tylko samotnie prowadzil eksperymenty w jednym pokoju prywatnego mieszkania na Baker Street. – Jednakze moge przedstawic ci kilka wstepnych wnioskow, jesli sobie zyczysz.
– Jestes bardzo uprzejmy.
Porteau przygryzl ustnik fajki, rzucil Danowi chytre spojrzenie i usmiechnal sie.
– Kpisz sobie ze mnie, Danielu.
– Nigdy.
– Owszem. Kpisz ze wszystkich.
– Robisz ze mnie przemadrzalego gnojka.
– Bo jestes przemadrzalym gnojkiem.
– Wielkie dzieki.
– Ale milym, dowcipnym, inteligentnym, uroczym gnojkiem… a to wielka roznica.
– Teraz robisz ze mnie Cary Granta.
– Czy tak siebie widzisz?
Dan zastanowil sie nad pytaniem.
– No, moze w tej chwili polowa Cary Granta i polowa Kojota.
– Kogo?
– Kojota z kreskowek ze Strusiem Pedziwiatrem.
– Aha. Dlaczego?
– Mam wrazenie, ze ogromny glaz wlasnie stoczyl sie ze skaly nad moja glowa i spada prosto na mnie, i zaraz zostane rozplaszczony jak nalesnik.
– Ten glaz to ta sprawa?
– Wlasnie. Sa jakies odciski palcow, ktore nam pomoga?
Porteau otworzyl szuflade biurka i wyjal kapciuch z tytoniem. Zaczal nabijac fajke.
– Liczne odciski nalezace do trzech ofiar. W calym domu. Inne nalezace do malej dziewczynki… chociaz tylko w przerobionym garazu.
– W laboratorium.
– W szarym pokoju, jak to nazwal jeden z moich ludzi.
– Wiec trzymano ja stale w tym pokoju?
– Z pewnoscia to najbardziej logiczny wniosek. Mamy kilka czesciowych z lazienki w holu, ktore moga nalezec do niej, ale z zadnego innego miejsca w domu.
– I nic wiecej? Zadnych odciskow, ktore mogly nalezec do zabojcow?
– Och, oczywiscie znalezlismy duzo innych odciskow, glownie czesciowych. Przepuszczamy je przez nowy przyspieszony komputerowy program porownawczy, zeby je dopasowac do odciskow znanych przestepcow, ale jak dotad nie dopisalo nam szczescie. I watpie, zeby dopisalo. – Przerwal, skonczyl ubijac tyton w pojemnej glowce fajki i siegnal do kieszeni po zapalki. – W trakcie twojej kariery, Danielu, ile razy zdarzylo sie, ze morderca zostawil na miejscu zbrodni wyrazne, nierozmazane i latwe do identyfikacji odciski palcow?
– Dwa razy – odparl Dan. – W ciagu czternastu lat. Wiec odciski nie pomoga. A co mamy?
Porteau zapalil fajke, wydmuchnal slodkawy dym i machaniem zgasil zapalke.
– Nie znaleziono zadnej broni…
– Jedna z ofiar miala pogrzebacz. Porteau przytaknal.
– Pan Cooper widocznie zamierzal go uzyc do obrony. Ale nikogo nie uderzyl. Krew na pogrzebaczu nalezala wylacznie do Coopera, tylko kilka kropli, czesc naturalnego ukladu rozpryskow, ktore pokrywaly sciany i podloge wokol ciala.
– Wiec Cooper ani razu nie walnal napastnika i sam tez nie zainkasowal zadnych ciosow pogrzebaczem.
– Wlasnie.
– Czy ekipa odkurzania zebrala cos poza brudem?
– Wyniki sa analizowane. Szczerze mowiac, nie jestem optymista.
Porteau zwykle byl optymista, kolejna holmesowska cecha, wiec jego pesymizm w obecnej sprawie wygladal dosc niepokojaco.
– A brud spod paznokci ofiar? – zapytal Dan.
– Nic ciekawego. Ani skory, ani wlosow, ani krwi oprocz wlasnej pod paznokciami, co prawdopodobnie znaczy, ze nie mieli szans podrapac napastnikow.
– Ale zabojcy musieli sie zblizyc. Przeciez pobili tych ludzi na smierc, Feliksie.
– Tak. Ale chociaz musieli sie zblizyc, chyba nie odniesli zadnych obrazen. Pobralismy liczne probki krwi z kazdej powierzchni w tych pokojach, ale wszystkie nalezaly do ofiar.
Siedzieli w milczeniu.
Porteau wypuszczal kleby wonnego dymu w powietrze nad swoja glowa. Jego oczy przybraly nieobecny wyraz, kiedy rozwazal material dowodowy w tej sprawie, i gdyby grywal na skrzypcach jak Sherlock Holmes, pewnie teraz siegnalby po instrument.
Wreszcie Dan powiedzial:
– Zakladam, ze widziales fotografie cial.
– Tak. Potworne. Niewiarygodne. Co za furia.
– Czy nie wydaje ci sie, ze ta sprawa bedzie naprawde upiorna?
– Danielu, ja uwazam wszystkie morderstwa za upiorne – odparl Porteau.
– Ale to wyglada bardziej upiornie niz zwykle.
– Bardziej upiornie niz zwykle – zgodzil sie Porteau z usmiechem, jakby zadowolony z wyzwania.
– Dostaje gesiej skorki.
– Uwazaj na ten spadajacy glaz, panie Kojocie.
Dan zostawil porucznika z badan naukowych w aromatycznym obloku dymu i zjechal winda na dol, tym razem do sutereny, gdzie miescil sie wydzial patologii.
16
Wciaz pograzona w hipnotycznym transie, dziewczynka zawolala:
– Nie!
– Melanie, skarbie, uspokoj sie, spokojnie, nikt ci nie zrobi krzywdy.
Dziewczynka odrzucila glowe do tylu, chwytala powietrze szybkimi, plytkimi haustami, swiadczacymi o panice. Narastajacy jek strachu i zgrozy uwiazl jej w gardle i wydobyl sie tylko jako cienkie, piskliwe „iiiiiiii”. Szarpnela sie i probowala zejsc z kolan matki. Laura przytrzymala ja.
– Przestan walczyc, Melanie. Odprez sie. Cicho. Spokojnie. Nagle dziewczynka zaatakowala niewidzialnego wroga, wymachujac rekami. Niechcacy uderzyla matke w piers, potem w twarz, dwa silne, dotkliwe ciosy.
Przez chwile Laura czula sie oszolomiona. Cios w twarz byl dostatecznie mocny, zeby wywolac mimowolne lzy bolu.
Melanie stoczyla sie z kolan matki na podloge i odpelzla od kanapy.
– Melanie, stoj!
Pomimo sugestii posthipnotycznej, nakazujacej corce sluchac rozkazow Laury, dziewczynka zignorowala matke. Przeczolgala sie obok bujanego fotela, wydajac zalosne zwierzece dzwieki czystego przerazenia.
Cetkowana kotka stanela na fotelu i polozyla uszy po sobie, syczac zlowrogo. Kiedy Melanie podczolgala sie blizej, Pieprzowka przeskoczyla przez dziewczynke i blyskawicznie uciekla z gabinetu.
– Melanie, posluchaj mnie. Dziewczynka zniknela za biurkiem.
Z lewym policzkiem wciaz piekacym w miejscu, gdzie corka ja uderzyla, Laura rowniez weszla za biurko. Melanie schowala sie w pustej przestrzeni miedzy szafkami. Laura nachylila sie i zajrzala do niej. Dziewczynka kulila sie z kolanami podciagnietymi pod brode, obejmujac nogi ramionami, wytrzeszczajac oczy, ktore jak poprzednio nie widzialy ani Laury, ani niczego w tym pokoju.
– Skarbie?
Chwytajac oddech jak po dlugim biegu, Melanie wykrztusila:
– Nie pozwol ich… otworzyc. Trzymaj je… zamkniete… mocno zamkniete.