Wychodzac znowu na burze, Jennifer zobaczyla nadchodzacych mezczyzn. Raz po raz wykrzykiwala imie zagubionej.
W tym czasie zdazyli do niej podejsc, wszyscy od stop do glow w sniegu.
– Czy ona nie wrocila? – zaniepokoil sie Rikard.
– Nie, ale nie mogla odejsc daleko.
– Zabierz go do domu – polecil Ivarowi Rikard – Chodz, Jennifer, poszukamy jej.
Wkrotce odnalezli Trine. Blakajac sie na tylach hotelu, wpadla do pokrytego sniegiem dolu. Uslyszeli jej nawolywanie i wybawili ja z opresji.
– Znalezlismy Borrego – oznajmil Rikard. – Obawiam sie tylko, ze ma sporo odmrozen. Nie, nie wolno ci plakac. To niebezpieczne w taka pogode.
– Chce do domu – szlochala Trine. – Nie chce wracac do tego strasznego hotelu!
Jennifer czula dokladnie to samo.
Nareszcie znalezli sie w srodku. Borre zostal w holu, a oni razem z nim. Musieli go podtrzymywac, bo nogi odmowily mu posluszenstwa.
– Mialem nadzieje, ze juz nigdy nie zobacze tej parszywej rudery – mowil z trudem zdretwialymi z zimna wargami. – Skrzynka pocztowa… cos z nia jest nie tak.
– Co masz na mysli? – dopytywal sie Rikard.
Potrzasnal glowa zbity z tropu.
– Jest tu jeszcze ktos oprocz nas. Rano, kiedy wychodzilem…
– Tak?
Borre zaczal sie zastanawiac.
– Nie, musialo mi sie przywidziec.
Dali mu spokoj. Nic wiecej nie powiedzial. Pod troskliwym okiem Trine przygotowano mu poslanie, podano ciepla herbate i troche jedzenia, bo Louise Borgum udalo sie znalezc konserwy w piwnicy. Stan zdrowia fanatycznego kibica stanowil powod do niepokoju.
W koncu przywrocili go do zycia na tyle, ze znowu mogl komenderowac Trine. Biegala jak przestraszone piskle w te i z powrotem, wykonujac polecenia meza, podczas gdy on wyglaszal pogardliwe uwagi na temat jej czerwonej przemarznietej twarzy i zaplakanych oczu. Rownoczesnie pozwalal sobie na uwodzicielskie aluzje pod adresem Jennifer, bardzo obrazliwe i dla niej, i dla Trine.
Rikard sie rozgniewal.
– Przez twoje glupie opetanie pilka nozna naraziles na niebezpieczenstwo nie tylko nasze zycie, w tym przede wszystkim twojej zony, ale z pewnoscia spowodowales smierc mlodego chlopaka. Zadne z nas juz nie wyjdzie, zeby go szukac, bo nabawilismy sie odmrozen. Zachowuj sie wiec grzecznie wobec Trine, bo bedziesz mial prawdziwe nieprzyjemnosci!
– Sluchaj no! – odezwal sie hardo Borre. – Moze wpadla ci w oko, co? W takim razie…
– Och, zamknij sie! – nakazal Rikard. – Lepiej powiedz, co sie stalo. To powazna sprawa, czy jeszcze to do ciebie nie dotarlo?
– Wyszedlem okolo osmej – zaczal Borre. – Z latwoscia odnalazlbym droge, gdyby ta cholerna burza nie przybrala na sile. Oczywiscie poszedlem w zla strona, ale po jakiejs godzinie znalazlem sie nagle kolo autobusu. Nie mam pojecia, jak to sie stalo. Bylem juz tak przemarzniety, ze wszedlem do srodka i usiadlem. Ale oczywiscie tam nie bylo wcale cieplej. Niewygodnie sie siedzialo tak na ukos. A poniewaz zrozumialem, ze nie uda mi sie dojsc do glownej drogi, zawrocilem. Wtedy juz zawialo moje slady i zabladzilem. Tak jak powiedzialem, raz czy dwa widzialem jakies slady, ale nie wiem, czy byly moje, czy Sveina… Natychmiast zacieral je wiatr. Psia pogoda!
Jennifer wzdrygnela sie, slyszac pogarde w jego glosie. Rikard natychmiast zareagowal na niema rozpacz w jej oczach.
– Co sie stalo, Jennifer? – zapytal cicho.
– Nic, pomyslalam tylko o… miesiac temu odszedl Tufsen. Wprawdzie mial juz cale pietnascie lat, ale myslalam, ze nie przezyje pierwszego tygodnia po tej stracie.
– A co tam jakis kundel – wtracil brutalnie Borre. – Jest po czym tak rozpaczac?
– Przyjazn miedzy czlowiekiem a psem moze byc czyms bardzo pieknym – powiedzial Rikard. – A utrata psa sprawia co najmniej taki sam bol, jak utrata czlowieka. Szczegolnie dla kogos takiego jak Jennifer.
Nie sprecyzowal, co ma na mysli, ale wzruszyla sie jego slowami i byla mu za nie wdzieczna.
Na zewnatrz burza szalala z taka sila, ze wydawalo im sie, iz stary budynek rozpadnie sie na kawalki.
– Svein lepiej znal te okolice, prawda? – zapytal Rikard Ivara z nadzieja w glosie.
– O, tak – przyznal Ivar tym samym tonem. – Mial wieksze szanse na znalezienie glownej drogi.
Zapadla cisza. Wiedzieli, ze Borre mial niesamowite szczescie, skoro udalo im sie go odnalezc. I ze nikt sie nie odwazy wyjsc w taka pogode.
Trine i Louise poszly do kuchni przygotowywac obiad, a pozostali udali sie do swoich pokoi. Rikard podazyl za Jennifer, zeby sprawdzic, czy nie ma odmrozen.
– Jak sie czujesz? – zapytal, dokladnie ogladajac jej twarz. – Jestes taka jak dawniej, a jednak cos sie w tobie zmienilo. Nie potrafie tego wytlumaczyc.
– Sprobuj, bo nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Jestes tak samo dziecinnie szczera i naiwna jak kiedys, ale nie wiem, czy jest to rownie autentyczne.
Nie od razu odpowiedziala.
– Oczywiscie, ze jest autentyczne – odezwala sie w koncu. – Nie myslisz chyba, ze sie zgrywam w taki glupi sposob?
– Nie, byloby to niezgodne z twoim poczuciem uczciwosci. Nie, zupelnie tego nie rozumiem. Jak ci sie powodzilo?
– Dobrze – odparla obojetnym tonem.
– Nie poznalas jakiegos fajnego chlopaka?
Spuscila wzrok. Stala sie taka pociagajaca, uznal Rikard, ma w sobie cos niezmiernie delikatnego i pieknego. Wrazenie to trwalo jednak dopoty, dopoki nie zobaczylo sie jej oczu. Wystarczylo, ze obrzucila kogos tym swoim nieprzytomnym dziecinnym spojrzeniem, by podzialalo odstraszajaco. Nie, Jennifer chyba nie miala chlopaka. Wydawalo sie, ze zupelnie sie nie orientuje w realiach zycia, albo, nalezaloby raczej powiedziec, w realiach milosci, a mlodzi chlopcy wola raczej mniej skomplikowane dziewczyny.
– Bylas… bardzo samotna? – zapytal wbrew wlasnej woli.
Przez moment wydawalo sie, ze dziewczyna przezywa chwile slabosci, i przestraszyl sie, ze bedzie szukac pocieszenia w jego ramionach, ale ona usmiechnela sie i odparla:
– A ty, Rikard? Sprawiasz wrazenie… bardziej zahartowanego. Rozgoryczonego i cynicznego.
Nie spogladajac jej w oczy odrzekl:
– To tylko chwilowe.
– Dziewczyna? – zapytala cicho.
– Tak, a cozby innego?
– Nie chcesz o tym porozmawiac?
Nagle poczul, ze sprawiloby mu ulge, gdyby mogl jej opowiedziec o Marit. Jennifer zawsze interesowala sie jego losem. A na tym odludziu nie mogla mu napytac biedy. Zreszta chyba zmadrzala z wiekiem. Taka przynajmniej mial nadzieje.
– Tak, wczoraj w autobusie bylem wsciekly – przyznal, siadajac na krzesle, a potem opowiedzial jej cala historie o „zdradzie” Marit. Kiedy skonczyl, Jennifer skomentowala oschle:
– Nie wydaje mi sie, zebys szalenie kochal te dziewczyne, ale wlasciwie zawsze tak bylo, z kazda dziewczyna.
Rikard popatrzyl na nia.
– To prawda – rzekl powoli. – Byc moze masz racje, moze jestem taki zimnokrwisty, pozbawiony uczuc?
– Dla mnie miales wiele cierpliwosci i przyjazni, ale oczywiscie ja bylam wtedy jeszcze dzieckiem, a to duza roznica.
– Niewatpliwie! Niewykluczone, ze jestem oziebly, ale wlasnie dlatego Marit bardzo by mi odpowiadala. Jest nowoczesna i pozbawiona sentymentalizmu. Potrzebuje kogos takiego jak ona.
Jennifer siedziala spokojnie i obserwowala go.