– Kto?
– Ten mezczyzna na rysunku. Widywalismy go tu czesto. Z synem, oczywiscie. Moj Boze, te nastolatki to potrafia zjesc.
Sal przestal jesc. Zastygl z kurzym udkiem w zatluszczonych palcach i spogladal na przemian to na portret, to na kelnerke.
Pierwsza ocknela sie Kimberly.
– Pani go zna?
– Poznaje go. Jesienia bywal tu dosyc czesto. Mniej wiecej takiego wzrostu, prawda? – pokazala reka. – Nieduzy, ale silny z wygladu. Mial troche miesni. I ciagle nosil te czapke, nawet przy stole. – Pokrecila glowa. – Oj, za moich czasow babcia zloilaby mi skore za cos takiego.
– Pamieta pani, jak sie nazywal?
– Hm… – przygryzla warge, opierajac dzbanek z herbata o biodro. – Na imie mial jakos… Bobby? Bob? Rob? Ron? Richard? Wylecialo mi z glowy. Nie jestem pewna, czy sie przedstawial.
– A chlopak?
– Szesnascie, siedemnascie lat, chudy jak patyk, dlugie rece i nogi. Wiecie, jak wygladaja ci nastoletni chlopcy, jakby byli niedozywieni. Malomowny. Siadal i jadl, prawie w ogole sie nie odzywal.
– A jego imienia pani nie pamieta?
Znow pokrecila glowa.
– Niektorzy ludzie przychodza do nas, bo brakuje im towarzystwa. Chetnie sie przedstawiaja i nawiazuja rozmowy. Inni przychodza po prostu zjesc okre. Nie wtracamy sie.
– A pamieta pani, czym placil? – wtracila sie Rainie, ktora uwaznie sie przysluchiwala rozmowie.
– O to trzeba by zapytac na gorze.
– Bo jesli karta kredytowa… – dodala Kimberly, podchwytujac tok rozumowania Rainie.
– Chcielibysmy porozmawiac z kierownikiem – powiedzial Sal.
Rodzina siedzaca obok zerkala na nich z coraz wiekszym zaniepokojeniem.
– Co sie dzieje? Kim jest ten czlowiek? Czy powinnismy o czyms wiedziec?
Wszystkie oczy zwrocily sie ku Salowi. Nawet blizniaki przestaly biegac.
– To tylko rutynowe dochodzenie – zapewnil lakonicznie i polozyl reke na ramieniu Kimberly.
Nie potrzebowala zachety. Ruszyli prosto do biura kierownika.
* * * Okazalo sie, ze przejrzenie wszystkich kwitkow z transakcji kartami kredytowymi zajmie troche czasu. Musieli podac wiecej szczegolow. Data, godzina, kwota? Zawolano kelnerke, zeby sprobowala sobie przypomniec, kiedy to dokladnie bylo. Stwierdzila, ze mezczyzna przychodzil tu z synem kilka razy miedzy wrzesniem a listopadem. Naciskana, zdolala sprecyzowac date jednej z wizyt na dlugi weekend w czasie Dnia Kolumba. Pozny wieczor, rachunek za dwie osoby. Kelnerka pamietala, ze ja zdziwilo, iz chlopakowi wolno przebywac poza domem o tej porze.
System nie byl skomputeryzowany. Kierownik po prostu otworzyl szuflade, gdzie rachunki lezaly posegregowane wedlug miesiecy. Okazalo sie, ze Smith House to bardzo popularne miejsce noclegowe. Zwlaszcza w weekend, na ktory przypadal Dzien Kolumba.
Kimberly wrocila do jadalni, zeby przekazac ojcu i Rainie dobra wiadomosc.
– Kierownik potrzebuje wiecej czasu, zeby odszukac rachunki, wiec zgadnijcie, co? Zostajemy tu na noc!
Pan Hamburger wykonal ruch.
Dzis w nocy obudzily mnie stlumione odglosy. Slyszalem je do rana. On zawsze mocno eksploatuje nowe zabawki, az sie zepsuja. Tak jak ja.
Rano podjalem decyzje. Wstalem i poszedlem do kuchni zjesc sniadanie. Udawalem, ze widok nagiego siedmiolatka przy stole jest czyms zupelnie naturalnym. Chlopak siedzial otepialy nad miska platkow, nic nie mowil, tylko patrzyl, jak powoli nasiakaja mlekiem.
Unikalem jego wzroku. Nie chcialem, zeby pomyslal, ze mam z tym wszystkim cos wspolnego.
Pan Hamburger wciaz byl w sypialni, pewnie dochodzil do siebie po wczorajszym wysilku. Zauwazylem, ze z domu zniknal aparat telefoniczny, a rygiel na drzwiach wisial wyzej, zeby chlopak nie mogl go dosiegnac. Serce zabilo mi gwaltowniej. Ciekawe, czy pamietal o telefonie w moim pokoju. Moze zakradl sie noca i go wyniosl?
Mozliwie nonszalanckim krokiem opuscilem kuchnie i poszedlem do siebie. Telefon wciaz byl na miejscu. Postanowilem nie ryzykowac i sam go schowalem do szafy. Ewidentnie zaczynalem tracic przywileje, tylko dlatego, ze Pan Hamburger nie potrafi powsciagnac swoich zadz.
Wrocilem do kuchni. Nasypalem sobie druga porcje platkow i jadlem w milczeniu. Moja obecnosc musiala jakos pobudzic do zycia tego chlopca, poniewaz powolnym ruchem wzial do reki lyzke i wlal do ust odrobine mleka. Bylem ciekaw, czy zdola je utrzymac w zoladku. Niektorym sie udawalo, innym nie.
Za dzien, dwa, kiedy Pan Hamburger sie nim znudzi, juz go tu nie bedzie. Co on z nimi robi? Wypuszcza na wolnosc? Zabija? Nie wiedzialem i nie interesowalo mnie to. Ja juz nawet nie pamietalem, ile mam lat, w ktorym dokladnie roku sie urodzilem. Ale chyba bylem nastolatkiem, bo jedynym uczuciem, jakie umialem w sobie wzbudzic, byla pogarda. Dla Pana Hamburgera, dla tego dzieciaka, dla samego siebie.
I nagle nie wiadomo skad przypomnialem sobie tego pierwszego chlopca sprzed lat. Tego, ktoremu chcialem pomoc i naiwnie wierzylem, ze mi sie uda. Ciekawe, czy ktos znalazl jego cialo, czy dalej lezy zakopane pod krzewem azalii.
Ogarnela mnie wscieklosc. Zlapalem miske i z impetem wrzucilem ja do zlewu. Chlopiec az sie wzdrygnal.
Do kuchni wszedl Pan Hamburger.
Mial na sobie spodnie, ale koszuli juz nie wlozyl. Czas nie obszedl sie z nim lagodnie. Broda z czarnej zrobila sie siwa, cialo sflaczalo od nadmiaru piwa i tlustego jedzenia, skora na ramionach i piersiach obwisla. Wygladal dokladnie na tego, kim byl: podstarzalego skurwysyna, ktory jedna noga stoi w grobie, ale wciaz jest grozny.
Na nowo go znienawidzilem.
Spojrzal na mnie, a potem polozyl dlon na ramieniu chlopca. Ten w pierwszej chwili sie wzdrygnal, potem zastygl bez ruchu, a z oczu pociekly mu lzy.
Nagle Pan Hamburger usmiechnal sie do mnie i triumfujaco oznajmil:
– Synu, poznaj nowego kolege. Bedzie twoim nastepca.
W tym momencie wiedzialem, ze on musi zginac.
Poczekalem, az wroci do sypialni, ciagnac za soba chlopca, a potem wymknalem sie do siebie. W moim pokoju znajdowal sie tylko stary, zdeformowany materac, skrzynki po mleku, w ktorych trzymalem ciuchy, oraz maly czarno-bialy telewizor, ktory znalazlem na smietniku u sasiadow i wlasnorecznie naprawilem.
Panowal smrod. Posciel, materac, ubrania – wszystko bylo przesiakniete wonia spoconego, niemytego ciala, zbyt dlugo gnijacego w lozku. W calym domu tak smierdzialo. W lodowce kwasnialo mleko, w zlewie zalegaly brudne gary, a po kuchence biegaly karaluchy.
Zachcialo mi sie rzygac. Dobijal mnie stechly odor mego wlasnego zycia, ta niekonczaca sie szara nicosc, ktora charakteryzowala moja egzystencje. A wszystko dlatego, ze wybral wlasnie mnie, pozbawiajac mnie przez to wszystkich szans.
Teraz nawet nie bedzie egzaminu. O nie, Pan Hamburger znalazl sobie nowego pupilka i zamierza go zatrzymac, a to znaczy, ze moje dni sa policzone.