Dash pokrecil glowa.
— Wiem, cos w rodzaju rosliny. Ale udalo mu sie ja zgubic.
— Chwilowo. Kayman jest solidna firma. Skoro mowi, ze znalazl cos waznego, na pewno znajdzie to jeszcze raz.
— Nie watpie, Vern. Nie zjezdzaj z tematu. Dlaczego to sie stalo?
— Odrobine nadmierna czulosc jego ukladow percepcyjnych. Ot co, panie prezydencie, i nic innego. Aby reagowal szybko i w sposob pozadany, musielismy zaprogramowac mu pewne obrazy symulacyjne. Zeby zmusic go do zwrocenia uwagi na informacje najwazniejsze ukazuje mu sie i przemawia do niego zona. Zeby zmusic go do reagowania na zagrozenie objawia mu sie cos przerazajacego. W ten sposob jego glowa moze nadazyc za odruchami, jakie wprowadzilismy do jego ciala. Inaczej by zwariowal.
— A zlamanie ksiedzu reki to nie bylo wariactwo?
— Nie! To byl wypadek. Kiedy Kayman na niego wyskoczyl, on to zinterpretowal jako rzeczywisty atak. Zareagowal. Nie powiem, panie prezydencie, w tym przypadku byla to pomylka i kosztowala nas zlamanie reki, ale niechby tak grozilo mu prawdziwe niebezpieczenstwo… Obojetne jakiego rodzaju niebezpieczenstwo! On by je odparl. Cokolwiek by to bylo! On jest niezniszczalny, panie prezydencie. Nic i nigdy go nie zaskoczy.
— Taaa — rzekl prezydent. — Moze i tak — dodal po chwili. Przez moment wpatrywal sie w cos ponad glowa Scanyona.
— Co z tym drugim gownem?
— Jakim gownem, panie prezydencie?
Dash wzruszyl ramionami z irytacja.
— Na ile sie orientuje, cos nie gra we wszystkich naszych komputerowych prognozach, zwlaszcza w przeprowadzanych przez nas sondazach opinii.
Dzwonki alarmowe zabrzeczaly w glowie Scanyona. Powiedzial z ociaganiem:
— Panie prezydencie, na moim biurku lezy mnostwo papierow, ktorych jeszcze nie przerzucilem. Pan wie, ze podrozowalem sporo…
— Scanyon — rzekl prezydent. — Ja juz ide. Chce, zebys przerzucil te papiery, zanim zabierzesz sie do czegokolwiek innego, zebys znalazl tamten papier i przeczytal go. Jutro rano o godzinie osmej chce cie widziec w moim gabinecie i wowczas chce sie wiedziec, co sie tu dzieje, a szczegolnie chce sie dowiedziec trzech rzeczy. Po pierwsze, chce uslyszec, ze z Kaymanem jest wszystko w porzadku. Po drugie, chce, zeby to cos zywego zostalo odnalezione. Po trzecie, chce poznac rozwiazanie zagadki komputerowych prognoz i lepiej, zeby one tez byly w porzadku. Do zobaczenia, Scanyon. Wiem, ze to dopiero piata rano, ale nie wracaj do lozka.
Podowczas moglysmy upewnic Scanyona i prezydenta co do jednej kwestii. Podniesiony przez Kaymana obiekt byl istotnie pewna forma zycia. Zrekonstruowalysmy dane wzorcowe z oczu Rogera, odfiltrowalysmy symulacje i zobaczylysmy to, co on zobaczyl. Nie przyszlo jeszcze do glowy prezydentowi ani jego doradcom, ze mozna to zrobic, lecz mialo przyjsc. Drobnych szczegolow nie dalo sie rozroznic, gdyz dysponowalysmy ograniczona liczba bitow, ale ow przedmiot mial ksztalt troche podobny do karczocha, z grubymi liscmi skierowanymi w gore, a troche do grzyba — przykryty byl krystalicznym kapeluszem z przezroczystej substancji. Mial korzenie i jesli wykluczyc jego sztuczna geneze (prawdopodobienstwo zero przecinek zero jeden, co najwyzej), musiala to byc jakas forma zycia. Nie widzialysmy w tym nic szczegolnie interesujacego, oczywiscie poza faktem, ze to umocni powszechne zainteresowanie samym programem marsjanskim. Co sie tyczy powzietego wobec komputerowych symulacji podejrzenia, ta sprawa interesowala nas o wiele bardziej. Sledzilysmy ten nowy element od jakiegos czasu, a scislej juz od chwili, gdy pewien doktorant o nazwisku Byrne napisal dla systemu 360 program sprawdzajacy poprzedni program sprawdzajacy swojego minikomputera w celu sprawdzenia pewnych wynikow ankiet. Bylysmy ta sprawa tak samo zaniepokojone jak prezydent. Jednak prawdopodobienstwo jakichs powaznych konsekwencji okazalo sie niewielkie i w tym przypadku, zwlaszcza ze wszystko inne szlo dobrze. Generator MHD byl niemal gotowy do wprowadzajacej na orbite korekty kursu i wybralysmy juz miejsce na zainstalowanie go w kraterze o nazwie Voltaire na ksiezycu Deimos. Niedaleko za generatorem znajdowal sie statek niosacy 3070 i dwuosobowa ludzka zaloge, w sklad ktorej wchodzila Sulie Carpenter. A tamci na samym Marsie zaczeli juz wznosic stale instalacje. Z malenkim poslizgiem. Wypadek Kaymana spowodowal opoznienie nie tylko przez to, co Roger zrobil z jego reka, lecz i przez to, co Brad wowczas uparl sie zrobic z Rogerem: rozebral mianowicie na czesci jego plecakowy komputer i przeprowadzil test na przeklamania. Nie bylo zadnych. Ale zmarnowali dwa marsjanskie dni, zeby sie o tym przekonac, a potem, ulegajac blaganiom Kaymana, zmarnowali czas na szukanie tej jego formy zycia. Znalezli ja, raczej nie ja, tylko dziesiatki innych okazow tej samej formy, i Brad z Rogerem zostawili Kaymana w ladowniku, zeby je sobie badal, sami zas zabrali sie do wznoszenia kopul.
Najpierw nalezalo wyszukac kawalek marsjanskiego terenu o odpowiedniej geologii. Powierzchnia miala mozliwie najbardziej przypominac glebe, ale nie moglo byc za daleko do litej skaly pod spodem. Nim cos takiego znalezli, strawili pol dnia wbijajac detonujace kliny w grunt i sleczac przy echosondzie.
Nastepnie z mozolem rozstawili baterie sloneczne i odparowali podskorna wode zwiazana w skale. Urzadzili owacje pierwszemu drobnemu obloczkowi pary, jaki pojawil sie w wylocie rury. Latwo go bylo przegapic. Zupelnie sucha marsjanska atmosfera przechwytywala kazda czasteczka wilgoci niemal natychmiast po opuszczeniu przez nia rury. Lecz pochyliwszy sie nisko nad zaworem mozna bylo w koncu uchwycic nikle, nieregularne zamglenie, powodujace dystorsje ksztaltow. Tak jest, to byla para wodna.
Kolejny etap polegal na rozpostarciu trzech ogromnych placht blony jednoczasteczkowej — najmniejszej na spodzie i najwiekszej na wierzchu — i szczelne spojenie wierzchniej plachty z gruntem na calej dlugosci obwodu. Potem zajechali z pompami pojazdem na kolach bebnowych i wprawili pompy w ruch. Marsjanska atmosfera byla niezmiernie rozrzedzona, ale w ogole byla, i to wystarczalo, zeby pompy ostatecznie nadmuchaly te kopuly czesciowo dwutlenkiem wegla i azotem tloczonymi z atmosfery, czesciowo para wodna, ktora wygotowywali ze skaly. Nie bylo co prawda mowy o zadnym tlenie ani w atmosferze, ani w skale, ale nie musieli wyszukiwac tlenu, mieli go wytwarzac dokladnie w ten sam sposob, w jaki Ziemia wytwarza swoj — przez fotosynteze roslin.
Cztery do pieciu dni mialo trwac napelnianie zewnetrznej kopuly do zalozonego cisnienia jednej czwartej kilograma. Pozniej zabiora sie do napelniania drugiej do prawie kilograma (co zwiekszy cisnienie w kurczacej sie pojemnosci powloki zewnetrznej do okolo pol kilograma). Na koniec wypelnia wewnetrzna kopule do dwoch kilogramow, otrzymujac tym samym otoczenie, w ktorym ludzie moga zyc bez skafandrow cisnieniowych, a nawet oddychac, jak tylko uprawa roslin dostarczy im tlenu.
Roger nie potrzebowal, oczywiscie, nic z tych rzeczy. Nie potrzebowal tlenu, nie potrzebowal nawet owych plodow rolnych do odzywiania, a jesli juz, to niewiele i starczalo mu to na bardzo dlugi czas. Pewnie moglby tak zyc bez konca czerpiac wiekszosc energii z niewyczerpalnego swiatla slonecznego plus to, co beda mu dostarczac mikrofale, jak tylko generator MHD znajdzie sie na miejscu. Na potrzeby zas tej mikroskopijnej pozostalej w nim czysto zwierzecej czastki jego organizmu z powodzeniem wystarcza na dlugi czas zapasy koncentratow zywnosciowych ze statku i dopiero potem, pewnie za pare marsjanskich lat, bedzie zalezny od tego, co wyrosnie z hydroponicznych pojemnikow i nasion, ktore kielkowaly juz w szczelnych inspektach pod kopulami.
To wszystko zajelo kilka dni, gdyz z Kaymana niewielki byl pozytek. Wlazenie i wylazenie ze skafandra cisnieniowego stanowilo dla niego torture, totez zostawiali go najczesciej w ladowniku. Gdy nadeszla pora taszczenia do kopuly pojemnikow z troskliwie zbieranymi nieczystosciami z ich urzadzen toaletowych, Kayman ofiarowal im pomocna dlon.
— Dokladnie jedna dlon — powiedzial ujawszy zdrowa reka magnezowy kij grabi i probujac poslugiwac sie nimi w ten sposob.
— Swietnie ci idzie — zachecal go Brad.
W najnizszej kopule panowalo juz takie cisnienie, ze wznosila sie ponad ich glowami, lecz jeszcze nie takie, zeby mogli zdjac skafandry cisnieniowe. Co wyszlo im na zdrowie — uprzytomnil sobie Brad; dzieki temu nie czuli zapachu tego, co wgrabiali w jalowa glebe. Z chwila podniesienia sie kopuly na pelna wysokosc cisnienie doszlo do stu milibarow. Tyle wynosi cisnienie atmosferyczne Ziemi jakies czternascie kilometrow nad poziomem morza. Nie jest to srodowisko, w jakim czlowiek moze bez pomocy przyrzadow zyc i pracowac przez dlugi czas, ale nie umrze w nim, jesli nic go nie zabije. Polowa tego cisnienia zabilaby czlowieka na miejscu — temperatura jego ciala wygotowalaby z niego plyny. Jednakze kiedy cisnienie wewnetrzne doszlo do poziomu stu milibarow, cala trojka przelezli przez trzy kolejne sluzy powietrzne i Brad z Kaymanem uroczyscie zdjeli skafandry cisnieniowe. Zalozyli maski, mniej wiecej takie jak w akwalungu, do oddychania, gdyz wewnatrz kopuly nadal tlenu nie bylo ani