zeby naprawde chcial jak najlepiej dla kogos innego niz Rafael Ybarra.
Laura nie rozumiala, jakim cudem dzieci moga ufac temu nadetemu doktorkowi.
– Jestem psychiatra – oznajmila. – Potrafie ocenic jej stan i zapewnic odpowiednia terapie w domu.
– Prowadzic terapie wlasnej corki? – Uniosl brwi. – Nie uwazam tego za rozsadne.
– Mam inne zdanie. – Nie zamierzala tlumaczyc sie przed tym czlowiekiem.
– Tutaj, po zakonczeniu oceny i ustaleniu sposobu leczenia, mamy odpowiednie wyposazenie do przeprowadzenia tej terapii. Pani w domu po prostu nie dysponuje wlasciwym sprzetem.
Laura zmarszczyla brwi.
– Sprzet? Jaki sprzet? O jakim wlasciwie leczeniu pan mowi?
– To zalezy od decyzji doktora Gehagena z psychiatrii. Ale jesli Melanie nadal pozostanie w tym stanie ostrej katatonii albo pograzy sie jeszcze bardziej, no coz… barbiturany i terapia elektro wstrzasowa…
– Nic z tego – warknela Laura, odepchnela krzeslo od stolu i wstala.
Ybarra zamrugal, zaskoczony jej wrogoscia.
– Narkotyki i elektrowstrzasy… wlasnie tym ja torturowal przeklety ojciec przez ostatnie szesc lat.
– No, oczywiscie nie zamierzamy stosowac tych samych narkotykow ani takich samych wstrzasow elektrycznych, i nasze intencje roznia sie od…
– Tak, pewnie, ale jak Melanie ma rozpoznac te cholerna roznice? Wiem, ze w niektorych przypadkach barbiturany i nawet elektrowstrzasy przynosza pozadane rezultaty, ale nie nadaja sie dla mojej corki. Ona musi odzyskac pewnosc siebie, poczucie wlasnej wartosci. Musi uwolnic sie od strachu i bolu. Potrzebuje stabilizacji. Potrzebuje… milosci.
Ybarra wzruszyl ramionami.
– No, wypisanie ze szpitala nie zagrozi jej zdrowiu, wiec w zaden sposob nie moge pani powstrzymac przed zabraniem jej do domu.
– Wlasnie – powiedziala Laura.
Po odjezdzie furgonetki do kostnicy, kiedy technicy z wydzialu badan naukowych przeczesywali parking wokol volvo, funkcjonariusz Kerry Burns podszedl do Dana Haldane’a.
– Byl telefon z East Valley, wiadomosc od kapitana Mondale’a.
– Aha, czcigodny i wspanialy kapitan.
– Chce zaraz pana widziec.
– Teskni za mna? – zagadnal Dan.
– Nie powiedzial dlaczego.
– Zaloze sie, ze za mna teskni.
– Pan i Mondale macie cos do siebie?
– Bynajmniej. Moze Ross jest gejem, aleja jestem normalny.
– Wie pan, o co mi chodzi. On sie panu jakos narazil?
– To chyba oczywiste, no nie? – rzucil zartobliwie Dan.
– To chyba oczywiste, ze psy nie lubia kotow.
– Powiedzmy, ze gdybym sie zapalil i gdyby Ross Mondale trzymal jedyne wiadro wody w promieniu dziesieciu mil, wolalbym na siebie napluc, zeby zgasic ogien.
– Jasna sprawa. Jedzie pan do East Valley?
– Przeciez mnie wezwal, no nie?
– Ale czy pan pojedzie? Musze oddzwonic i potwierdzic.
– No pewnie.
– Ma pan jechac natychmiast.
– No pewnie.
– Zadzwonie i potwierdze, ze pan juz jedzie.
– Koniecznie – przytaknal Dan.
Kerry wrocil do wozu patrolowego, a Dan wsiadl do swojego nieoznakowanego wydzialowego sedana. Wyjechal ze szpitalnego parkingu, skrecil w zatloczona ulice i ruszyl do srodmiescia, w kierunku przeciwnym niz East Valley i Ross Mondale.
Przed rozmowa z doktorem Ybarra Laura zadzwonila do agencji ochrony, ktora polecil Dan Haldane. Zanim skonczyla rozmowe, ubrala Melanie w dzinsy, niebieska kraciasta bluzke i tenisowki oraz podpisala niezbedne formularze zwolnienia, agent z Kalifornia Paladyn juz sie zjawil.
Nazywal sie Earl Benton i wygladal jak wielki wiesniak, ktory jakims cudem obudzil sie w niewlasciwym domu i musial wlozyc rzeczy z szafy bankiera. Jasnobrazowe wlosy mial zaczesane gladko do tylu na skroniach i modnie przyciete – przez styliste, nie zwyklego fryzjera – ale nie wygladalo to najlepiej; naturalnie rozwichrzona czupryna bardziej pasowalaby do grubych, pospolitych rysow jego twarzy. Kark grubosci siedemnastu cali wydawal sie rozsadzac kolnierzyk koszuli od Yvesa St. Laurenta, a trzyczesciowy szary garnitur wyraznie krepowal ruchy poteznego ciala. Wielkim dloniom o grubych palcach brakowalo wdzieku, lecz paznokcie byly starannie wymanikiurowane.
Laura odgadla na pierwszy rzut oka, ze Earl byl jednym z dziesiatkow tysiecy ludzi, ktorzy co roku naplywali do Los Angeles w nadziei na lepsze zycie, i najwyrazniej osiagnal cel. Mogl awansowac jeszcze wyzej, gdyby nabral wiecej oglady i nauczyl sie nosic swoje wytworne stroje. Spodobal sie jej. Mial sympatyczny, szeroki usmiech i zachowywal sie swobodnie, a jednoczesnie byl czujny, spostrzegawczy, inteligentny. Spotkala sie z nim na korytarzu przed pokojem Melanie i kiedy juz wyjasnila te szczegoly, ktorych nie podala przez telefon, powiedziala:
– Zakladam, ze pan ma bron.
– O tak, psze pani.
– To dobrze.
– Zostane z pania do polnocy – oznajmil Earl – a potem zmieni mnie kolega.
– Swietnie.
Chwile pozniej Laura wyprowadzila Melanie z pokoju. Earl nachylil sie do malej.
– Jaka ladna z ciebie dziewczynka. Melanie nie odpowiedziala.
– Faktycznie – ciagnal – przypominasz mi moja siostrzyczke Emme.
Melanie spojrzala na niego szklanym wzrokiem.
Earl ujal wiotka dlon dziewczynki, ginaca w jego ogromnych rekach, i dalej mowil do niej, jakby prowadzil normalna towarzyska rozmowe:
– Emma jest dziewiec lat mlodsza ode mnie, chodzi do pierwszej klasy liceum. Wyhodowala dwa nagrodzone cielatka, ta moja Emma. Ma kolekcje wstazek z odznaczeniami, chyba ze dwadziescia, z rozmaitych konkursow, nawet z pokazow zywego inwentarza na trzech roznych okregowych jarmarkach. Wiesz cos o cielakach? Lubisz zwierzeta? No, cielatka sa naprawde sliczne. Maja takie lagodne oczy. Zaloze sie, ze dobrze bys sobie z nimi radzila, calkiem jak Emma.
Widzac, jak Earl Benton traktuje Melanie, Laura polubila go jeszcze bardziej.
– No wiec, Melanie – podjal – o nic sie nie martw, okay? Jestem twoim przyjacielem, a dopoki Earl jest twoim przyjacielem, nikt na ciebie krzywo nie spojrzy.
Dziewczynka jakby nie zauwazala jego obecnosci. Puscil jej dlon i chude ramie opadlo bezwladnie. Earl wstal, poruszyl barkami, zeby wyprostowac marynarke, i spojrzal na Laure.
– Mowi pani, ze jej ojciec doprowadzil ja do takiego stanu?
– Razem z innymi ludzmi.
– I on… niczyje? – Tak.
– Ale tych kilku innych jeszcze zyje? – Tak.
– Bardzo chcialbym ktoregos spotkac. Chcialbym z nim pogadac. Tylko on i ja, sam na sam. Bardzo bym chcial – oswiadczyl Earl. W jego glosie pojawil sie twardy ton, w oczach zimny blysk: rozgniewany, po raz pierwszy zaczal wygladac niebezpiecznie.
Laurze rowniez to sie spodobalo.
– No wiec, psze pani… chyba powinienem mowic „pani doktor”… kiedy stad wyjdziemy, ja pierwszy przejde przez drzwi. Wiem, ze to niedzentelmenskie zachowanie, ale od tej pory, gdziekolwiek pojdziemy, bede pania wyprzedzal o kilka jardow, przeprowadzal zwiad, mozna powiedziec.
– Z pewnoscia nikt nie zacznie do nas strzelac w bialy dzien – zaprotestowala Laura.