Za moment wciagnela powietrze z glebokim swistem. Lozko bylo lodowate! Pozbawilo ja calego ciepla, ktore tak niedawno wrocilo do jej wychlodzonego ciala. Zwinela sie w klebek, zeby zajac jak najmniej miejsca na poscieli.
Dlugo lezala, nasluchujac wscieklych atakow sniegu napierajacego na szybe. W pokoju unosil sie intensywny zapach kurzu z rozgrzanych kaloryferow.
Uplynelo sporo czasu, zanim pozostali goscie, zajmujacy przylegle pokoje, udali sie na spoczynek. Do uszu Jennifer docieral monotonny glos Ivara, ktory opowiadal Sveinowi jakas dluga historie. Slyszala tez szybkie przytlumione kroki nalezace, jak przypuszczala, do tajemniczego Jarla Fretne, a takze Borre Pedersena, wydajacego zrzedliwym tonem polecenia zonie, oraz jej przestraszone potakiwanie. Rikard najwyrazniej juz sie polozyl, ale dobiegaly ja jeszcze odglosy z pokoju Louise Borgum. Byly przytlumione i delikatne.
W koncu zapadla cisza. Tylko z pokoju Ivara i Sveina dobiegala od czasu do czasu jakas senna odpowiedz.
Jednak Jennifer nie mogla zasnac. Jej umysl pracowal z niezwykla precyzja.
Co za ohydny i przytlaczajacy dom!
Panuje w nim taka martwa, przerazajaca atmosfera! Nie atmosfera smierci, ale wlasnie martwa. Bez zycia.
Jak mogla tak bez zastanowienia pojechac w gory, zeby obejrzec ten hotel? A gdyby tak pogoda dopisala i z latwoscia by tutaj dotarla? Skazana by byla na nocleg w samotnosci!
A co wlasciwie sobie myslala?
Nic, jak zwykle, albo raczej – myslala o wielu roznych rzeczach. Ogarnal ja entuzjazm, bo miala w perspektywie prowadzenie wysokogorskiego hotelu.
Ona? Boze drogi!
Rikard… Jak wspaniale go bylo znowu zobaczyc! Sluchac jego spokojnego glosu, miec kogos, na kim mozna polegac, kogos, kto rozwiazuje wszystkie problemy.
Jednoczesnie mysl o nim sprawiala bol. Jego niezrozumialy i nagly wyjazd do Oslo, wspomnienie dlugiego milczenia. Sadzila, ze jest miedzy nimi cos pieknego, ze sa nierozlacznymi przyjaciolmi. A jednak tak nie bylo. To wlasnie ona potrzebowala jego przyjazni, on jej nie potrzebowal. Wcale nie!
Ale wlasciwie nie bylo to takie dziwne. Ona czerpala korzysci z tej znajomosci, a on mial z nia same klopoty.
A mimo to sadzila… ze troche ja lubi. Zawsze byl taki mily, mial tyle cierpliwosci…
Ale widocznie cierpliwosc tez mu sie wyczerpala.
Nic sie nie zmienil. Zmeznial tylko jeszcze bardziej od czasu, kiedy go widziala po raz ostatni. Powrocily wspomnienia wspolnie przezytych chwil.
W pewnym momencie Jennifer poczula, ze krew stygnie jej w zylach. Podmuchy zawodzacego wiatru napieraly na szyby i zdawaly sie wtlaczac je do srodka. Kto probuje wtargnac przez okno, szepczac tak przenikliwie? Sniezne zjawy…
Wytwory jej dzieciecej wyobrazni. Wymyslila sobie rozne potwory. Kazdy zywiol mial swojego. Woda, ziemia… Sniezne zjawy nie posiadaly konkretnego ksztaltu, mogly na przyklad wylonic sie z bialego bezkresu, wyrosnac ze sniegu, podpelznac blizej i pochlonac swoja ofiare, nie zostawiwszy po niej sladu, a przy tym sprawialy wrazenie, jakby caly czas tkwily w bezruchu.
To niemozliwe, pomyslala Jennifer. Przeciez jestem dorosla! Czasami o tym zapominam.
Znowu zastygla przerazona. Czy weszly do srodka? Nie, chyba nie. To wykluczone! Ale w przedsionku ktos byl, slyszala skradajace sie kroki… Nie mogly przeciez wejsc przez zamkniete na klucz drzwi? A moze mogly?
Och dlaczego Rikard ulokowal ja wlasnie tutaj, z dala od innych? Czy naprawde myslal, ze tak szybko wyrasta sie ze strachu przed ciemnoscia?
Nagle zrozumiala, ze nie przeslyszala sie. Ktos byl w recepcji. Ostrozne ruchy, skrobanie, odsuwane szuflady.
Sniezne zjawy! Jednak tu weszly! Przecisnely sie przez waziutkie szparki w oknach. A kiedy juz sie znalazly w srodku, powiekszyly sie do swoich zwyklych rozmiarow.
Jennifer oblal zimny pot. Czy na pewno przekrecila klucz w zaniku? Ale co je obchodza drzwi? I tak dostana sie tam, gdzie chca.
Nie, zaczely sie oddalac. Odeszly w strone kuchni, przemykajac sie szybko i niemal bezszelestnie.
Jennifer lezala nieruchomo, serce jej lomotalo. Kroki ucichly.
Moze jest juz bezpieczna?
Za chwile znowu je uslyszala. W piwnicy, tuz pod nia.
Gdzies na dole zaskrzypialy drzwi.
Przez jakis czas nasluchiwala, a potem wysliznela sie z lozka i ostroznie wyjrzala z pokoju. Nie mogla juz tego wytrzymac, teraz miala szanse sprawdzic, kto jest w domu.
W recepcji bylo ciemno, ale na zewnatrz palila sie lampa, rzucajaca blada poswiate na hol i obrzydliwego trolla. Jennifer niemal jednym skokiem przebyla recepcje i znalazla sie w zamieszkanej czesci hotelu.
Pierwsze drzwi…
Ostroznie zapukala.
Nikt sie nie odezwal.
Jennifer nachylila sie do dziurki od klucza i wyszeptala imie Rikarda.
Odczekala chwile.
Potem nacisnela klamke i otworzyla drzwi.
Pokoj byl pusty.
Przez jakis czas stala niezdecydowana, potem zamknela drzwi, przebiegla przez hol i podazyla w kierunku kuchni. Moze Rikard zglodnial i poszedl cos zjesc?
Znalazla sie w korytarzyku, prowadzacym do czesci kuchennej, i zakradla sie do kuchni.
Otoczyly ja zupelne ciemnosci.
Po omacku probowala znalezc kontakt, ale bez powodzenia. Na ktorej scianie ma szukac? Gdzie byly drzwi do piwnicy? Zeby tylko nie spotkac…
Nagle ogarnal ja paniczny strach. Cos za nia gwaltownie sie poruszylo, ktos silna reka zaslonil jej usta i przyciagnal ja do siebie.
– Badz cicho! – szepnal Rikard i zwolnil uscisk.
Rikard! Naturalnie, to byl on. Troche sie uspokoila.
– Ktos jest w piwnicy – wyszeptala bez tchu.
– Wiem.
– Sa tu zjawy…
– Jennifer – szepnal z rezygnacja.
A wiec to bylo jakies zywe stworzenie. Dzieki Bogu!
– Czy widziales, kto to?
– Nie. Nie slyszalem, zeby ktos wychodzil z pokoju.
Doznala kolejnego wstrzasu. Ze tez nie pomyslala o tym wczesniej!
– Rikard, Svein mowil, ze w domu musi mieszkac ktos jeszcze. A ta wanna, ktora sama zeszla ze schodow? Pomyslec, ze nie jestesmy tu sami. Moze to duch?
– Przestan wygadywac takie glupstwa! Zostan tutaj, zejde do piwnicy.
– Ide z toba.
– Nie, to… No, dobrze, chodzmy razem!
Dobrze wiedzial, ze nie uda sie powstrzymac Jennifer. A poza tym nie wiadomo, co by wymyslila, gdyby zostawil ja na gorze.
Rikard najwyrazniej wiedzial, gdzie szukac schodow. Jennifer, ktora na nocna koszule zdazyla zalozyc tylko kurtke, a na nogi skarpety, czula bardzo wyraznie zimny ciag powietrza od dolu, podczas gdy cichutko skradali sie do piwnicy. Nawet cieplo promieniujace z reki Rikarda otaczajacej jej dlon nie bylo w stanie odegnac chlodu.
Slyszeli szybkie, gwaltowne ruchy gdzies na dole.
Kroki, rece bladzace po polkach i scianach oraz migotliwy blask swiecy przeswiecajacy przez labirynt przejsc.
Nagle zapadla cisza. Swieca zgasla.