poddawal torturom dziesiatki tysiecy jencow, tak mezczyzn, jak i kobiet, glownie najezdzcow z innych krain. Pewnego razu armia turecka zaniechala planowanej inwazji, kiedy natknela sie na pole, na ktorym doborowa gwardia Wlada ustawila tysiace pali i nabila na nie tysiace mezczyzn Wlad osobiscie dobieral ludzi do swojej elitarnej gwardii zabojcow. Kiedy znudzilo mu sie jego wlasne nazwisko, wybral sobie nowe, po swoim rownie paskudnym ojcu, ktorego nazywano „Dracul' – to znaczy „Diabel'. Dodajac litere „a' stal sie Dracula, synem Diabla. I tak oto, moi przyjaciele, rodza sie legendy.
– Ale syf- powtorzyla Liz.
Amy byla jednak urzeczona ta dziwna, nowa i niebezpieczna istota, ktora (przynajmniej w jej mniemaniu) zagniezdzila sie w ciele Marco. Bezdenne, wszechwiedzace, zle oczy magika ponownie odnalazly oczy Amy i wejrzaly w glab jej duszy, zanim zwrocily sie w inna strone.
Marco raz jeszcze zwazyl w dloni mierzacy dwie stopy, zaostrzony kolek.
– Panie i panowie, przedstawiam wam… Palownika.
– Najwyzszy czas – powiedziala Liz. Marco uniosl maly, ale ciezki mlotek.
– Jesli spojrzycie na wieko skrzyni, zobaczycie, ze wycieto w nim niewielki otwor.
Amy zauwazyla go. Wokol otworu namalowano czerwone serce.
– Otwor znajduje sie dokladnie nad sercem ochotniczki – wyjasnil Marco. Oblizal wargi, odwrocil sie i ostroznie wsunal kolek do otworu.
– Czujesz szpic kolka, Jenny? Zachichotala nerwowo.
– Tak.
– Dobrze – powiedzial magik, – Pamietaj… nie bedzie bolalo. – Trzymajac kolek lewa reka uniosl w prawej mlotek.
– Teraz prosze o absolutna cisze. Osoby o slabym sercu uprasza sie, by odwrocily wzrok. Ona nie poczuje bolu…, ale to nie znaczy, ze nie bedzie krwi!
– Co? – powiedziala Jenny. – Ej, zaczekaj, ja…
– Cisza! – warknal Marco i mocno uderzyl mlotkiem w kolek. NIE! pomyslala Amy.
Przy wtorze obrzydliwego, wilgotnego odglosu kolek zaglebil sie w piersi kobiety. Jenny krzyknela, a z jej wykrzywionych ust buchnela krew.
Widzowie wstrzymali oddech. Kilka osob wydalo okrzyk przerazenia.
Glowa Jenny przechylila sie na bok. Jezyk wysunal sie z ust. Oczy spogladaly niewidzacym wzrokiem ponad glowami osob zebranych w namiocie.
Smierc w cudowny sposob zmienila oblicze ochotniczki. Rude wlosy zamienily sie w jasne. Oczy z zielonych staly sie niebieskie. Twarz nie byla juz twarza Jenny, kobiety wybranej z widowni. Teraz byla to twarz Liz Duncan. Kazde zaglebienie, kazda wypuklosc, wszystkie rysy, kazdy najdrobniejszy szczegol nalezal do Liz.
To nie byla gra swiatel i cieni. W trumnie znajdowala sie Liz. To LIZ zostala przebita kolkiem. To LIZ byla martwa, a spomiedzy jej pelnych warg wciaz jeszcze wyplywala krew.
Z trudem chwytajac powietrze, Amy rozejrzala sie wkolo i ze zdumieniem stwierdzila, ze jej kolezanka nadal tu byla. Liz stala na widowni, obok niej, a mimo to, jakims cudem znajdowala sie rowniez na scenie, w trumnie, martwa.
Amy, zdezorientowana i skonfundowana, szepnela:
– Ale to przeciez ty. To ty… jestes tam, na gorze. Liz-na-widowni powiedziala:
– Co takiego?
Liz-w-trumnie wpatrywala sie w wiecznosc i spluwala krwia. Liz-na-widowni spytala:
– Amy? Nic ci nie jest?
Liz umrze, pomyslala Amy. Juz wkrotce. To jakis rodzaj wizji… przepowiedni, proroctwa… czy jak to tam zwa. Czy to moze sie spelnic? I czy sie spelni?
Czy Liz umrze? Juz wkrotce? Moze nawet dzisiejszej nocy?
Oblicze Marco, wyrazajace szok i zgroze w momencie, gdy z ust ochotniczki trysnela krew, rozpromienil szeroki usmiech.
Magik pstryknal palcami, a kobieta w skrzyni nagle ozyla; wyraz bolu zniknal z jej twarzy, usmiechnela sie… i nie wygladala juz jak Liz Duncan.
Nigdy nie wygladala jak Liz, pomyslala Amy. To tylko moje przywidzenia. Narkotyki. Halucynacje. To nie byla wizja, przepowiednia rychlej smierci Liz. Boze, mam juz tego dosc.
Widzowie odetchneli z ulga, kiedy Marco wyjal kolek z otworu w wieku skrzyni. Magik nie wydawal sie juz zlowieszczy. Byl tym samym zaniedbanym, pulchnym, niezdarnym facecikiem, ktory kilkanascie minut temu potykajac sie wszedl przez ukryty otwor do wnetrza namiotu. Z oczu Marco nie wyzierala juz wszechwiedzaca obecnosc zla, wygladem rowniez nie przypominal diabla.
Wyobraznia – powiedziala sobie Amy. – Omamy wzrokowe. To nic nie oznacza. Zupelnie nic. Zadne z nas nie umrze. Musze wziac sie w garsc.
Marco pomogl Jenny wyjsc ze skrzyni i przedstawil ja publicznosci. Byla jego corka.
– Jeszcze jedna tania sztuczka – stwierdzila Liz zdegustowana. Kiedy wyszli z namiotu Marco, Amy zdziwila sie rozczarowaniu swoich towarzyszy. Zupelnie jakby mieli nadzieje, ze kobieta naprawde zostanie przebita kolkiem albo straci glowe pod ostrzem gilotyny. Dodatek, jakim Liz doprawila ostatniego jointa, musial byc naprawde silny, bowiem byli niespokojni i poruszeni – potrzebowali coraz gwaltowniejszych i silniejszych podniet, aby zagospodarowac te nowo poznana, nerwowa energie. Dekapitacja albo chociaz odrobina przelanej krwi – to pomogloby tym trojgu pozbyc sie z krwiobiegu tej substancji chemicznej i odzyskac spokoj.
Dosc skretow na dzisiaj, poprzysiegla sobie Amy. Nie beda palic. Ani dzisiaj, ani NIGDY. Nie potrzebuje narkotykow, aby byc szczesliwa. Po cholere j e biore?
Nastepnym miejscem, jakie odwiedzili, byl Upiorny Zwierzyniec, a potworne kreatury, jakie tam ujrzeli, wstrzasnely Amy. Byla tam koza o dwoch glowach, trojglowy i trojoki byk, odrazajacy wieprz ze slepiami po obu stronach pyska i dwoma kolejnymi oczyma nieco wyzej na lbie; spomiedzy jego spekanych miesistych warg wyciekala zielonkawa slina, a z boku wystawaly dwie dodatkowe nogi.
Wreszcie dotarli do zagrody, gdzie stala z pozoru normalna owieczka. Amy wyciagnela reke, aby ja poglaskac, i dopiero kiedy zwierze odwrocilo sie w jej strone, ujrzala, ze mialo dodatkowy nos i wylupiaste, niewidzace trzecie oko z boku glowy. Natychmiast cofnela reke.
Koszmarne zwierzeta byly jak popita piwem whisky dla nacpanych nastolatkow; kiedy wyszla z Upiornego Zwierzynca, Amy poczula sie na jeszcze wiekszym haju, jeszcze bardziej oderwana od rzeczywistosci niz kiedy weszla do srodka.
Odbyli przejazdzke Szalona Rakieta. Amy usiadla przed Buzzem na siodelku przypominajacym nieco motocyklowe, wewnatrz plaskiej, dwuosobowej, przypominajacej pocisk gondoli. Liczac na odrobine prywatnosci, Buzz polozyl rece na jej nie opietych biustonoszem piersiach. Sila odsrodkowa pchnela ja na niego. Poczula zar i wielkosc jego erekcji, gdy posladkami wbila mu sie mocno w krocze.
– Chce cie – powiedzial przysuwajac usta do jej ucha, aby mogla go uslyszec poprzez ryk wirujacej maszyny i dzikie zawodzenie wiatru.
Bylo jej dobrze ze swiadomoscia, ze ktos jej pragnie, ze jest pozadana. Amy pomyslala, ze moze to wcale nie tak zle byc taka dziewczyna jak Liz. W kazdym razie zawsze mialaby przy sobie kogos, kto by jej potrzebowal, z takich czy innych wzgledow.
W namiocie Klauna Bozo zarowno Buzz, jak i Richie zdolali trafic w dziesiatke i skapac rozesmianego klauna w ogromnej wannie wody. Buzzowi szlo z poczatku nie najlepiej – zaplacil za trzy pilki, potem za trzy nastepne i jeszcze trzy, az w koncu ostatnia dosiegla celu, zanurzajac Bozo w wannie. Richie podszedl do tego zadania inaczej – rozwazyl je z iscie matematyczna precyzja i dokladnoscia. Poslal dwie niecelne pilki i wyciagnawszy odpowiednie wnioski, przy trzeciej probie trafil w dziesiatke.
Pozniej, kiedy ich gondola zatrzymala sie na chwile na szczycie Diabelskiego Mlyna, a daleko w dole, pod nimi skrzyly sie jak rozsypane diamenciki swiatla lunaparku, Buzz pocalowal Amy, bardzo mocno, sondujac jezykiem wnetrze ust. Wodzil dlonmi po calym jej ciele.
Wiedziala, ze ta noc bedzie bardzo wazna dla calego ich zwiazku. Tej nocy albo bedzie musiala z nim zerwac, albo da mu to, czego pragnal. Nie mogla juz dluzej go powstrzymywac. Musiala zadecydowac, kim i czym chce byc.
Ale byla teraz na tak wspanialym haju, ze nie chciala – NIE MOGLA myslec o rownie zlozonych problemach.