Niech sie o to martwi Rikard.
Wkrotce dwaj mezczyzni do nich dolaczyli.
– Wszystko w porzadku – zapewnil Rikard. – Wlamania dokonano w wielkim pospiechu. Sprawca mogl byc Ivar, Jennifer lub ja, zanim sie spotkalismy na schodach prowadzacych na pietro. A co z wami, dziewczyny? Czy ktoras z was zostala tu przez jakis czas sama?
Okazalo sie, ze obie wychodzily wielokrotnie z kuchni podczas nakrywania do stolu.
Rikard to wspanialy policjant, pomyslala z podziwem Jennifer. Jest taki grzeczny podczas przesluchania, nie ma w nim cienia podejrzliwosci.
Jaka jest ta Marit, o ktorej tak czesto mowil i ktora chce odwiedzic, jak tylko sie znajda w Vindeid? Jennifer miala nadzieje, ze byla dobra dziewczyna i ze ogloszenie okaze sie zwyklym nieporozumieniem.
A jesli nie? Wtedy Jennifer juz sie postara, zeby… Nie, tak bylo dawniej. Musi przestac sie bawic w nianke Rikarda.
Ale tak dobrze mu zyczy! Tak niesamowicie dobrze!
Nie rozmawiali podczas posilku. Mieli dosc wlasnych niewesolych mysli. Co sie tak naprawde dzialo w Trollstolen?
Jennifer kichnela.
Rikard popatrzyl na nia z niepokojem.
– Przeziebiona?
– Laskocze mnie w krtani i boli mnie gardlo. Obawiam sie, ze to sie skonczy choroba.
– Tylko tego brakowalo! – warknal ze zloscia. – Nie jest to zreszta takie niespodziewane. Troszczylas sie o mnie i o innych, ale zapomnialas o sobie. Schody do piwnicy, zimny pokoj, brniecie w glebokim sniegu… Nie, musza wreszcie przyjsc i nas stad zabrac! Czy ktos ma tabletki albo inne lekarstwa na przeziebienie?
– Mam zwykle tabletki od bolu glowy – odezwala sie Trine.
– Czy mozesz dac dwie Jennifer? Powinna wypic cos cieplego i sie polozyc.
– Teraz? Przeciez dopiero wstalam! W moim pokoju jest tak zimno…
– To prawda. Wobec tego owin sie w koc i usiadz tutaj przy ogniu!
Trine przyniosla tabletki i szklanke wody. Jennifer usiadla skulona pod kocem, ktory przyniosl jej Rikard, i chetnie pozwolila na to, zeby sie nia opiekowano.
– Ivar – zaczal Rikard. – Czy pogoda sie choc troche poprawia?
Potezny kierowca autobusu podrapal sie po glowie.
– Snieg juz tak bardzo nie sypie, moze nie wieje tak mocno, ale…
– Tak?
Ivar nie byl zachwycony tym, co mial do powiedzenia.
– Patrzylem na termometr za oknem. Temperatura gwaltownie spada.
– Spada?
Wszyscy zamarli z przerazenia.
– Ile jest teraz stopni? – bezbarwnym glosem zapytal Fretne.
– Minus dwanascie. Godzine temu bylo minus dziesiec.
– No, w kazdym razie przestanie padac.
– Gdybysmy chociaz mogli sie dostac do glownej drogi – powiedziala zdesperowana Trine.
Ivar zebral sie na odwage.
– Droga pani, dobrze znam te strony. Ide o zaklad, ze zamknieto droge prowadzaca przez gory.
– Jestes pewien?
– W stu procentach. Gdybysmy zeszli na dol, natknelibysmy sie na nowe zasniezone polacie, a od skrzyzowania do Vindeid jest okolo trzydziestu kilometrow, do Boren zas czterdziesci. Droga prowadzaca przez Kvitefjell jest co roku zamykana jako jedna z pierwszych. To tylko droga dojazdowa, nie leza przy niej zadne wieksze zabudowania. Zarowno Boren, jak i Vindeid maja inne, lepsze polaczenia. Wlasciwie to tylko skrot.
Zalegla cisza.
– Chcesz przez to powiedziec – rzekla na koniec Louise Borgum – chcesz przez to powiedziec, ze bedziemy tu siedziec cala zime? Co za ironia losu! Jaka straszna ironia losu!
W jej smiechu pobrzmiewala rezygnacja. Nikt nie rozumial, o co jej chodzi. W ogole za bardzo jej nie rozumieli.
– Nie bedzie chyba az tak zle – odparl z ociaganiem Ivar. – Na pewno niedlugo znowu otworza droge, a kiedys musza chyba zaczac nas szukac! O ile nie nastapi to wczesniej, kiedy Svein dotrze na miejsce.
Iskierka nadziei zaczela przygasac. Na nartach albo nie, szesc kilometrow do glownej drogi, a potem trzydziesci do najblizszej osady, lekko ubrany w sniezycy…
– A poza tym – zabral glos Rikard – pazdziernikowy snieg nie lezy chyba cala zime.
– Hmm, nie bylbym tego taki pewien – mruknal Ivar.
– Na jak dlugo starczy drewna? – zainteresowala sie Jennifer.
Jarl Fretne odpowiedzial:
– W szopie jest go pod dostatkiem.
– Jedzenia tez mamy mnostwo – zapewnila Louise.
– No, dzieki Bogu, ze mamy chociaz to – uspokoila sie Jennifer. – Ale bedziemy chyba musieli przyciagnac do salonu wszystkie lozka i rozlozyc tutaj cos w rodzaju obozu? W pokojach bedzie chyba coraz zimniej.
– Tego sie obawiam – westchnal Rikard.
Jennifer popatrzyla na cala gromadke. Niepojete, ile sie tu wydarzylo niewytlumaczalnych rzeczy! Ktos z nich musi byc bardzo zdesperowany, ale w tej chwili wszyscy wygladali na milych, spokojnych i kulturalnych ludzi.
Nagle cos blysnelo. Dopiero za jakis czas pojeli, ze blysk pochodzil z zyrandola na suficie. Rownoczesnie uslyszeli cichy, krotki pomruk lodowki.
– Ach, Boze! – szepnela Louise. – Spraw, zeby to byla prawda! Spraw, zeby znowu wlaczylo sie swiatlo!
Oczy wszystkich utkwione byly w ciemnej lampie. Kilka razy niesmialo mrugnela… I nic wiecej.
– W kazdym razie dziala! – odezwal sie Ivar z ponura satysfakcja. – A wiec mamy szanse.
– Prawdopodobnie na jakims wiekszym obszarze wysiadl prad i teraz go naprawiaja – zasugerowal Rikard.
Trine zaklinala po cichu:
– Niech im sie uda, nich im sie uda!
Jej zaklecia najwyrazniej zadzialaly. Nagle zyrandol rozblysnal jasnym swiatlem, wlaczyla sie lodowka.
– Hurra! – zdazyla zawolac Jennifer i swiatlo znowu zgaslo.
– Nie moglas siedziec cicho? – zapytal z wyrzutem Rikard. – Dobrze wiesz, jaki z ciebie pechowiec.
Pochylila glowe. Rikard natychmiast pozalowal swoich slow i delikatnie poglaskal ja po wlosach.
– Przepraszam, Jennifer. Tak glupio mi sie wyrwalo.
Obdarzyla go niesmialym bladym usmiechem, pozbawionym radosci. Co sie z nia wlasciwie stalo? zadal sobie po raz kolejny pytanie. Kto ja tak zle potraktowal, ze probowala popelnic samobojstwo? Kto w niej zabil szczera dziecieca radosc zycia? Moze nie byla to tylko jedna osoba?
Ciekawosc, radosc i niedojrzalosc w jej oczach juz nie byly szczere. W tych pieknych niebieskich oczach pojawil sie mroczny blask.
Oczywiscie musiala dorosnac, jak wszyscy inni, ale Rikard wciaz bardzo tesknil za ta Jennifer, ktora znal i na ktora sie kiedys zloscil. Nikt nie okazal mu nigdy tak bezinteresownej przyjazni. Takiej czystej i autentycznej.
Milosc byla czyms zupelnie innym. Tak jak z Marit… Mial wyrzuty sumienia, ze w ostatnich dniach skandalicznie malo czasu poswiecal na myslenie o Marit. Ale przeciez mial tu tyle do zrobienia!
Czysta i niewinna przyjazn laczaca go z Jennifer byla czyms, czego nie powinien niszczyc.
Bezwiednie poslal dziewczynie cieply usmiech. Musial byc cieplejszy, niz myslal, bo jej twarz powoli lagodniala, az zajasniala jak gwiazda. Jak sie nazywa ta, ktora zwykle swieci nad horyzontem i migocze przynajmniej trzema kolorami? Syriusz? Tak, na pewno. Patrzac teraz w oczy Jennifer pomyslal o Syriuszu.
„Boje sie, Rikardzie. Dorosle zycie jest jak duzy ciemny las…”
Drgnal i na powrot przybral poze policjanta.
Znowu wlaczyla sie lodowka, tym razem juz na dluzej. Wszyscy odetchneli z ulga. Perspektywa wspolnego noclegu przy kominku nikogo nie zachwycala.
Jennifer stwierdzila z niepokojem, ze z kazda chwila czuje sie gorzej. Wygladalo na to, ze przeziebienie