nosze, zeby te ciala jakos zniesc na dol. No i musimy zadzwonic do biura koronera, zeby zorganizowali transport. Czyli zostaly nam tylko… generator, reflektory… A moge wjechac dzipem ta droga, ktora szlismy?

– Nie – ucial Harold.

– Inna?

– Nie.

– A niech to. – Rachel znow przygryzla warge. – Uruchomie dwa dodatkowe zespoly. Jesli mamy to robic na piechote, potrzebujemy wiecej nog…

– Chryste Panie! – dobieglo z glebi lasu. – To sie rusza! Jak Boga kocham, to zyje!

– O cholera! – powiedziala Rachel i wszyscy popedzili w tamta strone.

– Bez drabiny nie damy rady – stwierdzil jeden z policjantow.

– Nie, czekaj. Zestrzele je – zaofiarowal sie drugi.

Rachel przecisnela sie miedzy obu funkcjonariuszami i stanela pod gesta jodla.

– Cofnac sie. Ja sie zajmuje cialami.

Policjanci odeszli na bok.

Rachel z rekami na biodrach przygladala sie wiszacemu kokonowi. Kimberly zauwazyla ruch w tym samym momencie co ona. Najpierw wybrzuszenie na dole, potem nieznaczne falowanie na gorze.

Znow przeszly ja ciarki, ale po minie Rachel poznala, ze ona takze watpi, by w srodku byl zywy czlowiek.

– Harold? – spytala.

– Sam nie wiem. – odparl przygaszonym glosem, jakiego Kimberly nigdy u niego nie slyszala.

– Trzeba sprawdzic – mruknela Rachel. – Na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo. – Nie wygladala na szczesliwa z tego powodu. Jej glos byl pelen niepokoju.

Wziela gleboki oddech.

– Dobra, rozkladamy plachte. O, tutaj. – Zakreslila palcem obszar bezposrednio pod wiszacymi zwlokami. – Musimy ostroznie spuscic kokon na ziemie, a potem spokojnie go rozwiniemy. Harold?

Stal przy pniu drzewa i przesuwal palcem po korze. Podeszla do niego.

– Widzisz te dziury? – zapytal. – W regularnych odstepach? Mysle, ze facet ma buty z kolcami, moze nawet takie same, jakie nosza robotnicy pracujacy na slupach. Uzywal ich, zeby wspiac sie na drzewo i przerzucic line przez wyzsze galezie. Potem wracal i pociagal za koniec liny. To wymaga duzo sily, ale moze na gorze byl jakis system blokow. Albo ktos mu pomagal. Albo jedno i drugie.

– Jestes w stanie okreslic, co to za lina? – zapytala Rachel.

– Zobaczmy – Harold wyjal lornetke. – Wyglada na nylonowa. Jezu! To cale zaczyna sie ruszac! Rachel, nie sadze…

– Wiem, wiem, ale musimy sie upewnic. Nie ma innego sposobu.

Harold wzial gleboki oddech, zeby sie uspokoic.

– Wejde tam. – Sprawdzil reka kilka galezi. – Chyba dam rade wspiac sie na tyle wysoko, zeby dosiegnac liny i sprobowac ja odciac, nie uszkadzajac wezla.

– I ta biedaczka runie na ziemie?

– No tak, tak. Hm. Tak czy owak wejde i zobacze, co da sie zrobic.

– Dobra.

Wlozyl pare skorzanych rekawic i zaczal ostroznie sie wspinac po galeziach.

Sal podszedl do Kimberly, ktora obserwowala cala akcje.

– Jak sie sciaga zwloki z drzewa? – spytal.

– Nie mam zielonego pojecia – mruknela. – Na szkoleniu nie uczyli.

– One nie zyja, prawda?

– Watpie.

– To czemu sie ruszaja.

– Zaraz sie dowiemy.

Harold wspial sie juz na jakies trzy metry i wiszac na galezi, przesuwal sie powoli w strone ciala. Jej czubek niebezpiecznie sie ugial. Harold zaczal nerwowo pogwizdywac.

– Znalazlem koncowke liny – zawolal. – Tu jest jakis… strasznie skomplikowany system. Z tego co widze, lina jest opleciona wokol kilku galezi. Gdybym teraz ja tu troszke nacial, a potem wszedl na najwyzsza galaz i mocno szarpnal, powinno mi zostac z reku tyle, zeby spokojnie opuscic cialo na ziemie. A przynajmniej w miare nisko.

– Jak nisko? – spytala Rachel.

– Kurwa, nie wiem – zawolal zirytowany, a Rachel i Kimberly az uniosly brwi, pierwszy raz w zyciu slyszac, jak przeklina. Opanowal nerwy. – Mozemy uzyc dra… O Boze.

Kokon znow sie poruszal. Nylonowa powloka peczniala wokol oplatajacych ja ciasno lin. Wcale to nie wygladalo, jakby ktos sie probowal uwolnic od srodka. To wygladalo… dziwnie. Jakby pod powierzchnia falowala jakas obca forma zycia.

– Rachel? – odezwal sie Harold napietym glosem.

– Dobrze, rob, co uwazasz. Tylko zachowaj wezel.

– Co ty nie powiesz – mruknal.

Bylo slychac, jak nacina line. Potem z ciezkim westchnieniem zaczal sie wspinac wyzej.

Nastepna galaz byla wyraznie ciensza i kiedy przesunal sie po niej na brzuchu, mocno sie ugiela. Potem kilka rzeczy wydarzylo sie naraz.

Nacieta do polowy lina puscila, tnac po galeziach jak bicz. Harold krzyknal, w ostatniej chwili zlapal jej koniec, a kokon ze zwlokami opadl poltora metra w dol i z naglym szarpnieciem sie zatrzymal.

– Chryste Panie… – jeknal Harold. – Nie dam rady, to zaraz… Cholera!

Lina wyslizgnela mu sie z rak, zwloki zsunely sie o kolejny metr, lecz gdy nagle o cos zaczepila, znow zawisly. Nie tracac czasu, Harold zjechal po drzewie w chmurze igiel, na nizszej galezi wychylil sie i chwycil koncowke.

– Uwaga! – Odczepil ja i cialo opadlo w dol. Dwaj policjanci podbiegli je chwycic i delikatnie opuscic na przygotowana plachte.

Z tak bliska latwo bylo rozroznic zarys ludzkiej postaci owinietej tkanina w wojskowych barwach i obwiazanej brazowa lina. Material znow zafalowal i jeden z funkcjonariuszy odskoczyl z krzykiem.

– No dobra – Rachel przejela kontrole nad sytuacja; Harold zeskoczyl z drzewa i wszyscy zebrali sie wokol kokonu. – Wszyscy poza mna niech sie cofna. Trzeba to zrobic powoli i spokojnie. – Wlozyla buty, siatke na wlosy, maske i rekawiczki. Foliowa plachta stanowila teraz teren ogledzin, wiec nalezalo ja zabezpieczyc przed zanieczyszczeniem.

– Daj, ja to zrobie – powiedzial Harold, siegajac po noz, ktory Rachel trzymala w rekach.

– Nie trzeba. W koncu za to mi placa.

Mimo nonszalancji w glosie, ostroznie podchodzila do zwlok. Kimberly dopiero teraz poczula won rozkladu. Slaba, ale wszechogarniajaca.

Harold przykucnal z brzegu. Kimberly podeszla do niego. Sal tez. Razem patrzyli, jak Rachel ostroznie stapa po niebieskim plastiku, przygladajac sie grubej linie, ktora od stop do glow oplatala cialo ofiary.

Kimberly wiedziala, ze Rachel szuka wezlow. To bardzo wazne, zeby je zachowac, bo moga byc zrodlem cennych informacji. Wystarczy zapytac sledczych, ktorzy pracowali przy sprawie zabojcy BTK* z Kansas.

Pierwszy wezel Rachel znalazla w kostkach. Dwa centymetry powyzej niego wsunela pod line noz i zaczela ostroznie przecinac. Chwile jej to zajelo. Wreszcie lina puscila i zsunela sie na ziemie. Rachel delikatnieja pociagnela, wysuwajac spod ciala, i zaczela powoli odwijac.

Kokon nagle sie poruszyl, jakby westchnal. Rachel opanowala nerwy i dalej robila swoje. Kucala teraz przy glowie, z brzegu, wiec w razie czego mogla szybko uciec.

Wyciagnela koniec liny spod szyi. Teraz Kimberly dojrzala wyraznie, jak tkanina uklada sie na zwlokach.

– Zaczne od srodka – powiedziala Rachel. – Uwaga! Wstala. Pochylila sie. Chwycila falde materialu na wysokosci pasa i zdecydowanym ruchem pociagnela.

Kokon doslownie eksplodowal. Ze srodka wypelzla chmara pajakow, czarnych i brazowych, malych i duzych, uciekajacych w poplochu ze swego nylonowego wiezienia. Rachel odskoczyla z piskiem, a Harold poderwal sie na nogi, krzyczac:

– Cos podobnego!

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату