– Tak bardzo sie przyjaznilyscie?
– Ginny byla w porzadku. Ludzie tego nie dostrzegali, uwazali, ze sie puszcza. Ale ona miala swoje plany, marzenia, nadzieje. Tylko troche sie pogubila.
– Wspominala kiedykolwiek o swojej mamie?
Kolejne wzruszenie ramion, ale tym razem mniej zdecydowane. Delilah znow wbila wzrok w talerz z makaronem i bylo widac, ze intensywnie szuka w glowie najmniej oczywistego klamstwa.
– Zdaje sie, ze nie zyje – powiedziala cicho.
– Tak ci powiedziala? – spytal Sal.
– Dala do zrozumienia. Mowila, ze nie ma nikogo, jest sama jak palec.
– A ty, Delilo – spytala lagodnie Kimberly. – Co ciebie tu przywiodlo?
Dziewczyna cofnela sie jak oparzona. Podniosla glowe, z jej oczu az sypaly sie iskry.
– Chcielibyscie wiedziec, co? Cholerne gliny! Jak trzeba, to was nie ma!
– Jesli chcesz zglosic przestepstwo…
– Odpieprzcie sie!
– Delilah…
– Nie. Koniec. Jestescie tacy sami jak wszyscy. Jeszcze jedna para klientow, ktorzy chca mnie wydoic. A potem wykopiecie na ulice, nie rzucajac nawet marnej dychy. Pieprze to. Pocalujcie mnie w dupe!
Delilah przenosila wzrok z Sala na Kimberly i w koncu, dokonawszy wyboru, przylozyla dlonie do piersi Sala i odepchnela go na bok. Nie byl w stanie jej zatrzymac.
Minela go i wypadla z restauracji. Kilkoro gosci przerwalo na chwile konsumpcje, dostrzeglszy blysk golych nog.
Podbiegl kierownik restauracji, rzucajac im nerwowe spojrzenia.
– Rachunek prosze – powiedziala Kimberly i kierownik z powrotem zniknal na zapleczu.
Sal sie otrzepal i stwierdzil:
– Ta laska jest nieobliczalna.
Kimberly juz kladla banknoty na stole i podnosila sie z miejsca.
– Idziemy. Nasza kolezanka najwyrazniej czegos sie boi. Zobaczmy, dokad poleciala.
17
Delilah Rose poruszala sie calkiem szybko jak na ciezarna kobiete na dziesieciocentymetrowych szpilkach. Choc sie zarzekala, ze musi wracac do pracy, minela kolejno piec klubow. Przemykala ulicami z wprawa osoby, ktora zna okolice jak wlasna kieszen.
Za nia, dyszac i sapiac, podazali Kimberly i Sal. Trzymali sie w pewnej odleglosci, co jakis czas wtapiajac sie w tlum mlodych ludzi szturmujacych wejscie do klubu. Potem sie odlaczali, zeby za chwile sie doczepic do jakiejs grupki zdazajacej w gore ulicy. Oczywiscie w pewnym momencie grupka zbaczala z trasy Delili – detektywi byli narazeni na dekonspiracje, dopoki nie nadeszla kolejna.
Delilah szla ze spuszczona glowa, przytrzymujac dlonmi poly sfatygowanego niebieskiego plaszcza. Co chwila to przyspieszala, to zatrzymywala sie w pol kroku i rozgladala nerwowo na wszystkie strony.
Szla jedna strona ulicy, potem raptownie skrecila w prawo, przeszla na druga strone i ruszyla w przeciwnym kierunku. Chciala zmylic trop? Ostrzec kogos? Kimberly zaczynalo sie juz krecic w glowie od tego szpiegowania, gdy nagle Delilah zblizyla sie do poobijanej mazdy zaparkowanej miedzy dwiema terenowkami.
Schylila sie i wydobyla spod samochodu magnetyczny pojemnik z zapasowymi kluczykami. Kimberly opadly rece.
– Cholera, ona ma samochod.
– Wydawalo mi sie, ze policja ja zgarnela na stacji kolejki podmiejskiej.
– Coz, najwyrazniej czegos ja to nauczylo, bo teraz sie porusza wlasnym srodkiem lokomocji.
Delilah otworzyla drzwi i usiadla za kierownica.
– I co teraz? – spytala Kimberly, trzymajac sie za lewy bok, ktory zaczynal ja pobolewac z wysilku.
– Mam pomysl – odparl Sal, zerkajac na jej brzuch. – Ty skocz po samochod, a ja jej przypilnuje. Tutaj co chwila sa swiatla… Czasem piechota jest szybciej niz autem. Moze mi sie uda nie stracic jej z oczu, zanim wrocisz.
Rzucil jej kluczyki. W tej samej chwili Delilah odjechala. Sal popedzil za nia w kierunku skrzyzowania. Kimberly wracala najszybciej, jak mogla, ciezko dyszac i modlac sie, zeby nie zwymiotowac.
Niech to szlag, Mac mial racje. Jeszcze miesiac i nie bedzie sie w stanie ruszyc z fotela.
Trzymajac sie za bok, obiecala nienarodzonej coreczce, ze jesli wytrzyma jeszcze piec minut, kupi jej kucyka. W odpowiedzi poczula kopniecie. Widac dziecko odziedziczylo poczucie humoru po ojcu.
Dotarla do samochodu Sala. Nie zwymiotowala. Usiadla za kierownica. Chwile zmagala sie z kluczykiem i pasami, przygladala wskaznikom na desce rozdzielczej. Ciagle sie trzesla i nie mogla zlapac tchu. To do niej niepodobne, zawsze jest taka spokojna i opanowana. Odjezdzajac, zahaczyla o cudzy samochod i jeszcze uslyszala wiazanke pod swoim adresem od wlasciciela.
Pojechala na polnoc, jedna reka trzymajac kierownice, a w drugiej dzierzac telefon. Sal podal jej namiary, lecz kiedy dotarla na skrzyzowanie, Delili juz nie bylo.
– Gdzie? – spytala.
– Jedzie w strone autostrady – wysapal Sal. – Na polnoc. Gazu!
Kimberly puscila sprzeglo i Sala wbilo w fotel. Zapial pas i ruszyli w poscig.
Znalazlszy sie na autostradzie GA-400, Kimberly ustawila sie na srodkowym pasie i wcisnela gaz do dechy. Sal obserwowal prawa strone, ona lewa.
Dlatego o maly wlos nie staranowali niebieskiej mazdy Delili, ktora takze jechala srodkiem. Kimberly zauwazyla ja w ostatniej chwili, zwolnila i uciekla na prawy pas tuz przed samym zjazdem, jak klasyczna blondynka, ktora nie wie, gdzie jedzie. Wykazujac sie resztka refleksu, skrecila kierownice i wrocila na srodek, lecz miedzy nia a Delile zdazyly juz sie wcisnac dwa samochody.
– Jak myslisz, dokad jedzie? – spytal Sal.
– Nie mam pojecia. Wziales jej adres od policji?
– Tak. Mieszka w bloku, ale kiedy tam poszedlem, otworzyl mi jakis gruby Latynos i stwierdzil, ze pierwszy raz slyszy takie nazwisko. Zaryzykuje i powiem, ze ta dziwka chyba nas oklamala.
– A co z odciskami palcow?
– Nie znalezli w bazie.
– Hm – mruknela Kimberly. – Innymi slowy nadal guzik o niej wiemy. Spryciara.
Sal wyjal notes.
– Ale przynajmniej moge spisac numer rejestracyjny.
– Brawo, Sal. Dobra robota.
Delilah wlaczyla kierunkowskaz. Cokolwiek by o niej mowic, byla rozwaznym kierowca. Nie przekraczala dozwolonej predkosci i przestrzegala przepisow. To ulatwialo poscig. Nie bez znaczenia byl tez fakt, ze Kimberly znala te trase na pamiec. Atlanta, Sandy Springs, Roswell i Alpharetta – wszystkie sie ciagna wzdluz glownej arterii. Czasami miala wrazenie, ze caly dzien nie robila nic innego, tylko jezdzila nia w te i we w te. Ona i reszta mieszkancow Atlanty.
Delilah zjechala z autostrady. Kimberly ruszyla jej sladem.
Niebieska mazda minela zabudowania przemyslowe i wjechala do dzielnicy mieszkaniowej. Wygladala znajomo, ale Kimberly nie potrafila jej umiejscowic w pamieci. Ulica byla szeroka, dwupasmowa. Delilah caly czas