Wexlersh i Manuello zostawili zapalone swiatlo. Kiedy przestapil prog, nagle przyszlo mu do glowy, ze moze nieslusznie obwinia Wexlersha i Manuella, moze ktos inny wszedl tymczasem do domu, moze ktos zakradl sie tutaj nielegalnie, mimo ze George Padrakis pilnowal frontowego wejscia, i w tej samej chwili dostrzegl katem oka jakis ruch, ale za pozno. Odwrocil sie i ujrzal kolbe pistoletu spadajaca mu na glowe. Poniewaz zdazyl sie odwrocic, cios trafil go prosto w czolo zamiast w bok czaszki.

Upadl.

Twardo.

Gorne swiatlo zgaslo.

Mial wrazenie, ze czaszka mu pekla, ale nie stracil przytomnosci.

Uslyszal szelest i zorientowal sie, ze napastnik przechodzi obok niego w strone drzwi. W korytarzu palilo sie swiatlo, ale Danowi cmilo sie w oczach i widzial tylko bezksztaltna sylwetke otoczona blaskiem. Sylwetka jakby falowala w gore i w dol, a jednoczesnie krecila sie w kolko jak na karuzeli, i Dan zrozumial, ze traci przytomnosc.

Niemniej podpelznal do przodu po podlodze, syczac z bolu, ktory przeszyl jego glowe, kark i ramiona, wyciagnal reke i probowal zlapac umykajaca zjawe. Chwycil pelna garsc materialu, nogawke meskich spodni, i szarpnal z calej sily.

Obcy zatoczyl sie, uderzyl we framuge drzwi i warknal:

– Cholera!

Dan nie puszczal.

Przeklinajac, intruz kopnal go w ramie.

Potem drugi raz.

Dan trzymal teraz faceta obiema rekami za noge i usilowal go sciagnac na podloge, gdzie obaj mieliby rowne szanse, tamten jednak uczepil sie framugi drzwi i probowal strzasnac napastnika. Dan poczul sie jak pies atakujacy listonosza.

Intruz kopnal go ponownie, tym razem w prawe ramie, ktore natychmiast zdretwialo. Uchwyt na nodze przeciwnika stracil polowe sily. Swiatlo jakby przygaslo i Dan juz prawie nic nie widzial. Oczy go piekly. Zgrzytnal zebami, jakby chcial wgryzc sie w swiadomosc i przytrzymac ja w imadle wlasnych szczek.

Obcy, ciemny ksztalt na tle metnego swiatla w korytarzu pochylil sie nad nim i rabnal go ponownie kolba pistoletu. Tym razem w ramie. Potem w srodek plecow. Potem znowu w ramie.

Mrugajac, zeby rozproszyc mgle w piekacych oczach, Dan puscil noge wlamywacza, poderwal zdrowa lewa reke i probowal dosiegnac gardla lub twarzy. Chwycil ucho, i szarpnal.

Obcy zakwiczal.

Reka Dana zesliznela sie z zakrwawionego ucha, ale palce zahaczyly za kolnierzyk koszuli.

Intruz tlukl ramie Dana, zeby sie uwolnic.

Dan trzymal mocno.

Czesciowo odzyskal wladze w prawym ramieniu i zdolal podeprzec sie na nim, jednoczesnie podciagajac sie reka zaczepiona za koszule przeciwnika. Na kolana. Potem jedna stopa na podlodze. Dzwignal sie, popchnal faceta do tylu. Na korytarz. Wykonali kilka chwiejnych krokow, obracajac sie niczym para niezdarnych tancerzy. Potem obaj runeli na podloge.

Dan lezal teraz na przeciwniku, ale wciaz nie widzial, jak tamten wyglada. Wzrok go zawodzil, a swiatlo w korytarzu jakby jeszcze przygaslo. Oczy palily Dana jak od kwasu, widocznie zalewal je pot i krew z rozciecia na czole.

Siegnal pod marynarke i wydobyl swoj policyjny special.38 z kabury pod pacha, ale nie zobaczyl, jak przeciwnik bierze zamach i nie zdolal uchylic sie przed ciosem. Cos twardego uderzylo go w kostki dloni i bron upadla na podloge.

Na skutek szamotaniny potoczyli sie pod sciane. Dan wycelowal zdrowe kolano w krocze przeciwnika, ale tamten zablokowal uderzenie. Co gorsze, dran kopnal Dana w drugie, felerne kolano, jego slaby punkt. Szybki jak jaszczurka blysk bolu przemknal przez udo do pachwiny i zawirowal w zoladku. Trafienie w to kolano czasami przypominalo kopniaka w jaja: nie mogl zlapac tchu i prawie rozluznil chwyt.

Prawie.

Intruz przelazi przez niego i probowal odczolgac sie w strone kuchni, ale Dan chwycil jego marynarke. Bandzior uparcie posuwal sie dalej, wlokac Dana za soba.

Wygladaloby to smiesznie, gdyby obaj nie krwawili i nie dyszeli jak zajezdzone konie. I gdyby nie byli smiertelnie powazni.

Z rozmytym, gasnacym wzrokiem Dan rzucil sie do przodu w ostatnim rozpaczliwym wysilku, zeby przygwozdzic do ziemi intruza. Lecz bandyta widocznie doszedl do wniosku, ze najlepsza defensywa jest porzadna ofensywa, wiec przestal sie wyrywac i odwrocil sie do Dana, przeklinajac tak zawziecie, ze slina pryskala mu z ust. Wydawalo sie, ze wymachiwal jednoczesnie czterema lub piecioma ramionami. Walczacy przetoczyli sie kilka stop w glab korytarza, zanim zatrzymali sie z intruzem na wierzchu.

Cos zimnego i twardego stuknelo Dana w zeby. Wiedzial, co to jest. Lufa broni.

– Przestan sie stawiac! – zazadal obcy.

Poprzez metal wibrujacy na zebach Dan powiedzial:

– Gdybys chcial mnie zabic, juz bym nie zyl.

– Nie przeciagaj struny – ostrzegl bandyta, dostatecznie wsciekly, zeby pociagnac za spust nawet wbrew sobie.

Mrugajac rozpaczliwie, Dan odrobine oczyscil pole widzenia, na tyle, zeby zobaczyc rozmazany ksztalt broni, wielkiej jak armata, wetknietej w jego usta. Zobaczyl rowniez mezczyzne za bronia, chociaz niewyraznie. Lampa sufitowa w korytarzu wisiala z tylu nad glowa sukinsyna, wiec jego twarz kryla sie w cieniu. Lewe ucho dziwacznie obwislo i broczylo krwia.

Dan zorientowal sie, ze krew skleila mu rzesy. Krew i obfite strugi slonego potu nadal zalewaly mu oczy, i czesciowo dlatego nic nie widzial.

Przestal walczyc.

– Puszczaj… ty… cholerny… buldogu! – wysapal intruz, kleczac na nim i chwytajac nowy oddech przy kazdym slowie, jakby slowa byly olowianymi sztabami i kazde wymagalo ogromnego wysilku.

– Okay – powiedzial Dan i puscil.

– Odbilo ci, facet?

– Jasne – przytaknal Dan.

– Kurwa, malo mi ucha nie urwales!

– Jasne.

– Nie wiesz, kiedy masz lezec spokojnie, ty glupi sukinsynu?

– Teraz?

– Tak, teraz!

– Okay.

– Nie wstawaj!

– Dobrze.

Intruz odsunal sie i chociaz ciagle mierzyl z pistoletu do Dana, nie przyciskal juz broni do jego zebow. Przez chwile nieufnie wpatrywal sie w Dana, po czym wstal. Z trudem.

Teraz Dan widzial go lepiej, ale to nie mialo znaczenia, poniewaz nie znal tego czlowieka.

Facet wycofal sie w strone kuchni. Trzymal bron jedna reka, a druga dotykal krwawiacego ucha.

Bezbronny, nie mogac sie ruszyc pod grozba postrzelenia, Dan lezal na plecach na podlodze korytarza, z uniesiona glowa, krew splywala mu do oczu, czul zapach krwi, jej smak, serce mu walilo, chcial walczyc dalej, chcial rzucic sie na drania pomimo pistoletu, ale musial zapanowac nad soba, nie mogl nic zrobic, tylko patrzec z bezsilna furia na ucieczke wlamywacza.

Bandzior dotarl do kuchni. Tylne drzwi byly otwarte. Wyszedl przez nie tylem, zawahal sie, potem pobiegl.

Dan na czworakach poszukal wlasnej broni, ktora lezala na podlodze pod drzwiami pokoju, gdzie go napadnieto. Chwycil rewolwer, chwiejnie dzwignal sie na nogi, wrzasnal, kiedy granat bolu eksplodowal w kontuzjowanym kolanie, cudem wepchnal bol do malej skrzyneczki swojego umyslu i zatrzasnal wieko, po czym ruszyl do kuchni.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату