Pokazal palcem pierwsza narysowana linie. – Woody Gap od strony drogi numer szescdziesiat albo Slaughter Gap, jesli dojechac sto osiemdziesiatka do jeziora Scotta. Ten drugi jest krotszy i bardziej stromy; to moze byc problem, jesli sie dzwiga cialo i sprzet. Oba szlaki sa jednak bardzo uczeszczane. Za diabla nie umiem sobie wyobrazic, ze ktos mogl raz po raz taszczyc nim zwloki i nie byc przez nikogo zauwazonym.
– Oni nie szli glownym szlakiem – odezwala sie zmeczonym glosem Kimberly. Siedziala przy drugim stoliku obok ojca i Rainie, trzymajac w dloniach parujacy kubek z kawa. Przy pasku miala przypiety telefon komorkowy, ktory wciaz uparcie milczal, choc zostawila Macowi kilka wiadomosci.
Spala w sumie trzy godziny, potem przez trzydziesci minut brala prysznic. Wygladala mniej wiecej jak czlowiek. Sal siedzial na drugim koncu jadalni. Jezeli Quincy'emu i Rainie wydalo sie to dziwne lub sie zastanawiali, gdzie i z kim Kimberly spedzila noc, taktownie sie z tym nie ujawniali.
Kimberly kontynuowala:
– Ten chlopak, Aaron, mowil, ze mieli wlasne trasy, powyzej glownych szlakow, zeby obserwowac z gory turystow. I obozowisko skautow – dodala. – Podobno Dinchara lubil ich podgladac.
Duff uniosl brew.
– Z tego co wiem, druzyny skautow korzystaja z obu drog, czyli nadal musimy szukac wejscia od strony szescdziesiatki, jak i sto osiemdziesiatki.
– Albo zupelnie gdzie indziej – wtracil nagle Harold, pochylajac sie nad mapa. Narysowal palcem kilka linii. – Spojrzcie, mozna tam dojsc tedy, tedy i tedy. Gdy znajdziesz sie na szczycie, masz widok na oba szlaki. I to byloby nawet bezpieczniejsze, niz probowac isc rownolegle do glownego szlaku, a tutaj na przyklad zbocze jest w dodatku dosc lagodne. Ja bym wlasnie czegos takiego szukal. Oczywiscie gdybym mial targac zwloki na szczyt.
Podniosl glowe i zobaczyl wbite w siebie zaciekawione spojrzenia.
– Chodze po gorach tylko rekreacyjnie – usprawiedliwil sie.
– Moim zdaniem problem w tym – odezwala sie stojaca obok Harolda Rachel – ze jest za duzo potencjalnych drog. Sam szlak Woody Gap to dobre dwanascie kilometrow. Z naszego punktu widzenia to olbrzymi obszar poszukiwan w bardzo trudnym terenie i w bardzo trudnych warunkach.
Pokazala reka za okno, gdzie siapil jednostajny deszcz.
– To prawda – przyznal Duff. – Ale jesli do transportowania cial uzywali noszy, musieli miec trase w miare rowna i gladka. Nie ma sensu sie przedzierac przez krzaki na sam szczyt. Lepiej przeszukac teren u podnoza i znalezc odpowiednie wejscie…
– Latwo powiedziec, zwazywszy, jakie tam jest geste podszycie – odezwala sie Rainie.
– Szeryf ma racje – wtracil Quincy. – Ale znajac traperskie umiejetnosci tego czlowieka i jego sklonnosc do konspiracji, prawdopodobnie dobrze to wejscie zamaskowal. W kazdym razie na pewno doskonale zna te okolice, a miejsce, gdzie ukryl zwloki, ma dla niego szczegolne znaczenie. Psychologowie kryminalni uzywaja na to okreslenia „miejsce totemiczne”. Tam morderca moze sie oddac swoim fantazjom i ulzyc frustracjom. Tylko tam sie czuje mocny i wszechwladny. Oczywiscie chce jak najczesciej doznawac tego uczucia, wiec bedzie tam wracal.
– Czyli co, szepniemy „abrakadabra” i otworzy sie przed nami sekretna droga na szczyt? Tak czy siak musimy odszukac miejsce, gdzie sie ona zaczyna, a do tego potrzebne nam wsparcie.
– Ma pani na mysli Gwardie Narodowa? – skrzywil sie.
– Nie, wyszkolonych specjalistow, najlepiej z psami. Duff otworzyl szeroko oczy.
– Sadzi pani, ze psy do wykrywania zwlok moglyby wyczuc zapach? Sama pani mowila, ze na szczyt jest dobre dwanascie kilometrow. Naprawde maja taki czuly wech?
Rachel sciagnela usta.
– Nie wiem. Nie zajmuje sie szkoleniem psow. Agentka Quincy wspominala o wciaganiu cial na noszach, to chyba powinno zostawic jakis slad zapachowy.
Ale Harold, ich podreczny ekspert od wszystkiego, pokrecil glowa.
– Wszystkie psy kieruja sie wechem. Ludzkie cialo stale zrzuca zluszczony naskorek i bakterie tworzace zapach, ktorego my nie wyczuwamy, ale ich wrazliwe nosy tak. W przypadku psow szkolonych do wykrywania zwlok, zapach pochodzi od rozkladajacego sie ciala i na poczatku jest bardzo silny, ale slabnie w miare zanikania materii organicznej. Jezeli ofiary zostaly zakopane zbyt daleko i zbyt dawno, zwierzetom moze byc trudno podjac trop.
– Ja kiedys pracowalam z para psow, ktore znalazly kompletnie zeszkieletowane szczatki w wyschnietym korycie strumienia – powiedziala Rachel. – Nie bylo tam juz zadnej rozkladajacej sie materii organicznej, a i tak wyczuly zapach kosci.
– Czy ten wyschniety strumien lezal w docelowym obszarze poszukiwan?
– Tak, ale…
– A widzisz. Psy pracowaly na ograniczonym terenie, dzieki temu mogly wyczuc slabsze zapachy. Ale tutaj teren jest znacznie rozleglejszy. Wlasciwie mamy do przeszukania cala gore.
– Dajcie sobie spokoj – wtracila nagle Kimberly. – Trzeba nam psow do poszukiwania zywych ludzi.
Jej koledzy na chwile przestali sie spierac i spojrzeli na nia.
– Czemu? – spytala Rachel. – Myslalam, ze szukamy zwlok. W magicznym miejscu totemicznym.
– Ktore zaniesli na szczyt dwaj mezczyzni. Przeciez mamy ubranie jednego z nich.
Harold pierwszy sie ocknal.
– No przeciez! Zdejmiemy skarpetki z ciala chlopaka i damy psom do powachania…
– I kazemy mu go szukac. Jak dobrze pojdzie, zlapia trop i doprowadza nas do celu – dokonczyla za niego Kimberly i pociagnela lyk wrzacej kawy. Siedzacy obok ojciec wreszcie sie rozluznil i pokiwal glowa z aprobata.
– Cholera wie, kiedy ostatni raz tamtedy szli – zauwazyl Duffy. – A przeciez psy musza miec swiezy trop, o ile sie orientuje, najwyzej sprzed kilkunastu godzin.
– Ale nie bloodhoundy! – zawolal radosnie Harold. – One potrafia wyczuc zapach nawet po tygodniu, zwlaszcza przy tak niskiej temperaturze. Fakt, labradory moze sa lepsze przy wykrywaniu zwlok, ale tu nic ich nie zastapi. Znajdzcie nam pare takich pieskow, a mamy szanse zlapac tego zboczenca.
Wszyscy zwrocili glowy w strone szeryfa.
– Psy goncze? W Georgii? – usmiechnal sie. – Poczekajcie, wykonam tylko jeden telefon.
Psy wabily sie LuLu i Fancy. Ich trenerem byl starszy czlowiek przedstawiajacy sie jako Skeeter. Mial na sobie splowialy niebieski kombinezon i byl raczej malo komunikatywny. Z szeryfem Duffym porozumiewal sie za pomoca wzruszen ramion i kiwniec glowa. Do reszty nie odzywal sie wcale.
Za namowa Harolda rozpoczal poszukiwania od drogi numer 180 i posuwal sie trasa, ktora Harold na podstawie mapy hipsometrycznej wybral jako najdogodniejsza. Poza paroma komentarzami na temat „totemow” grupa wziela sobie do serca zapewnienie Quincyego, ze podejrzany wolalby wybrac latwiejsza droge na szczyt. Nawet mordercy sa praktyczni.
LuLu i Fancy prowadzone przez Skeetera zaczely weszyc w krzakach, a tymczasem inny pies, owczarek niemiecki o imieniu Danielle, zostal wyslany ze swoja treserka na szlak Woody Gap. Jeszcze jedna ekipa jechala z Atlanty i po lunchu miala byc gotowa do rozpoczecia poszukiwan od strony jeziora Scotta.
Skoro LuLu i Fancy odwalaly cala robote, reszcie grupy nie pozostalo nic innego, jak stac z boku i patrzec na deszcz kapiacy z daszkow czapek.
Kimberly podeszla do Harolda i Rachel, ktorzy ubrani w zolte przeciwdeszczowe peleryny schowali sie pod rozlozysta jodla. Inni siedzieli w samochodach zaparkowanych jeden za drugim wzdluz szosy. Na czele stala biala przyczepa nalezaca do ekipy ERT. To byl ich podstawowy model wyposazony w namiot, worki i etykietki na dowody, sprzet mierniczy, ubrania i okulary ochronne, generator, plachty niebieskiej folii i role papieru pakowego. Kimberly od razu poznala, ze Rachel zaluje, iz nie zabrala na gore tych nowych, lekkich dzipow z wielkimi kolami. Szef ERT to ma ciezkie zycie: tyle zabawek, a tak malo okazji, zeby sie nimi pobawic.
Rachel wlasnie unosila reke na powitanie, gdy u pasa Kimberly nareszcie zadzwonila komorka. Kimberly przepraszajaco wzruszyla ramionami i starajac sie zachowac spokojna twarz, stanela po drugiej stronie drzewa i spojrzala na wyswietlacz. Musiala zsunac kaptur, zeby przylozyc telefon do ucha. Zdolala to zrobic dopiero za drugim razem, tak bardzo trzesly jej sie rece.
– Hej – powiedziala do sluchawki prawie bez tchu. Tetno jej podskoczylo.
– Hej – odparl Mac.