trzymala sie prawej strony.
Ruch malal, byla juz prawie polnoc. Z szesciu aut zrobily sie cztery, potem trzy, w koncu zostali tylko oni i jadaca dwadziescia metrow przed nimi Delilah.
– Niech to szlag – mruknal Sal.
– Cicho – powiedziala do niego Kimberly. – Jest ciemno, ona widzi tylko nasze swiatla. Jesli nie zrobimy niczego glupiego, powinno sie nam udac.
Delilah zaczela zwalniac. Kimberly trzymala sie w pewnej odleglosci od niej. Obserwujac okolice, marszczyla czolo; moglaby przysiac, ze juz tu kiedys byla. Rzad przerosnietych krzakow, szkielety drzew.
I nagle sobie przypomniala. Wprawdzie wjezdzali z drugiej strony, ale nie miala watpliwosci.
Tak jak Delilah Rose, ktora skrecila w prawo na bita droge, gdzie zginal Tommy Mark Evans.
Kimberly przejechala zakret, wylaczyla swiatla i stanela na poboczu.
– Wysiadaj – wyszeptala z niecierpliwoscia. – Pora sie przejsc.
Sal wyjal ze schowka latarke.
– Czemu nie autem?
– To wiejska droga, zero ruchu, nie ma mowy, zeby nas nie zauwazyla. Poza tym mysle, ze dotarla do celu. Dalej nic nie ma, tylko miejsce zbrodni.
Sal otworzyl szeroko oczy i wreszcie zrozumial.
– To tutaj zastrzelono Evansa. Ale po co Delilah…?
– Otoz to. Po co tu przyjechala Delilah? Jesli sie pospieszymy, moze uda nam sie tego dowiedziec.
Wsuneli latarki do rekawow, zeby dyskretnie oswietlaly droge i nie byly widoczne z zewnatrz. Sal zaczal biec. Kimberly potarla lewy bok, westchnela i ruszyla za nim.
Droga byla bardzo wyboista, miejscami podmyta po jesiennych ulewach, usiana kamieniami i grudkami ziemi. Musieli bardzo uwazac. Starali sie poruszac bezszelestnie, chociaz Sal skrecil kostke, a Kimberly potknela sie o przewrocona galaz.
Kimberly zobaczyla w oddali slabe swiatlo. To byly reflektory samochodu. Jednego czy dwoch, nie byla pewna. Pomyslala, ze Delilah przyjechala tu z kims sie spotkac i tym kims najprawdopodobniej jest zabojca Tommy'ego. Jezeli tak, na wszelki wypadek nalezy zalozyc, ze jest niebezpieczny i uzbrojony, i moglby zle zareagowac na niespodziewana wizyte dwojki agentow FBI.
Co ona mowila Macowi wczorajszej nocy? Ze unika ryzyka i zrezygnowala z udzialu w niebezpiecznych akcjach? Ze powinien jej zaufac, bo umie zadbac o swoje bezpieczenstwo, tak jak to robila przez ostatnie cztery lata?
Jak zwykle gdy czlowieka dopada prawda, ta mysl pojawila sie kompletnie nie w pore: „Idiotka ze mnie. Nie powinnam tego robic”.
Zawahala sie, ale bylo juz za pozno. Sal ruszyl przed siebie, liczac, ze Kimberly bedzie go oslaniac.
Wyjela bron, modlac sie w duchu, zeby nikomu nic sie nie stalo.
Piecdziesiat metrow. Czterdziesci. Trzydziesci. Z tej odleglosci bylo widac, ze stoi tam tylko jeden samochod. Podwojne reflektory oswietlaly jasnym blaskiem bialy krzyz, zupelnie jak poprzedniej nocy swiatla samochodu Kimberly.
Wylaczyli latarki, zwolnili do truchtu i poruszali sie skrajem drogi niemal ramie w ramie, zeby w razie czego moc sie porozumiec dotykiem.
Dwadziescia metrow. Dziesiec.
Wreszcie zobaczyli Delile. Stala przodem do krzyza, rece trzymala przed soba. Ramiona jej drzaly.
Sal szturchnal Kimberly i pokazal na druga strone. Kimberly skinela i przemknela przez droge, chowajac sie w dosc gestych krzakach. Skradali sie teraz rownolegle, malymi krokami, jak dwa psy mysliwskie na tropie zdobyczy.
W ostatniej chwili Kimberly spojrzala w gore. Nic.
W prawo i w lewo. Pusto.
I jeszcze rzut oka za siebie.
Droga tworzyla dlugi mroczny tunel oddalony od cywilizacji, idealne miejsce na smierc.
Sal odliczal na palcach: piec, cztery, trzy, dwa, jeden…
Wszedl w strumien swiatla. Pistolet mial opuszczony, ale palec trzymal na spuscie.
Wystraszona Delilah odwrocila sie i zaslonila reka mokra od lez twarz.
– Delilo – powiedzial spokojnie Sal.
Dziewczyna sie rozplakala. Widzac tak emocjonalna reakcje, Kimberly wreszcie zrozumiala.
– Sal – rzekla. – Poznaj Ginny Jones.
– Nic nie rozumiecie – denerwowala sie dziewczyna. – Nie mozecie sie tak do mnie zwracac. Nazywam sie Delilah Rose. Tylko dzieki temu jeszcze zyje.
Sal i Kimberly wsadzili ja z powrotem do jej samochodu, ale to Kimberly usiadla za kierownica. Wrocili na glowna droge, Sal jechal swoim autem. Zatrzymali sie przy calodobowej drogerii i zaparkowali pomiedzy innymi pojazdami. Tam kobiety przesiadly sie do samochodu Sala; Delilah z tylu, Kimberly z przodu. Warunki gorsze niz w przecietnym pokoju przesluchan, za to skutecznosc znacznie wyzsza.
– Dlaczego nam powiedzialas, ze Ginny Jones zniknela? – spytala Kimberly. – Jesli nie chcesz, zebysmy znali to nazwisko, po co je wymieniasz?
Delilah/Ginny nie chciala jej spojrzec w twarz. Siedziala z opuszczona glowa i mietosila rabek plaszcza.
– Tylko ja jeszcze zyje. – wyszeptala. – Tak to wszyscy po kolei… – Podniosla glowe. – Ja wtedy nie klamalam. Naprawde chce, zeby moje dziecko mialo w zyciu lepiej ode mnie. Chce, zeby to… To sie musi skonczyc. Myslalam, ze jesli komus o tym powiem, to sie nami zainteresuje, zwroci uwage… Ja juz nie mam sily.
– O czym ty mowisz? – wlaczyl sie Sal. – Zacznij od poczatku, Delilo. Powiedz dokladnie, co sie stalo, a moze bedziemy w stanie pomoc.
– To moja wina – wyrzucila z siebie. – On sie zatrzymal, spytal, czy podwiezc, no i sie zgodzilam. Niczego nie podejrzewalam. Czasem trafiaja sie narwancy, lubia przylozyc dziewczynie, zeby sobie ulzyc. Ale ten… On nie chce ich bic, on chce je posiasc na wlasnosc. Zniszczyc. A potem je zabija. To go uszczesliwia. Kiedy kogos zlamie.
Sal i Kimberly spojrzeli po sobie. Sal wlaczyl dyktafon. Kimberly przejela paleczke.
– Kiedy to bylo?
– Oj, dawno.
– Zima, wiosna, latem, jesienia?
– Zima. W lutym. Pozno wrocilam i matka za kare nie wpuscila mnie do domu. Tak przynajmniej myslalam, bo drzwi byly zamkniete. Strasznie zmarzlam, a on akurat przejezdzal ta swoja wypasiona fura. Pomyslalam, ze mam szczescie.
– Ktory to byl rok, Delilo?
Dziewczyna skupila sie na chwile.
– Dawno. Zaraz… dwa lata temu, jeszcze w liceum. Po maturze chcialam isc do studium kosmetycznego. Wszyscy uwazali, ze do niczego sie nie nadaje, a ja mialam swoje plany. Chcialam zostac fryzjerka.
– A wiec mamy luty dwa tysiace szostego – podpowiedziala Kimberly – jest pozny wieczor…
– Po jedenastej.
– Znajdujesz sie…
– Kilka przecznic od domu. Ide ulica.
– Powiadasz, ze matka cie nie wpuscila?
Dziewczyna skrzywila usta.
– Bylam z Tommym. Wiedzial, ze musze wrocic na czas. Osiol. – Wargi jej zadrzaly, jakby miala sie znowu rozplakac. – Mama powiedziala, ze jak znowu nawale, to mi da nauczke. Wrocilam i wszystko bylo zamkniete na klucz. Pomyslalam, ze w koncu spelnila swoja grozbe, no i sobie poszlam…
– Czyli idziesz ulica, jest zimno i nagle pojawia sie samochod. Jaki to byl samochod?
– Mowilam, czarna toyota FourRunner z chromowanym wykonczeniem. Wersja limitowana.
– A kierowca?
– No wlasnie Dinchara. Czerwona bejsbolowka, markowe ciuchy, bajerancka bryka. Dlaczego wszyscy uwazaja, ze skoro jestem dziwka, to nie moge mowic prawdy?