Zostawil kluczyki od samochodu Janet Middleneir na kuchennym stole i zabral zlozony brezent. Wychodzac z mieszkania, dokladnie wytarl klamke chusteczka. Nie byl notowany, jego odciskow palcow nie mieli w policyjnej kartotece, jednak ostroznosci nigdy za wiele.
Opuscil osiedle na piechote. Lunapark znajdowal sie o trzy mile na zachod stamtad, ale nie zamierzal przebyc tej drogi pieszo. Postanowil, ze wroci do wesolego miasteczka taryfa, ale nie chcial wzywac taksowki zbyt blisko mieszkania Middleneir. Taksowkarz na pewno zarejestruje wyjazd i moglby nawet zapamietac jego twarz.
O mile od mieszkania kobiety pozbyl sie brezentu, wrzucajac go do smietnika na tylach jednego z mijanych domow. Po przejsciu kolejnej mili dotarl do hotelu Holiday Inn. Zajrzal
W samochodzie ponownie przemyslal uwaznie wszystkie czynnosci, jakie wykonal od chwili, kiedy znalazl
Conrad nie mogl im pozwolic, by odebrali mu Gunthera. Gunther byl jego synem, jego szczegolnym dzieckiem, krwia z jego krwi. Ale to nie wszystko – Gunther byl darem piekiel, byl narzedziem zemsty Conrada. Kiedy Conrad odnajdzie wreszcie dzieci Ellen, porwie je, zabierze w jakies ustronne miejsce, gdzie nie bedzie slychac ich krzykow, i przekaze je Guntherowi. Nakloni Gunthera, aby zabawil sie z nimi w kotka i myszke. Nakaze mu, by torturowal je przez kilka dni i niezaleznie od tego, czy beda to chlopcy, czy dziewczynki -bezwzglednie wykorzystywal seksualnie, az w koncu pozwoli mu rezerwacje na strzepy.
Siedzac w polmroku na tylnym siedzeniu taksowki Conrad usmiechnal sie. Ostatnimi czasy rzadko sie usmiechal. Nie cieszylo go to samo co innych ludzi; jedynie smierc, zniszczenie, okrucienstwo i potepienie - mroczne dzielo Wladcy Ciemnosci, ktoremu oddawal czesc – byly w stanie wywolac usmiech na jego ustach. Od dwunastego roku zycia nie potrafil cieszyc sie ani czerpac satysfakcji z prostych, niewinnych przyjemnosci.
Nie potrafil od TAMTEJ nocy.
Od Wigilii.
Przed czterdziestu laty.
Na swieta rodzina Strakerow zawsze dekorowala caly dom, od piwnic az po dach. Choinka musiala siegac pod sufit. W kazdym pokoju zawieszone byly stroiki z bombkami, orzechami i swieczkami, lancuchy i rozmaite cacuszka, kartki swiateczne od przyjaciol i krewnych.
W roku, kiedy Conrad skonczyl dwanascie lat, jego matka do ogromnej kolekcji dekoracji swiatecznych dolaczyla nowy przedmiot. Byla to szklana lampa naftowa, ktorej scianki odbijaly i zwielokrotnialy migoczacy wewnatrz plomyk tak, ze wydawalo sie, jakby ich bylo sto, a blask oszalamial patrzacego.
Mlody Conrad byl zafascynowany lampa, ale nie wolno mu bylo jej dotykac, bowiem moglby sie poparzyc. Wiedzial, ze potrafi sie z nia obchodzic tak, by nie zrobic sobie nic zlego, ale nie potrafil przekonac o tym matki. Dlatego tez, gdy wszyscy spali, zszedl cichaczem na parter, zapalil zapalke, przypalil knot – i niechcacy przewrocil lampe.
Z poczatku byl pewien, ze zdola ugasic ogien poduszka sciagnieta z sofy, jednak po chwili, kiedy uswiadomil sobie, ze sie pomylil, bylo juz za pozno.
Tylko on zdolal ujsc nietkniety z pozogi. Jego matka zginela w ogniu, jego trzy siostry splonely zywcem, dwaj bracia rowniez sie spalili. Tato nie umarl, ale do konca zycia pozostaly mu na ciele blizny po pozarze – odrazajace slady, znaczace klatke piersiowa, lewe ramie, szyje i lewa strone twarzy.
Utrata rodziny pozostawila u taty okropne rany psychiczne, rownie glebokie i dojmujace jak te fizyczne.
Nie byl w stanie pogodzic sie z mysla, ze Bog, w ktorego tak zarliwie wierzyl, mogl pozwolic, by tak straszliwa tragedia dotknela jego rodzine akurat w noc wigilijna. Nie chcial uwierzyc, ze byl to wypadek. Wbil sobie do glowy, ze Conrad byl zly i celowo dokonal podpalenia.
Od tego dnia az do ucieczki z domu w kilka lat pozniej zycie Conrada stalo sie pieklem. Tato stale go oskarzal i czynil mu wyrzuty.
Nie wolno mu bylo zapomniec o tym, co uczynil. Ojciec przypominal mu o tym sto razy dziennie. Conrad dorastal w atmosferze poczucia winy i nienawisci do samego siebie.
Nigdy nie zdolal umknac przed tym wstydem. To wracalo do niego kazdej nocy, w snach, nawet teraz, kiedy mial juz piecdziesiat dwa lata. Jego koszmary wypelnione byly ogniem, przerazliwymi krzykami i zdeformowana bliznami twarza ojca.
Kiedy Ellen zaszla w ciaze, Conrad byl pewien, ze Bog w koncu dal mu szanse uwolnienia sie od potwornego brzemienia. Opiekujac sie rodzina i wychowujac dzieci, prowadzac cudowne zycie wypelnione miloscia i szczesciem, moze moglby odpokutowac za smierc swojej matki, siostr i braci. Z miesiaca na miesiac, gdy ciaza Ellen stawala sie coraz bardziej widoczna, Conrad umacnial sie w przeswiadczeniu, ze to dziecko bedzie poczatkiem jego zbawienia.
I wtedy urodzil sie Victor. Poczatkowo Conrad sadzil, ze Bog raz jeszcze postanowil go ukarac. Zamiast dac mu szanse na odpokutowanie za grzechy, najwyrazniej zamierzal go w nich pograzyc dajac mu zgola niedwuznacznie do zrozumienia, ze nie moze oczekiwac laski ani pocieszenia duchowego.
Kiedy minal pierwszy szok, Conrad zaczal postrzegac swego syna potworka w innym swietle. Victor nie pochodzil z nieba. Przybyl z piekla. Dziecko nie bylo kara zeslana przez Boga, ale blogoslawienstwem Szatana. Bog odwrocil sie od Conrada Strakera, ale Szatan w gescie przyjazni obdarzyl go swym dzieckiem.
Dla normalnego czlowieka takie rozumowanie moglo wydac sie absurdalne, ale dla Conrada, ktory rozpaczliwie usilowal uwolnic sie od wstydu i poczucia winy, bylo jak najbardziej do przyjecia.
Skoro bramy niebios byly dlan bezpowrotnie zamkniete, rowniez dobrze mogl pogodzic sie z losem i wybrac pieklo z gorliwoscia i umilowaniem fanatycznego neofity. Byl gotow pogodzic sie ze swoim losem. Pragnal gdzies przynalezec, miec wlasne miejsce, chocby nawet miejscem tym mialo byc pieklo. Jezeli Bog swiatlosci i piekna nie da mu rozgrzeszenia, osiagnie przebaczenie ze strony Boga zla i ciemnosci.
Przeczytal tuziny ksiazek na temat satanizmu i niebawem stwierdzil, ze pieklo wcale nie wygladalo tak, jak wyobrazali je sobie chrzescijanie. Satanisci twierdzili, iz w piekle grzesznicy byli nagradzani za wszystkie popelnione za zycia grzechy. Pieklo bylo wymarzonym miejscem, w ktorym wszyscy pragneli sie znalezc.
Najwazniejsze bylo jednak to, ze w piekle nie istnialo poczucie winy.
Ani wstyd.
Kiedy tylko Conrad zaakceptowal Szatana jako swego zbawiciela, zrozumial, ze podjal wlasciwa decyzje.
Nocne koszmary o ogniu i bolu nie ustaly, aczkolwiek Conrad zdolal wreszcie odnalezc w swym zyciu spokoj i zadowolenie, duzo glebsze anizeli kiedykolwiek przed owym tragicznym wieczorem wigilijnym. Po raz pierwszy, odkad pamietal, jego zycie nabralo sensu. Znalazl sie na ziemi, by wypelniac dzielo
Szatana, a jesli Diabel mogl obdarzyc go szacunkiem dla samego siebie, gotow byl dlugo i zmudnie pracowac dla chwaly Antychrysta.
Kiedy Ellen zabila Victora, Conrad zrozumial, ze zrobila to dla Boga i wpadl we wscieklosc. Malo brakowalo, a bylby j a zabil. Zdal sobie jednak sprawe, ze za zamordowanie jej trafilby do wiezienia albo nawet zostal stracony, a zatem nie wypelnilby zadania, jakie wyznaczyl mu sam Szatan.
Przyszlo mu na mysl, ze gdyby ponownie sie ozenil, Szatan moglby dac mu drugi znak w postaci jeszcze jednego demonicznego dziecka, ktore dorastaloby, aby zmienic sie w zywa plage.
Conrad poslubil Zene, ktora w jakis czas pozniej urodzila mu Gunthera. Byla diabelska Maryja, ale nie zdawala sobie z tego sprawy. Conrad nigdy jej tego nie powiedzial. Skadinad Conrad uwazal siebie za szatanskiego Jozefa, ojca i opiekuna Antychrysta. Zena sadzila, ze dziecko bylo zwyczajnym dziwolagiem i choc nie czula wobec niego szczegolnej bliskosci, zaakceptowala je, tak jak lunaparkowcy akceptuj a wszystkich odmiencow.
Ale Gunther nie byl zwyklym dziwolagiem.
Byl czyms wiecej. Duzo, duzo wiecej.
Byl swietoscia.
Byl apostolem. Mrocznym apostolem.
Kiedy taksowka mknela w kierunku lunaparku, Conrad patrzyl na ciche podmiejskie domki i zastanawial sie, czy ktorykolwiek z mieszkajacych w nich ludzi zdawal sobie sprawe, iz przyszlo mu zyc w ostatnich dniach Boskiego Swiata. Zastanawial sie, czy choc jeden z nich wyczuwal obecnosc na ziemi Syna Szatana i to, ze Dziecie Mroku niedawno osiagnelo brutalny wiek dojrzaly.