scianach slabo oswietlonego namiotu wisialy jaskrawe transparenty i plakaty Marco.
Amy, Liz, Buzz i Richie dolaczyli do dwoch tuzinow widzow stloczonych przy niewielkim podwyzszeniu wstawionym pod przeciwlegla sciane namiotu.
W chwile pozniej pojawil sie Marco w chmurze blekitnego dymu, a gdy z tasmy poplynely fanfary, magik uklonil sie nisko. Bylo az nazbyt wyraznie widac, ze przeszedl przez otwor w tylnej scianie namiotu. Zreszta samo wyjscie tez nie wyszlo mu najlepiej, bo potknal sie przy pierwszym kroku.
Liz spojrzala na Amy. Obie zachichotaly.
– Dzieki Bogu, ze to magik, a nie linoskoczek – wyszeptal Richie.
Amy miala wrazenie, jakby stala na balonach, balansujac na nich niebezpiecznie, i przygotowywala sie do wykonania jakiejs fantastycznej kuglarskiej sztuczki.
Co Liz dodala do tego skreta?
Wyglad Marco byl rownie patetyczny jak jego wejscie. Byl facetem w srednim wieku, o przekrwionych oczach i mocnym makijazu majacym upodobnic go do Szatana. Usta mial czerwone, twarz blada jak plotno, oczy podkreslone czarnym tuszem i niewielka kozia brodke. Nosil wyswiechtany frak i biale rekawiczki upstrzone zoltawymi plamami.
– Nie powinien ich zakladac, kiedy wali konia – wyszeptala Liz. Wszyscy wybuchneli smiechem.
– Okropne – rzekl Richie.
– Wyglada na tyle fatalnie, ze bylby w stanie to zrobic – wyszeptal Buzz.
Marco zerknal na nich nerwowo, ale nie mogl uslyszec, o czym rozmawiaja. Usmiechnal sie do nich i zamiotl cylindrem, bezskutecznie usilujac i przykuc ich uwage.
– Niezaleznie, co zrobicie – zwrocila sie Liz do pozostalych – nie podawajcie mu reki.
Znowu wybuchneli smiechem.
Kilku widzow spojrzalo na Amy -jedni z zaciekawieniem, inni z dezaprobata, ona jednak ani troche sie nie przejela. Bawila sie wysmienicie.
Marco postanowil ich zignorowac. Wzial ze stolika ustawionego na srodku sceny talie kart. Przetasowal je i owinal jedwabna chusteczka, odslaniajac tylko jeden rog talii. Wykonujac kazdy gest z przesadnym namaszczeniem umiescil zawiniatko w szklanym pucharze. Kiedy cofnal sie i skinal na puchar, karty zaczely same wyskakiwac z owinietej jedwabiem talii – najpierw as karo… as trefl… as kier… i na koniec, przez omylke, walet karo. Marco, wyraznie zaklopotany, blyskawicznie schowal karty i zajal sie kolejna sztuczka.
– Rany, ale on cuchnie – rzekl polglosem Buzz.
– To te jego rekawiczki – rzucila Liz.
– Richie, czy ten facet to naprawde twoj wujek Arnold? – spytala Amy.
Marco nadmuchal balon i zawiazal koncowke. Kiedy przytknal do balonu zapalonego papierosa, balon pekl z hukiem i z wnetrza wyprysnal zywy golab. Byla to lepsza sztuczka od tej z kartonami, ale Amy i tak zauwazyla, ze ptak wyfrunal spod marynarki fraka prestidigitatora.
Marco wykonal jeszcze dwie sztuczki, ktore spotkaly sie z umiarkowanie zyczliwym przyjeciem widzow. Nagle Liz spytala:
– Spadamy?
– Jeszcze nie – zaprotestowal Richie.
– Ale to cholernie nudne – mruknela Liz.
– Chce zobaczyc final – wyjasnil Richie. – Gilotyne.
– Jaka gilotyne? – spytal Buzz.
– Te z plakatu na zewnatrz – rzucil Richie. – Bedzie odcinal leb jakiejs lasce
– Tylko w ten sposob moze liczyc, ze jakas laska zrobi mu laske – powiedziala Liz chichoczac.
Marco odezwal sie po raz pierwszy. Glos mial zadziwiajaco silny i wladczy.
– A teraz cos dla milosnikow makabry, horroru, groteski, krwi i wyprutych flakow… rad jestem mogac zaprezentowac panstwu moj popisowy numer znany pod nazwa „Falownika'.
– A co z gilotyna? – zwrocil sie Richie do Buzza.
– Dupek – warknela Liz. – To tylko podpucha.
Marco wtoczyl na srodek sceny sporych rozmiarow, pionowo ustawiona skrzynie. Byla nieco krotsza od trumny, ale z ksztaltu podobna.
– Slyszalem, co tam mamroczecie – rzekl Marco. – Slyszalem, ze mowicie “gilotyna… gilotyna'… Niestety, urzadzenie to nalezalo do mego poprzednika. Po pewnym nieszczesliwym wypadku zarowno on, jak i jego sprzet zostaly zatrzymane przez policje. Podczas ostatniego wystepu jego asystentka stracila glowe, w przenosni i doslownie. To bylo okropne. A ile potem sprzatania!
Widzowie zareagowali nieco wymuszonym smiechem.
– Fatalne, Co za gowno – burknela Liz.
Amy jednak stwierdzila, ze w pewnym momencie Marco przeszedl nader osobliwa metamorfoze. Nie wygladal juz na podrzednego, kiepskiego magika, jak w chwili, gdy pojawil sie na scenie. Jego charakteryzacja nie wygladala juz glupio – z sekundy na sekunde wydawal sie coraz bardziej demoniczny, a w jego oczach pojawil sie nowy, diabelski blysk. Nerwowy usmieszek stal sie zlowrogim, dwuznacznym grymasem. Kiedy spojrzenie magika padlo na Amy, odniosla wrazenie, jakby wyjrzala przez blizniacze okna wprost w posepna czelusc piekla. Poczula chlod, ktory przeniknal ja do szpiku kosci.
Nie wyglupiaj sie – powiedziala sobie w duchu, ale wzdrygnela sie. Marco Wspanialy nie zmienil sie. Zmienila sie tylko moja percepcja. Mam lagodne halucynacje. Lekki odlot. To ten cholerny skret. Co Liz do niego dodala?
Marco uniosl do gory mierzacy dwie stopy drewniany zaostrzony kolek.
– Panie i panowie, obiecuje, ze za chwile ujrzycie cos, co wstrzasnie wami bardziej niz sztuczka z gilotyna. Ten numer jest doprawdy duzo, duzo lepszy.
Usmiechnal sie, a jego usmiech byl mroczny i osobliwy, jak usmiech kota z Cheshire.
– Potrzebuje ochotniczki sposrod widzow. Mlodej kobiety.
Jego diabelskie oczy lustrowaly wolno twarze z pierwszych rzadow. Prestidigitator uniosl reke i wymierzal ja zlowrogo w kolejne kobiety. Przez zapierajaca dech w piersiach chwile wskazywal rowniez na Amy, gdy nagle jego reka nieco sie przesunela i zatrzymala na Liz. Ostatecznie jednak magik wybral na swoja asystentke atrakcyjna rudowlosa dziewczyne.
– O nie – powiedziala ruda. – Nie moglabym. Nie ja.
– Oczywiscie, ze mozesz – przekonywal Marco. – No dalej, drodzy panstwo, zacheccie te urocza, dzielna mloda dame.
Widzowie zareagowali burza oklaskow, a kobieta z wyraznym wahaniem wspiela sie na scene.
Marco ujal ja za reke, kiedy weszla na podwyzszenia.
– Jak ci na imie?
– Jenny – odparla, usmiechajac sie niesmialo.
– Nie boisz sie, prawda, Jenny?
– Nie – powiedziala, czerwieniac sie. Marco usmiechnal sie.
– Madra dziewczynka! – Podprowadzil ja do trumny. Stala pionowo, odchylona nieco do tylu na ogromnych metalowych klamrach. Marco uchylil wieko.
– Wejdz, prosze, do skrzyni, Jenny. Obiecuje, ze nie bedzie bolalo.
Z pomoca magika rudowlosa dziewczyna weszla tylem do skrzyni. Twarza odwrocona byla do widzow. Trumna byla krotka, wiec kiedy Marco zamknal wieko, glowa dziewczyny wystawala z niej na zewnatrz.
– Wygodnie? – zapytal Marco.
– Nie – odparla dziewczyna, wyraznie zdenerwowana.
– Dobrze – mruknal Marco. Usmiechnal sie do widzow, po czym zawiesil na wieku skrzyni potezna klodke.
W tej samej chwili Amy poczula cos dziwnego, wrazenie zagrozenia, odczucie, jakby znajdowala sie oko w oko ze smiercia, ktora powoli zamykala wokol niej uscisk niewidzialnych, lodowatych ramion. Znow ta cholerna trawa, powiedziala sobie w duchu.
Marco Wspanialy przemowil do widzow:
– W pietnastym wieku Wlad Piaty Woloski, znany swoim przerazonym poddanym jako Wlad Palownik,