam z wami wracac, Dinty. I chyba Roger tez nie. Zamierzamy zostac Marsjanami!

A tymczasem w Owalnym Gabinecie w Bialym Domu prezydent Stanow Zjednoczonych spotykal sie z Vernem Scanyonem i mlodym, ciemnoskorym czlowiekiem w ciemnych okularach, zbudowanym jak futbolista.

— A wiec to pan — rzekl taksujac go spojrzeniem prezydent. — Pan mysli, ze my nie potrafimy przeprowadzic analizy komputerowej?

— Nie, panie prezydencie — ze spokojem odparl mlody czlowiek. — Mysle, ze tu nie o to chodzi.

Scanyon odkaszlnal.

— Obecny tu Byrne — rzekl — pisze prace doktorska w Instytucie Techniki Stanu Massachusetts. Jej tematem jest teoria statystycznej metody reprezentacyjnej i udostepnilismy mu czesc… ee… skatalogowanego materialu. Zwlaszcza badania opinii publicznej dotyczace stosunku do programu.

— Ale nie komputer — zauwazyl Byrne.

— Nie wielki komputer — skorygowal Scanyon. — Miales swoj wlasny minikomputer.

— Dalej, Scanyon, do rzeczy — powiedzial oglednie prezydent.

Вы читаете Czlowiek plus
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату