– Przezylismy razem wiele smiesznych i zwariowanych rzeczy, prawda? Na przyklad wtedy, kiedy ty z Johnnym zlapaliscie tego faceta, jak to on sie nazywal, w gesta siec rybacka, a ja mialem przyjsc i zbesztac was z cala surowoscia, jak przystalo na przedstawiciela prawa. Nigdy przedtem zachowanie powagi nie przyszlo mi z taka trudnoscia!
– Tak – zasmiala sie Jennifer. – Albo kiedy po raz pierwszy zobaczylam cie w cywilnym ubrania. Pamietam to tak dokladnie. Wokol stalo mnostwo ludzi i nagle ujrzalam mlodego mezczyzne w brazowym garniturze i ciemnobrazowej koszuli. Ciemne wlosy romantycznie opadajace na czolo. Zawolalam wtedy: „Rikard, nie poznalam cie w ubraniu!” Chodzilo mi oczywiscie o to, ze nie byles w mundurze.
Rikard sie zasmial i poglaskal jej wlosy.
– Zadalas wtedy mojej meskiej dumie smiertelny cios. Z pewnoscia porownalas mnie do milego konia, swojego dziadka albo psa. Ale czy pamietasz, co jeszcze wtedy powiedzialas?
– Nie?
– „Jestes zniewalajaco urodziwy jak cierpiaca na suchoty dama kameliowa!” Wiesz, Jennifer, to bylo za duzo jak dla mnie!
– Naprawde tak powiedzialam? – pytala zawstydzona. – Ze tez ze mna wytrzymywales!
Do pewnego momentu wytrzymywalem, pomyslal. Az do tego ostatniego razu… Tego, ktory zmusil mnie do ucieczki.
Odruchowo cofnal reke, ktora glaskal jej wlosy. Zachowaly wciaz te sama dziecieca delikatnosc i puszystosc.
– Wiesz, ktora godzina? W tej chwili marsz do lozka!
Z westchnieniem ruszyla poslusznie w strone swojego pokoju.
– Wiesz co, Rikard? – odezwala sie przy drzwiach. – Jeszcze w zadnym domu nie czulam sie tak zle jak w tym! Sama mysl o jeszcze jednej nocy w nim spedzonej przyprawia mnie o dreszcz grozy. Doslownie mierzi mnie. Biedna Trine – zakonczyla tak charakterystycznym dla siebie przeskokiem myslowym.
Jednak Rikard z latwoscia podazal jej tokiem rozumowania.
– Oczywiscie, to bedzie dla niej podwojnie trudne. Dobranoc, Jennifer! Wiesz, kiedy powiedzialem, ze milo cie widziec, naprawde tak uwazalem.
Idac do pokoju wciaz mial przed oczyma jej rozpromieniona twarz. Tak, rzeczywiscie sie ucieszyl, ze ja widzi! Moze nie dokladnie wtedy, kiedy to powiedzial, ale teraz tak. Czul sie dziwnie ozywiony tym, ze ja spotkal. Jakby obudzila do zycia cos, co dotychczas drzemalo w jego sercu.
Naturalnie z Marit bylo zupelnie inaczej. Marit oznaczala seks i dorosle zycie. Jennifer byla tylko mala zagubiona rusalka z jakiejs basni.
Nieszczesliwa dziewczynka! Kiedy nareszcie dorosnie?
ROZDZIAL V
Rozpoczela sie wlasnie trzecia doba pobytu w Trollstolen, kiedy Jennifer gwaltownie usiadla na lozku. Zapalila swiatlo i spojrzala na zegarek. Byla czwarta rano.
Nietrudno bylo sie domyslic, co ja obudzilo. Z dachu jakiejs szopy oderwala sie blacha i strasznie halasowala na wietrze.
Jeszcze bardziej zaniepokoil ja inny dzwiek dochodzacy z samego hotelu.
Docieral z drugiego pietra. Krotkie urywane okrzyki jakiejs kobiety, ktore zamienily sie w spazmatyczny szloch.
Gosc? Ta, ktora powiesila sie dawno, dawno temu?
Rownoczesnie zaczelo migac swiatlo, a kiedy sie uspokoilo, dawalo taka niepewna, zaledwie ksiezycowa poswiate, ze mozna sie bylo spodziewac, iz zgasnie lada moment.
Specjalnie jej to nie zdziwilo. Caly dzien sie niepokoili, ze predzej czy pozniej burza zerwie przewody.
Ale dlaczego musialo sie to stac wlasnie teraz?
Kiedy dziewczyna sie ubierala, uslyszala, ze pozostali tez nie spia. Ktos biegl na gore po schodach, a kiedy otwierala drzwi, zobaczyla, ze jeszcze ktos inny znika na samej gorze.
– Rikard? – zawolala.
Ale jej pytanie zagluszylo zawodzenie wichury. Doszla do wniosku, ze on musi byc juz na gorze, wiec pospieszyla za nim, przechodzac obok skrzyni, olbrzymiego trolla i tajemniczych zwierzat, wygladajacych groteskowo w mdlym swietle.
Zaledwie zdazyla dotrzec na gore, zrobilo sie jeszcze mroczniej. Widac bylo zaledwie zarzaca sie spiralke zarowki, a to nie zaslugiwalo na miano swiatla.
Jennifer przystanela z wahaniem w dlugim korytarzu. Nigdy jeszcze tu nie byla. Uslyszala jakies osoby wchodzace po schodach, z daleka dobiegly ja glosy, w tym meski, probujacy uspokoic kobiete.
Zaczela posuwac sie korytarzem w ich strone, kiedy spostrzegla drzwi.
Sporo trudnosci nastreczalo jej orientowanie sie po glosach, nie byla pewna, skad dochodza. Powoli weszla do dlugiego pokoju…
Zatrzymala sie przerazona.
W najodleglejszym koncu sali ktos sie poruszyl, zblizal sie, wpatrujac sie w nia.
Wokol panowaly takie ciemnosci, ze istota ta byla zaledwie cieniem, zarysem, ale dziewczyna widziala, ze na pewno nie byl to nikt z zebranych w hotelu.
Jennifer stracila glowe i wybiegla. Rzucila sie korytarzem przed siebie, bo miala przeczucie, ze znajdzie tam Rikarda, a Rikard kojarzyl sie z bezpieczenstwem.
Zgasl ostatni slaby plomyczek swiatla, jakby zdmuchniety porywem wiatru, i zapanowaly nieprzeniknione ciemnosci.
Zupelnie stracila wyczucie przestrzeni, nie wiedziala, gdzie sie znajduje ani dokad powinna isc. Schody zostaly gdzies daleko, a poniewaz wichura przetaczala sie z loskotem, nie slyszala juz glosow, ktore wczesniej pomagaly jej w orientacji.
Zbyt pozno zrozumiala, ze musiala przejsc przez korytarz i wejsc do jakiegos pomieszczenia, bo nagle poczula wokol siebie ciasna przestrzen. Probowala zawrocic, potknela sie o stara sofe, miedzy palcami zostaly jej strzepki obicia i konskiego wlosia. Uparcie brnela dalej po omacku.
Cos lepkiego przykleilo sie jej do twarzy.
Pajeczyna…
Sciagala ja jedna reka, przestraszona juz nie na zarty. Miala wrazenie, ze znalazla sie w przerazajacym swiecie swoich wlasnych urojen.
Serce walilo jej tak mocno, ze az odczuwala bol.
– Rikard! – zawolala zrozpaczona, ale ktoz moglby ja uslyszec w piekielnej wrzawie, spowodowanej zabawa burzy z dachowkami i okiennicami.
Jennifer z trudem lapala powietrze. Gdzies bylo to, co przed chwila spotkala, a teraz tkwila tu samotnie w pulapce, nie wiedzac nawet, dokad trafila. Wydawalo sie, ze to jakis pokoj na poddaszu, gdzie przechowywano niepotrzebne rzeczy.
Jeczala poplakujac ze strachu.
Znowu sie o cos potknela, cos bezksztaltnego i, z westchnieniem ulgi wyczula dlonia futryne drzwi. Zdazyla tylko stwierdzic, ze przed chwila zaczepila noga o zwiniety dywan, chociaz wyobrazala sobie cos o wiele gorszego. Wybiegla z pomieszczenia i zrozumiala, ze znalazla sie z powrotem na korytarzu.
Na zewnatrz rozpetalo sie istne pieklo. Tu na gore, na pierwsze pietro, odglosy srozacej sie burzy docieraly ze zdwojona sila. Czula lodowaty powiew na korytarzu, ale poniewaz nie wlaczyli tu ogrzewania, latwo bylo to wytlumaczyc.
Byla wsciekla na siebie i na wszystkie przeszkody, zniecierpliwiona i zrozpaczona. Nic nie slyszala poza strzepkami rozgoraczkowanych rozmow, w dodatku nie potrafila stwierdzic, skad dobiegaly. Nic nie widziala, korytarz nie mial okien.
Ale najbardziej dokuczal jej strach. Mysl, ze musi dotrzec do Rikarda, powstrzymywala ja od panicznego rzucenia sie na oslep przed siebie, co moglo sie skonczyc upadkiem ze schodow. Ktos przeciez wieczorem mowil,