W sloju znajdowalo sie kilka banknotow dolarowych – w wiekszosci byly to prezenty urodzinowe od babci Harper, wujka Johna Harpera i cioci, Emmy Williams, siostry tatusia.

Joey oproznil zawartosc sloja na lozku i przeliczyl. Dwadziescia dziewiec dolarow. I piec centow. Byl dostatecznie duzy by wiedziec, ze to nie zadna fortuna, ale mimo wszystko suma wydawala mu sie dosc spora.

Majac w kieszeni dwadziescia dziewiec dolarow mozna dotrzec daleko. Nie byl pewien jak daleko, ale sadzil, ze co najmniej dwiescie mil.

Zamierzal spakowac sie i uciec z domu. MUSIAL uciec. Gdyby zabawil tu dluzej, mogloby zdarzyc sie, ze ktorejs nocy mama, pijana w sztok, wejdzie do jego pokoju i zabije go.

Tak jak zabila Victora.

Kimkolwiek byl ow Victor.

Zastanawial sie, jakby to bylo – wyjechac samemu do jakiegos odleglego, zupelnie obcego miasta. Na pewno czulby sie samotny. Ale nie brakowaloby mu mamy. Taty zreszta rowniez. Tesknilby tylko za Amy. Kiedy pomyslal, ze mialby zostawic Amy i juz nigdy wiecej jej nie ujrzec, poczul, ze cos sciska go w gardle i mial wrazenie, ze lada moment sie rozbeczy.

PRZESTAN! BADZ DZIELNY!

Przygryzl jezyk, az pragnienie placzu minelo i ponownie odzyskal nad soba kontrole.

Ucieczka z domu nie oznaczala przeciez, ze juz nigdy nie ujrzy Amy, ze nie zobaczy jej przez reszte swego zycia.

Za kilka lat ona rowniez wyjedzie z domu, aby rozpoczac zycie na wlasna reke, a wowczas moglby do niej dolaczyc. Mogliby zamieszkac razem, w Nowym Jorku albo w jakiejs innej ogromnej metropolii. Amy zostanie slynna malarka, a on dorosnie. Gdyby pojawil sie w drzwiach jej mieszkania za kilka lat od dzis, na pewno nie wydalaby go mamie.

Nie Amy.

Poczul sie nieco lepiej.

Wlozyl na powrot pieniadze do szklanego sloja i mocno zakrecil wieczko. Nastepnie odstawil sloj na biurko.

Z banku wezmie opakowanie do bilonu i zapakowawszy piecio-, dziesiecio- i dwudziestopieciocentowki wymieni je na banknoty. Nie mogl uciec z domu z kieszeniami wypelnionymi brzeczacymi drobniakami – to byloby dziecinne.

Polozyl sie i zgasil swiatlo.

Jedynym minusem jego ucieczki byl fakt, ze ominie go doroczny festyn w lipcu. Przeciez czekal na to wydarzenie od tylu miesiecy. Mama nie aprobowala odwiedzania wesolego miasteczka i stykania sie z pracownikami lunaparku. Powiedziala, ze to zli, plugawi i niebezpieczni ludzie, prawdziwa banda zlodziei i niegodziwcow. Joey nie wierzyl w prawdziwosc opinii mamy na temat innych ludzi. Zdaniem mamy prawie wszyscy byli grzesznikami.

Kilkakrotnie ojciec zabral Joeya do wesolego miasteczka w sobote, ostatniego dnia festynu. Jednak przewaznie tatus mial zbyt duzo pracy w kancelarii adwokackiej i nie byl w stanie sie wyrwac.

W tym roku Joey zamierzal wymknac sie do lunaparku na wlasna reke. Do miejsca, w ktorym zwykle znajdowalo sie wesole miasteczko, od domu Harperow bylo niespelna dwie mile; aby tam dotrzec, musial przejsc zaledwie dwie ulice. Miejsce to znajdowalo sie wysoko na szczycie pagorka – nietrudno bylo je znalezc.

Joey zamierzal powiedziec matce, ze wybiera sie na caly dzien do biblioteki, co niejednokrotnie czynil – zamiast tego wziac rower i wypuscic sie do lunaparku. Spedzi tam caly upojny ranek i szalone popoludnie, po czym wroci do domu na obiad. Szanse, ze mama zdola przejrzec jego sprytny plan, byly raczej znikome.

Nie byl zadowolony, ze jednak nie zaliczy festynu, bowiem lunapark, jaki w tym roku odwiedzi ich miasteczko, mial byc podobno wiekszy i lepszy niz wszystkie poprzednie.

Byl to lunapark objazdowy, ale nie ten, ktory w przeszlosci odwiedzal Royal City. Mial to byc prawdziwy gigant, drugie co do wielkosci wesole miasteczko na swiecie, dwu- albo trzykrotnie wieksze niz tandetny lunapark, ktory zazwyczaj zjawial sie w ich miescie. Co za tym idzie, bedzie w nim wiecej atrakcji i szalenstw niz w poprzednich latach, wiecej wspanialych nowych rzeczy do obejrzenia i zaliczenia.

Ale ich nie zobaczy, jezeli bedzie wowczas znajdowal sie sto mil stad, rozpoczynajac nowe zycie w jakims obcym miescie.

Przez blisko minute Joey lezal w ciemnosci, przepelniony dojmujacym zalem – az nagle usiadl gwaltownie, bowiem ni stad, ni zowad przyszla mu do glowy rewelacyjna mysl.

Mogl uciec z domu, a jednoczesnie odwiedzic wesole miasteczko. Jedno nie wyklucza drugiego. Rozwiazanie bylo proste.

Idealne.

UCIEKNIE Z LUNAPARKIEM!

8

W srode rano z laboratorium nadeszly wyniki testu. Amy byla teraz oficjalnie w ciazy. W srode po poludniu wraz z mama poszly do banku i wyjely z konta Amy pieniadze na oplate za zabieg.

W sobote rano powiedzialy ojcu Amy, ze wybieraja sie na kilka godzin na zakupy. Zamiast tego pojechaly do klinki doktora Spanglera.

Przy stole recepcjonistki Amy czula sie jak przestepczyni. Ani doktor Spangler, ani jego wspolpracownicy – doktorzy West i Lewis, ani personel nie byli katolikami; przeprowadzali aborcje praktycznie w kazdym tygodniu, miesiac po miesiacu, nie dokonujac moralnej oceny tego czynu. Mimo to po wielu latach natarczywego wpajania zasad religijnych Amy czula sie nieomalze jak wspolniczka morderstwa i wiedziala, ze poczucie winy bedzie ja dreczyc jeszcze przez dlugi, bardzo dlugi czas, kalajac szczescie, ktore miala nadzieje osiagnac.

W dalszym ciagu trudno jej bylo uwierzyc, ze mama wyrazila zgode na dokonanie przez nia zabiegu. Zastanawiala sie nad ognikami leku, ktore dostrzegala w oczach matki.

Operacja miala zostac dokonana natychmiast i pielegniarka zaprowadzila Amy do pokoju, gdzie mogla sie rozebrac i wlozyc rzeczy do szafki. Mama zostala w poczekalni.

W pomieszczeniu przedoperacyjnym, kiedy pielegniarka pobrala jej krew, zjawil sie doktor Spangler, aby zamienic z nia pare slow.

Usilowal ja uspokoic. Byl jowialnym grubaskiem o lysej czaszce i krzaczastych, szpakowatych baczkach.

– To dopiero poczatek ciazy – powiedzial. – Zabieg bedzie bardzo prosty. Nie przewiduje zadnych komplikacji. Nie przejmuj sie tym, dobrze? Zanim zdazysz sie zorientowac, ze sie zaczelo, bedzie juz po wszystkim.

W niewielkiej salce operacyjnej Amy podano lekka narkoze. Zaczela odplywac z ciala jak balon wzbijajacy sie w czyste, blekitne niebo.

W oddali, poza mgielka swiatla i kurtyna szepczacego powietrza, Amy uslyszala cichy glos pielegniarki. Kobieta powiedziala:

– To bardzo ladna dziewczynka, prawda?

– Tak, bardzo ladna – rzekl doktor Spangler; jego glos odplywal sylaba po sylabie, byl juz prawie nieslyszalny. -I mila. Leczylem ja, kiedy jeszcze byla malym brzdacem. Zawsze byla taka cicha, mila i spokojna…

Odplywajac ku gorze i oddalajac sie od nich, Amy usilowala powiedziec lekarzowi, ze jest w bledzie. Nie byla dobra. Byla zla, bardzo zla dziewczyna. Powinien spytac mamy. Mama powie mu prawde. Amy Harper byla zla do gruntu, zepsuta, plugawa, rozwiazla i zbuntowana. Probowala powiedziec doktorowi Spanglerowi, jak bardzo jest bezwartosciowa, ale usta i jezyk zupelnie nie chcialy jej sluchac.

Nie byla w stanie wydac z siebie dzwieku…

… az powiedziala: „Uch!' i otworzyla oczy w pokoju pooperacyjnym.

Lezala na wznak na wozku z kolkami i poreczami, wpatrujac sie w wylozony plytkami sufit. Przez chwile nie wiedziala, gdzie sie znajduje.

I nagle przypomniala sobie wszystko, a potem zdziwila sie, ze aborcja byla tak szybkim i prostym zabiegiem.

Вы читаете Tunel Strachu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату