chwastow, bo one swietnie rosna na luznej, swiezo wzruszonej glebie. Problem tylko w tym, ze stare powalone drzewa tworza taki sam uklad wzniesien i zaglebien. Ale z doswiadczenia wiemy, ze wszystko warto sprawdzac.

– Ale czemu na brzuchu? – spytal Quincy. – To chyba niewygodne. Nie mozna po prostu kopac lopata, az sie na cos trafi?

– Nie, bo wiekszosc ukrytych grobow jest plytka. Jezeli cialo uleglo calkowitemu zeszkieletowaniu, lopata moglbys je powaznie uszkodzic. Poszukiwaniem zwlok rzadza te same reguly co wykopaliskami archeologicznymi, to znaczy, ze usuwajac ziemie wokol szkieletu, staramy sie go jak najmniej uszkodzic. U nas tez zobaczysz pedzelki w ruchu. Ale zanim tkniemy choc jedna kosteczke, musimy ten szkielet sfotografowac na miejscu, opisac, zaznaczyc polozenie na mapie. To konieczne, bo w zaden sposob nie da sie go wyjac w calosci. Po zakonczeniu dokumentacji kazda kosc wkladamy po kolei do worka i zawozimy antropologowi sadowemu, ktory pozniej sklada je na nowo.

– Macie o wiele wiecej cierpliwosci niz ja – stwierdzila Rainie.

– Roznie to bywa.

Wrocil Harold z szeryfem Duffym i Salem.

– Skeeter mowi, ze psy musza odpoczac. Nie jest pewien, czy zgubily trop, czy po prostu sa zmeczone, ale tak czy owak jest to dobra pora na przerwe. On je zabierze na spacer, a my mozemy zaczac przeszukiwac polane.

– To ja zbieram ludzi – chrzaknal Duff. – Powiecie nam, co mamy robic?

– Jasne.

Odszedl do swoich podwladnych, ktorzy strzasali wode z peleryn i oprozniali butelki z napojami. Po pieciu minutach grupa byla gotowa do pracy, a Rachel udzielila im krotkiego instruktazu. Potem Harold ustawil ich w szeregu, niedoswiadczonych ochotnikow na przemian z zawodowcami z ERT. Sal wyladowal obok Kimberly. Nie odzywali sie do siebie.

Ulewa wreszcie przeszla, skaly parowaly w popoludniowym sloncu, ktore przebijalo sie przez ciemne chmury. Kimberly robilo sie coraz gorecej. Spocila sie pod nieprzewiewna peleryna. Nie mogla sie zdobyc na to, zeby spojrzec na Sala, a i on najwyrazniej mial z tym klopot.

Powinna sie odezwac, oczyscic atmosfere, zanim przyjedzie Mac, spojrzy na nich raz i powezmie najgorsze przypuszczenia.

Drugi krok. Trzeci. Czwarty. Rozlegl sie podniecony okrzyk jednego z policjantow, wiec Harold pomogl mu wetknac zolta choragiewke. Glownie jednak wymieniali miedzy soba zaniepokojone spojrzenia. Czy to aby nie ludzkie zwloki? A w ogole maja byc twarde czy miekkie? Tego sie nie wie, dopoki nie nabierze sie doswiadczenia.

Kimberly trafila na fragment luznej ziemi. Oznaczyla go. Sal zaklal pod nosem.

– Co jest? – spytala.

– Nie wiem. Cos tu… Moze to kamien, moze korzen, a moze tylko grudka ziemi. Twarde, ale za male na kosc.

– Kosci moga byc bardzo male – powiedziala lagodnie.

– Jesli nie jestes pewien, na wszelki wypadek zaznacz. Nigdy nie wiadomo.

– Nie wiem, jak ty mozesz zajmowac sie tym na co dzien – mruknal, wbijajac choragiewke.

– Dlatego, ze raz na jakis czas udaje nam sie znalezc ten jeden niezbity dowod. Albo cialo zaginionej dziewczyny, ktorej rodzice musieli cztery lata czekac na pogrzeb. Albo zlota obraczke slubna. Niby nic wielkiego, ale jesli twoj maz lub zona byli na pokladzie samolotu, ktory uderzyl w Pentagon, ta obraczka pozostaje dla ciebie jedyna pamiatka. Wiec ja bierzesz. Wezmiesz wszystko, co tylko przyniesie ci ulge.

Sal otworzyl usta, zeby cos powiedziec, ale rozlegl sie kolejny okrzyk i prosba o choragiewke. Szpaler ustawil sie na nowo i na znak Harolda ruszyl do przodu. Zaczynali nabierac wprawy, wiec szlo im coraz szybciej.

Gdy dotarli do konca, ponad trzydziesci zoltych choragiewek wystawalo z ziemi niczym pole zonkili. Kimberly cos w tym nie gralo. Ich rozmieszczenie nie mialo sensu, byly zbyt rozproszone, a biorac pod uwage wielkosc grobu, powinny byc zgrupowane co najmniej po kilka.

Nawet z daleka widziala, ze Rachel podziela jej zdanie. Rudowlosa szefowa opierala rece na biodrach i miala zachmurzona mine.

– Co robimy? – spytal Harold.

– Nic, nakladamy siatke – odparla Rachel. – Nie mamy wyjscia. W razie watpliwosci przekopujcie. – Przeczesala palcami wlosy. – Cholera, wyszlo tego jednoczesnie za malo i za duzo.

– Mozemy sprowadzic psa do poszukiwania zwlok – podrzucila Kimberly.

– Tak? Czemu tego od razu nie zrobilismy? – spytal Sal.

– Najpierw trzeba wysondowac grunt – odpowiedziala machinalnie Rachel, przygryzajac dolna warge. – To uwalnia gazy powstajace przy rozkladzie ciala. Trzeba poczekac trzydziesci, czterdziesci minut, az wszystko dojrzeje i sie ustabilizuje, a potem puszczasz psa. Bardzo skuteczna metoda.

– Szlismy tu cztery godziny – zauwazyl Sal. – Nie ma mowy, zeby w pol godziny sprowadzic tu psa. Te nie dadza rady?

– One juz tropia jeden zapach, wszystko by im sie pomieszalo – wyjasnil Harold i spojrzal na Rachel. – A moze sie podzielmy – zaproponowal. – Polowa niech zostanie i zbada oznaczone miejsca, a reszte wyslij dalej z LuLu i Fancy, a nuz znowu podejma slad. Warto tez sprawdzic szczyt. Przynajmniej bedziemy wiedzieli, od czego jutro zaczac.

– Do szczytu juz niedaleko – powiedziala Kimberly. – Jesli to nie tutaj, to gdzies blisko.

Rachel kiwnela glowa.

– Dobra. Znajdzcie Skeetera, spytajcie, co z psami. Podzielimy zespol na dwie czesci. Zmeczeni – przeskoczyla wzrokiem na Kimberly – zostana tutaj. Maniacy – tu spojrzala na Harolda – niech sie dalej wspinaja.

Kimberly srednio ucieszylo, ze zostala zaliczona do mniej sprawnej czesci ekipy, ale z drugiej strony, pobolewal ja brzuch i byla glodna. Harold poszedl szukac Skeetera. Sal oglosil, ze pora cos zjesc.

Razem z Kimberly podeszli do Rainie i Quincy'ego, ktorzy przysiedli na przewroconym pniu. Quincy chrupal batonik muesli, Rainie jadla babeczki z maslem orzechowym. Kimberly usiadla obok niej.

– Babeczke? – zaproponowala Rainie.

– Chetnie. Pudding?

– Nie odmowie.

Sal wyjal kanapke z szynka, ktora obie panie zgodnie uznaly za nudna. Pozdejmowali peleryny i konsumowali lunch w przyjemnej ciszy, az w pewnej chwili Sal zerknal na Kimberly, potem spojrzal jeszcze raz i zbladl.

– Nie ruszaj sie – powiedzial.

– Co jest? – spytala zdziwiona Kimberly i oczywiscie od razu sie poruszyla.

– NIE RUSZAJ SIE!

Tym razem zastygla, patrzac na Sala z coraz wiekszym strachem.

– Co? – szepnela.

– Rainie – rzekl powoli Sal – ty siedzisz blizej. Tam na ramieniu, widzisz?

– To pajak – odparla Rainie i zmarszczyla brwi. – Skad tyle emocji wokol malego brazowego pajaczka?

– O, nie. – Kimberly zrobila przerazone oczy. – Pustelnik brunatny?

Sal kiwnal glowa.

– Myslalam, ze sa plochliwe – powiedziala slabo, uswiadamiajac sobie, ze ma odslonieta szyje. Zaschlo jej w gardle.

– Moze lubia maslo orzechowe. – Sal odlozyl kanapke. Wstal i nie odrywajac wzroku od ramienia Kimberly, podszedl blizej. – Postaram sie to zrobic szybko.

– Czy on siedzi mi na bluzce?

– Niezupelnie. Zamknela oczy.

– Sal, musisz to zrobic jednym ruchem. Jesli sie zawahasz… pajak spanikuje i ugryzie.

– Wiem, wiem.

Rainie i Quincy poderwali sie na nogi, wyraznie zaniepokojeni. Nagle Rainie zerknela na meza, krzyknela i pacnela go w obojczyk. Wciaz mial zaskoczona mine, gdy to samo powtorzyla na jego ramieniu i udzie.

– Raz, dwa, trzy – odliczyl Sal i klepnal Kimberly w ramie. Natychmiast zeskoczyla i zakrecila piruet.

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату