Szli za psami juz kilka godzin. LuLu i Fancy zawziecie weszyly.
Harold maszerowal obok Skeetera, z latwoscia pokonujac stroma, nierowna sciezke pelna powalonych pni, wystajacych kamieni i uskokow wymytych przez wode. Co pewien czas obwiazywal drzewo pomaranczowa tasma, znaczac trase dla swych nieco wolniejszych kolegow. Rachel wyposazyla go tez w aparat, zakladajac, ze dotrze na miejsce pierwszy i bedzie mogl sie zabrac za dokumentowanie miejsca zdarzenia.
Kilkoro ludzi z ekipy ERT dyzurowalo na dole w przyczepie, pozostajac w kontakcie radiowym. Gdyby sie okazalo, ze potrzeba dodatkowego sprzetu, Rachel tylko da znac i agent dojdzie na gore, kierujac sie oznaczeniami na drzewach. Wszyscy byli przepisowo ubrani w kamizelki kuloodporne i mieli przy sobie przenosne zestawy pierwszej pomocy oraz bron osobista. Bezpieczenstwo to priorytet, nawet kiedy sie szuka martwych ludzi.
Kimberly oslabla wczesniej, nizby chciala. Umysl byl chetny, ale cialo nie bardzo. Przy kazdym kroku, kiedy uda dotykaly stale powiekszajacego sie brzucha, czula napiecie miesni. Sciegna i wiezadla wystarczajaco ciezko pracowaly, usilujac sprostac nowym wyzwaniom, zeby je jeszcze katowac sprintem pod gore. Quincy i Rainie dotrzymywali jej kroku. Sal byl juz chyba wyzej, na czele grupy.
– Chcesz odpoczac? – zapytal ojciec.
– Nie trzeba.
– Ja chce – rzucila Rainie.
– Och, przestan. Moze jestem w ciazy, ale nie jestem idiotka.
Rainie wyszczerzyla zeby i poszli dalej, choc wydawalo sie, jakby tempo Kimberly znowu odrobine spadlo. Z oddali dochodzilo szczekanie psow i czasem jakies pomruki rozmow. Zewszad otaczala ich wilgotna, zielona gestwina lasu, pachnaca zgnilymi liscmi i prochniejacym drewnem. Na tej wysokosci sciezka robila sie coraz bardziej kreta i waska, wystawaly korzenie, tworzac rodzaj schodkow. Bylo bardzo stromo, nalezalo sie poruszac bardzo wolno. Wszyscy dyszeli z wysilku.
– Mac dzwonil? – spytal Quincy.
Kimberly skinela glowa, bo zabraklo jej tchu na mowienie.
– Jak im poszlo?
– Rozbili siatke dealerow.
– Powiedzialas mu, co sie stalo?
– Jedzie tu – zdolala wysapac.
To wystarczylo za odpowiedz.
– Mowisz, ze Dinchara wplacil kaucje za Ginny? Nie wiesz dlaczego?
– Moze chca wyjechac z miasta – wtracila Rainie. Przystanela na chwile i napila sie wody. Kimberly wykorzystala to, zeby zaczerpnac kilka haustow powietrza.
– Jest mu potrzebna – powiedziala w koncu. – Inaczej po co ryzykowalby pokazanie sie w sadzie po tym, jak podpalil swoj dom? Czemu mialby poswiecac dziesiec patykow? Wykupil ja, bo ma jakis plan. Ale jaki, za cholere nie wiem.
– Czyli twoim zdaniem sa wspolnikami? – zapytal Quincy.
– Nie wiem. Z tego co ona mowi, Dinchara ja wiezil i zmuszal do prostytucji. Jest ofiara, a jednak… W Sandy Springs miala samodzielne mieszkanie. Pomysl, ile to okazji do ucieczki. A ona tkwila w tym dwa lata, nawet gdy juz wiedziala, ze zabil jej matke i zaaranzowal smierc Tommy'ego. Jest na tyle sprytna, zeby wystawic agenta FBI, a nie potrafi uciec, kiedy ma okazje? Nie wierze. Cokolwiek sie dzieje, ona tego nie robi dlatego, ze Dinchara jej kazal. Ona to lubi. Ryzyko, manipulacje, przemoc. Ta dziewczyna jest niezle pokrecona.
– Syndrom sztokholmski?
– Jeszcze gorzej – mruknela Kimberly.
– Nie przepadasz za nia.
– Probowala mnie zalatwic.
– Ale chlopaka, ktory trzymal bron, jakos nie potepiasz?
Kimberly niecierpliwie przestapila z nogi na noge. Tak postawione pytanie wkurzylo ja bardziej, niz powinno.
– Chwileczke, z tego co widac, on musial zyc z Dinchara. W chwili porwania byl mlodszy, wiecej przezyl.
– A gdyby zostal porwany pozniej i przezyl mniej? Gdzie jest ta granica, ktora pozwala jednego uznac za ofiare, a drugiego nie do konca?
– Pytanie za milion, co? – Kimberly spojrzala wymownie na ojca, dajac mu do zrozumienia, ze rozmowa skonczona. Niech sobie mowi, co chce, wedlug niej Aarona i Ginny nie mozna porownywac.
Ruszyli dalej. Szczekanie psow stawalo sie glosniejsze. Wreszcie dotarli na szczyt nieduzego wzniesienia i ujrzeli reszte ekipy zebrana na skraju lesnej polanki. Psy biegaly dookola, obwachiwaly krzaki, wyrywaly sie do przodu, to znow wracaly, szarpiac za smycz trzymana przez Skeetera, ktory cierpliwie podazal za nimi krok w krok.
– Zgubily trop – poinformowal Harold, stajac przy Kimberly. – Ewidentnie gdzies tu cos czuja, ale co chwila im to ucieka. Stad to bieganie wte i wewte.
Rachel rozgladala sie po polanie z mina, ktora Kimberly dobrze znala.
– Myslisz, ze to tutaj. – To bylo bardziej stwierdzenie niz pytanie.
– Tak czuje. A ty?
Kimberly sie rozejrzala. Znajdowali sie mniej wiecej w trzech czwartych drogi na szczyt, na malej polance szesc na dwanascie metrow, czesciowo utworzonej przez skalny wystep. Dalsza czesc porastala trawa. Zielona laka oslonieta baldachimem z drzew iglastych. Wystajaca skala zapewniala wygodne miejsce do siedzenia. W pogodny dzien pewnie roztaczal sie z niej niezly widok, moze nawet na obozowisko skautow. W kazdym razie idealne miejsce, zeby spozyc lunch.
Albo wykopac plytki grob.
– Zabralas sprzet do sondowania gruntu? – spytala Kimberly.
– Jakzeby inaczej – odparla Rachel. – Harold?
Harold poslusznie odwrocil sie tylem i pokazal przytroczone do plecaka pomaranczowe tyczki. Zdjal bagaz i poszedl omowic sprawe z Duffym i Skeeterem. Kimberly zaczela rozkladac sprzet. Rainie i Quincy przygladali sie z zainteresowaniem.
– Braliscie kiedys udzial w takiej operacji? – spytala ich Kimberly.
Quincy jako psycholog kryminalny zawsze przyjezdzal na miejsce po fakcie. Rainie moze i mialaby okazje, kiedy pelnila funkcje zastepcy szeryfa w malym miasteczku, ale jakos ja to szczescie ominelo. Za to Kimberly robila to co najmniej kilka razy w roku. Jak reszta kolegow z ekipy, przeszla tygodniowe szkolenie w Centrum Antropologii Sadowej na Uniwersytecie Tennessee, znanym szerzej jako „trupia farma”.
– Robimy to tak – wziela do reki pierwsza cienka tyczke. – Stajemy obok siebie i tworzymy ciasny szpaler na cala szerokosc polany. Potem robimy krok w przod, wbijamy sonde i czekamy, az reszta zrobi to samo. I znowu: do przodu i wbijamy. Wszyscy naraz. Jezeli natraficie na grzaski grunt, gdzie ziemia wyraznie byla niedawno wzruszana, ewentualnie na cos twardego, zaznaczacie to miejsce choragiewka. Jak dojdziemy do konca, sporzadzimy siatke i naniesiemy na mape. Potem druga grupa technikow jeszcze raz przejdzie po zaznaczonych miejscach i sprawdzi dokladnie kwadrat po kwadracie.
– W jaki sposob? – spytala Rainie.
– Klada sie na brzuchu i kopia saperka. Wykopana ziemie wsypuja do wiader, znosza w jedno miejsce, a tam inna grupa przesiewa zawartosc przez wielkie sito. Jej zadaniem jest wyszukanie najdrobniejszych odlamkow kosci, pociskow, zebow i tym podobnych. Niesamowite, jak male potrafia byc niektore ludzkie kosci, zwlaszcza te w palcach. Gdybysmy nie przesiewali, latwo byloby je przeoczyc.
Rainie miala lekko przerazona mine.
– Bedziemy przesiewali kazde wiadro wykopanej ziemi?
– Taka jest procedura.
Rainie rozejrzala sie po polance.
– Utkniemy tu co najmniej na kilka dni.
– Mozliwe – przyznala Kimberly i wzruszyla ramionami. – Zalezy, ile miejsc zaznaczymy. Ukryte groby zwykle poznac po serii zaglebien i wzniesien lezacych obok siebie. Wzniesienie to ziemia, ktora morderca musial odrzucic, kopiac dol, a zaglebienie powstaje, kiedy zakopane zwloki ulegaja rozkladowi i grunt sie zapada. Nie ma co szukac pod drzewami, korzenie utrudniaja kopanie, nawet maniakowi-zabojcy. Trzeba za to wypatrywac duzych skupisk