miasteczku nie ma gdzie sie ukryc.

Sal caly czas pilnie notowal. W tym momencie podniosl wzrok.

– Mowi pan, ze Dahlonega i Suches sa licznie odwiedzane przez turystow…

– Szescdziesiat tysiecy ludzi rocznie. Sal pokiwal glowa ze smutkiem.

– I tu, widzi pan, jest problem. Chodzi o to, ze ten czlowiek przez caly rok regularnie zwozil tu ciala i nikt go nie zauwazyl. Skoro kreci sie tu tylu wycieczkowiczow, mysliwych, wedkarzy, motocyklistow, jak cos takiego byloby mozliwe? Turysci na dodatek pstrykaja zdjecia na prawo i lewo.

Duff blysnal zebami w usmiechu. Dokonczyl indyka i dopiero ponownie sie odezwal.

– Jezeli on zakopuje ciala, to na pewno z dala od glownych szlakow. Macie racje, do tej pory ktos n a pewno by sie na niego natknal. – Wystawil dlon i zaczal odliczac na palcach. – To nam wyklucza szlak Woody Gap, Springer Gap, Szlak Appalachow, szlak Bentona-MacKaya, Slaughter Gap*…

– Slaughter Gap? – wtracila sie Rainie.

– Tak. Dochodzi sie nim na szczyt Blood Mountain*.

– Blood Mountain? – Rainie spojrzala na Sala i Kimberly. – Osobiscie tam bym zaczela poszukiwania, ale to tylko moje zdanie.

Duff znow wyszczerzyl zeby w usmiechu.

– Jak mowilem, to jedne z najbardziej uczeszczanych szlakow, co czyni je kiepskim miejscem – usmiechnal sie przepraszajaco do Rainie – na ukrycie zwlok. Ale istnieje jeszcze cala siec bitych drog administrowanych przez Federalna Sluzbe Lesna. Wiele z nich trudno nawet znalezc, mozna zabladzic, prawie wszystkie biegna w glebi lasu.

* Slaughter – ang. rzez, mord, masakra (przyp. tlum.). Krwawa gora (przyp. tlum.).

– Stawy hodowlane! – przypomniala sobie Kimberly. Duff skinal glowa z uznaniem.

– Brawo. Owszem, mamy tu stawy, leza przy drodze lesnej numer szescdziesiat dziewiec. Jest jeszcze droga czterdziesta druga, zwana takze Cooper Gap Road. Z tym ze wedlug standardow USFS* to sa autostrady. Nam chodzi o te pozostale dziesiatki blotnistych, nieoznakowanych, prawie nieprzejezdnych drog. Te dopiero sa ciekawe. Sa uczeszczane na tyle, ze widok pozostawionej na noc na poboczu terenowki nie wzbudzilby niczyich podejrzen, a jednak mozna nimi jechac calymi godzinami i nie spotkac zywego ducha. Idealne miejsce dla waszego podejrzanego.

* United States Forestry Service – Federalna Sluzba Lesna (przyp. tlum.).

– O jakiej liczbie tych drog mowimy? – spytal Sal. Duff wzruszyl ramionami.

– Ba, kto to wie? Cale zycie mieszkam w tych gorach i chyba nawet ja nie znam ich wszystkich. Przyda sie wam porzadna mapa USFS, a dodatkowo USGS, bo ci rzadowi nie zawsze wszystko mowia.

– To by byla druga opcja – stwierdzila Kimberly. – Sluzby lesne i geodeci. Ma pan racje, oni bez przerwy wlocza sie po tych terenach, pobieraja probki, tworza bazy danych. Kiedys wspolpracowalam z takim zespolem w Wirginii. Ci ludzie spedzaja w lesie wiecej czasu niz najbardziej zapalony turysta. Pokazemy im portret, opiszemy samochod podejrzanego, moze cos zauwazyli.

– Mam tam paru kumpli, moge podzwonic – zaofiarowal sie Duff. – Sa uszami i oczami gor, ze tak powiem.

– Czyli tak – podsumowal Sal – rozdamy ulotki w hotelach i knajpach, i zobaczymy, co z tego wyniknie. A potem pogadamy z USFS i USGS.

– My tu z szeryfem Wyattem mamy mocna ekipe, chetnie pomozemy. Nasze chlopaki z przyjemnoscia zajma sie czyms innym niz niesforni turysci i podpite nastolatki. Wyatt wraca pod koniec tygodnia. Przedstawie mu sprawe i mozemy zaczac dzialac.

– Nie chcemy sploszyc podejrzanego – zastrzegl Sal. – W tej chwili priorytetem jest odnalezienie tych kobiet, ewentualnie ich cial. Pozniej dopadniemy Dinchare.

– Dinchare? – zmarszczyl brwi Duff. – Myslalem, ze nie znacie jego nazwiska.

– To pseudonim. Anagram od arachnid.

–  Co takiego?

– No, arachnid. Pajeczak.

– Wiem, co to znaczy, synu, tylko sie zastanawiam, jaki dorosly facet wymysla sobie ksywe po robaku.

– Taki, ktory lubi polowac – podsunela Kimberly. – Na razie jedna z ofiar oszczedzil. Sal, opowiedz panu o Ginny Jones.

Z Duffem rozstali sie po szostej. Wiekszosc sklepow byla juz zamknieta, ale udalo im sie znalezc restauracje Wyliego i pokazac personelowi portret pamieciowy Dinchary. Nikt go nie rozpoznal, ale kierowniczka obiecala sie rozgladac. Sal zostawil wizytowke i ruszyli dalej.

Nastepny byl Smith House, niegdys okazala prywatna willa, obecnie przeksztalcona w hotel, sklepik z lokalnymi wyrobami oraz restauracje. W holu unosil sie zapach maslanych buleczek i kandyzowanych slodkich ziemniakow. Kimberly to wystarczylo.

– Idziemy na kolacje! – zarzadzila.

Rainie i Quincy poddawali sie wszystkiemu bez slowa, a Sal, ktory niedawno przeciez wchlonal porcje kurczaka, wzruszyl tylko ramionami.

– Ja tam zawsze moge jesc.

Posilki podawano w formie szwedzkiego stolu. W holu zostawialo sie kasjerce zryczaltowana kwote, a ona wydawala kwitek, z ktorym schodzilo sie do piwnicy do sali jadalnej, gdzie mozna bylo sie najesc do syta smazonych kurczakow, pieczonej szynki, rostbefu, pierogow, okry, warzyw gotowanych na parze i domowych ciastek. Nie serwowano alkoholu, za to w nieograniczonych ilosciach podawano mrozona herbate i lemoniade.

U dolu schodow zauwazyli wejscie do starego szybu kopalnianego glebokiego na mniej wiecej szesc metrow. Dla Kimberly byla to tylko czarna dziura przykryta pleksiglasem. Nic szczegolnego. Ale Rainie i Quincy zatrzymali sie na chwile, by obejrzec prezentacje wideo przedstawiajaca historie tego obiektu.

Rumiana kelnerka znalazla dla Sala i Kimberly dwa miejsca obok szescioosobowej rodziny. Poznali wiec babcie i dziadka, mame i tate oraz czteroletnie blizniaki. Chlopcy ganiali jak szaleni wokol stolu, a ich umeczona matka poslala Kimberly blady usmiech, mowiac:

– Mam nadzieje, ze to pani nie przeszkadza.

– Absolutnie – odrzekla Kimberly i poklepala sie po brzuchu.

– O – ozywila sie kobieta. – To pierwsze?

– Tak.

– Pewnie nie mozecie sie panstwo doczekac? – Zerknela z usmiechem na Sala.

Ten zastygl z rekami na misce z zielonym groszkiem.

– Prosze?

– Ja owszem – powiedziala Kimberly. – Jestem bardzo szczesliwa. Przynajmniej na razie.

Kobieta sie rozesmiala.

– Oj, tak. Tak to wlasnie jest. Wiecie juz, czy to chlopiec czy dziewczynka?

– Nie. Wolimy niespodzianke.

– My tez wolelismy. No i byla niespodzianka, ze hej. Moge cos poradzic?

– Slucham.

– Prosze nie rodzic blizniat.

Dolaczyli do nich Rainie i Quincy, przedstawili sie. Rainie od razu rzucila sie na smazona okre, a Quincy powoli sie delektowal porcja pieczonej szynki z warzywami gotowanymi na parze.

Zapach miesa nie przeszkadzal Kimberly tak bardzo jak poprzedniego dnia. Czyzby koniec kolejnego etapu ciazy? Poczatek nowego? Zycie, nawet to prenatalne, nie stalo w miejscu. Skubnela troche szynki, okry i zebacza. Zaczynalo ja ogarniac to uczucie blogiego zadowolenia, kiedy po owocnym dniu pracy zasiada sie do smacznego posilku w towarzystwie rodziny i przyjaciol.

Zupelnie zapomniala o portrecie Dinchary, az do momentu kiedy kelnerka podeszla do nich z dolewka mrozonej herbaty.

– O, to tez panstwa znajomy? – zapytala, wskazujac na otwarta torbe Kimberly.

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату