domu, ale przeciez daje nam jakies schronienie! Mamy dach nad glowa, jest tu cieplo i wzglednie bezpiecznie. Wiem, ze zadne z was nie wymowilo dzis imienia Svein, ale czy tak naprawde potrafimy myslec o czymkolwiek innym?
– Nie – przyznala Trine. – Widzielismy, jak… wygladal Borre. Pomyslec, ze ten mlody mily chlopak blaka sie gdzies w tej straszliwej sniegowej burzy. W dodatku zapadla noc…
– Juz nie zyje – stwierdzil krotko Jarl Fretne.
Jennifer skulila sie, jakby nie chcac dopuscic do swiadomosci tych slow.
Nagle Ivar rzekl zamyslony:
– Bardzo dlugo sie nad czyms zastanawialem. Pierwszego wieczoru, kiedy razem ze Sveinem szukalismy drewna, a szopa z drewnem jest obok tej ze sprzetem narciarskim, rzucila mi sie tam w oczy para nart.
– Jestes tego pewien? – zapytal Rikard z nadzieja w glosie.
– Probuje przywolac obraz tego, co widzialem. Para starych norweskich drewnianych nart z kijkami stojaca w kacie. Nie wiem tylko, czy widzialem je tutaj, czy gdzies indziej. Zaledwie mi mignely. W kazdym razie teraz nie stoja tam zadne narty.
– Nie mogles widziec nart w innym miejscu o tej porze roku! – odezwal sie pelen otuchy Rikard.
– Nie… Chyba nie. Rzeczywiscie to musialo byc tutaj.
– A to oznacza – podjal triumfujaco Rikard – ze wzial je Svein!
– Czy ma to jakies znaczenie? – zapytala Trine.
– Oczywiscie – wyjasnil Ivar. – W takim wypadku wielokrotnie wzrosly jego szanse na przezycie. Svein dobrze jezdzi slalomem.
– Znaczy to chyba o wiele wiecej – powiedzial Jarl Fretne. – Czy nie to, ze Svein jest nasza wielka nadzieja? Chodzi mi o to, ze moze zawiadomic innych, iz tu utkwilismy. Nie wydaje sie, zeby swiat zbytnio sie o nas troszczyl.
Zobaczyli wszystko w jasniejszych barwach. Jennifer slyszala glebokie, radosne westchnienia ulgi.
– No tak – wtracil Rikard, wstajac z krzesla. – Jesli chodzi o nasze sprawy tutaj, to na razie, dopoki jest ciemno, nie mozemy zrobic nic wiecej. Idzcie do pokoi i zostancie w nich! – poprosil stanowczo.
– Chyba bedzie tam zimno, skoro nie ma pradu? – zapytala Trine.
– No, idzcie juz! – polecil Rikard. – Jutro rano wszystko dokladnie sprawdze.
– Louise, czy chcesz tabletke na uspokojenie? – zaproponowala Trine. – Jesli sie ma klopoty, naprawde pomagaja.
Nikt nie watpil, ze Trine w swoim malzenstwie korzystala z tabletek uspokajajacych.
Louise sie zawahala.
– Tak, dziekuje. To bardzo milo z twojej strony.
Zawsze taka mila i dobrze wychowana, nawet wowczas, kiedy sie wydaje, ze caly swiat wali sie jej na glowe!
Jennifer znalazla sie w tarapatach. Musi znalezc okazje i powiedziec Rikardowi o liscie. Nie mogla jednak zwrocic jego uwagi tutaj, bo ktos moglby powziac podejrzenia. Teraz liczyla tylko na to, ze odprowadzi ja do pokoju.
Niestety tego nie zrobil.
Powiedzial tylko odchodzac:
– I niech kazdy zamknie drzwi!
Zabrzmialo to dosc zlowrogo. Wszyscy posluchali jego polecenia.
W pokoju bylo okropnie zimno, kiedy Jennifer o skandalicznie poznej porze wstala z lozka. Bylo juz po pierwszej, burza szalala w dalszym ciagu, az caly dom trzeszczal w posadach. Koniuszek nosa miala lodowaty i musiala zebrac wszystkie sily, nim odwazyla sie zdjac koszule nocna. Glosno szczekajac zebami dotknela kaloryfera w nadziei, ze zdarzyl sie cud. Ale nie, kaloryfer byl zimny.
W salonie natomiast plonal wspanialy rozgrzewajacy ogien. Nikogo przy nim nie bylo. Uslyszala glosy Trine i Louise dobiegajace z odleglej kuchni i ogarnely ja straszne wyrzuty sumienia.
Poszla do nich.
– Czesc – odezwala sie nieco zazenowana. – Niedlugo przyjdzie pewnie moja kolej na pomoc w kuchni – rzekla bez entuzjazmu.
– Nie przejmuj sie – uspokoila ja Trine. – Same wstalysmy zupelnie niedawno. Trudno mi bylo zasnac, a pozniej zrobila sie ta godzina.
– Jak milo to slyszec. Jak sie dzis czujecie?
– Wlasnie stwierdzilysmy, ze nasze samopoczucie nieco sie poprawilo – oznajmila Louise, stawiajac talerzyki na tacy. – Trine nabrala dystansu do niedawnych przezyc, a mnie pomogly chyba te tabletki uspokajajace.
– To dobrze! A poza tym wielka ulge przyniosly wszystkim nowiny na temat Sveina i nart. Gdzie reszta?
– Rikard jest na pietrze, a Ivar probuje naprawic instalacje elektryczna. Lektor Fretne przynosi nam drewno z szopy. Wszyscy dzisiaj zaspalismy.
– W takim razie biegne do Rikarda.
Spotkala go na schodach, z czego sie bardzo ucieszyla, poniewaz nie musiala krazyc po tym labiryncie na gorze. Stanowczo miala go dosc!
– Czesc, Jennifer! – przywital ja i podszedl, taki przystojny i postawny, i emanujacy bezpieczenstwem. – No, prosze, obudzil sie ostatni spioch!
Usmiechnela sie zawstydzona.
– Znalazles cos?
Patrzac na Jennifer w zamysleniu, zaprowadzil ja do salonu.
– Tak – potwierdzil. – W kazdym razie znalazlem tego, kogo spotkalas w bocznym korytarzu.
Zadrzala.
– On mnie najbardziej przestraszyl, bo potem przyszlo mi do glowy, ze musiala to byc ta sama istota, ktora mnie napadla.
– Watpie – skomentowal krotko.
– A wiec na kogo sie natknelam?
– Na lustro.
– Masz na mysli, ze zobaczylam siebie sama?
– Wlasnie. Na koncu tego korytarza stoi duze lustro.
Zastanowila sie nad tym, co uslyszala.
– No tak, moglo tak byc. Ubrana na bialo postac i tak dalej. Czasami jestem taka glupia.
– W ciemnosci mozna sie latwo pomylic – pocieszyl ja.
– Ale co z dwoma pozostalymi? – Znizyla glos. – Musze ci cos pokazac, ale tak, zeby nikt inny tego nie zobaczyl.
Spojrzal na nia zamyslony, po czym skinal glowa.
– Chodzmy do mojego pokoju.
Panowalo tam dokladnie takie samo przejmujace zimno jak u niej. Poza tym bylo w nim okropnie nieprzyjemnie. Dopiero teraz zrozumiala, ze jej pokoj w porownaniu z pozostalymi byl szczytem luksusu.
Wyjela list i znowu zaskoczylo ja to, ze tak cudownie jest byc znowu z Rikardem.
– Wczoraj wieczorem nie moglam tego wyjawic – odezwala sie cicho – ale ta pierwsza postac, ktora przebiegla obok mnie, wcisnela mi do reki to. Nie mialam tego nikomu pokazywac. Ale przed toba nie mam tajemnic.
– Czasami myslisz naprawde rozsadnie – pochwalil ja. – Rzeczywiscie mialem zamiar przyjsc do ciebie wieczorem, ale uznalem, ze nie wypada. Szkoda, ze tego nie zrobilem!
– Tak – potwierdzila zarliwie Jennifer. – Zawsze jestes mile widziany. A to, co ludzie sobie pomysla, przeciez to jakies bzdury!
– Tak uwazasz, hmm – mruknal. – No, pokaz, co tam masz? List do… „Konsul Generalny Oysten Kruse, Vindeid”. Niewiele nam to mowi. Mam go otworzyc?
– Przeciez nie jest do nas – wahala sie Jennifer. – Mysle, ze chodzilo tylko o to, zebym go przechowala.
– Masz racje – przyznal. – Wlasciwa osoba chyba sie z czasem ujawni. Ona lub on obawia sie, ze list moze wpasc w niepowolane rece. Zatrzymaj go i obserwuj rozwoj sytuacji! Jesli nic sie nie wydarzy, dostarczysz go