– Tyle z mojego obiadu – mruknal Dan. Ruszyl chodnikiem, przez plamy czarnofioletowych cieni rozdzielone kaluzami bladego bursztynowego swiatla, w strone wlasnego samochodu.
Padrakis pospieszyl za nim.
– Hej, te ksiazki…
– Ty czytasz, George?
– Sa wlasnoscia zmarlego…
– Nie ma jak wieczor z dobra ksiazka, chociaz trupa to juz chyba nie bawi.
– I to nie jest miejsce przestepstwa, skad mozemy zabrac kazda rzecz jako dowod.
Dan oparl pudlo na zderzaku samochodu, otworzyl bagaznik, wlozyl pudlo do srodka i powiedzial:
– „Czlowiek, ktory nie czyta dobrych ksiazek, w niczym nie jest lepszy od tego, ktory nie umie czytac”. Mark Twain tak powiedzial, George.
– Sluchaj, dopoki ktos z rodziny nie wyrazi zgody, naprawde uwazam, ze nie powinienes…
Dan zatrzasnal pokrywe bagaznika i wyrecytowal:
– „W ksiazkach kryja sie skarby wieksze od wszystkich pirackich lupow na Wyspie Skarbow”. Walt Disney. On mial racje, George. Powinienes wiecej czytac.
– Ale…
– „Ksiazki to cos wiecej niz stosy martwego papieru, to zywe umysly na polkach biblioteki”. Gilbert Highet. – Poklepal Padrakisa po ramieniu. – Poszerzaj swoje ograniczone horyzonty, George. Nadaj barwe swojej szarej egzystencji detektywa. Czytaj, George, czytaj!
– Ale…
Dan wsiadl do samochodu, zamknal drzwi i uruchomil silnik. Padrakis patrzyl na niego z wyrzutem przez szybe.
Dan pomachal i odjechal.
Skrecil za rog, przejechal kilka przecznic i zatrzymal samochod przy krawezniku. Wyjal notes z adresami Dylana McCaffreya. Pod litera S znalazl Josepha Scaldone, obok slowo „Pentagram”, numer telefonu i adres na Bulwarze Ventura.
Morderstwa w Studio City, smierc Neda Rinka i obecne zabojstwo Scaldonego prawie na pewno byly ze soba powiazane. Coraz bardziej wygladalo na to, ze ktos rozpaczliwie probuje zatuszowac dziwaczna konspiracje, eliminujac wszystkich uczestnikow. Predzej czy pozniej zlikwiduja rowniez Melanie McCaffrey – albo porwa ja od matki. A jesli bezimienni wrogowie ponownie dostana w lapy dziewczynke, mala zniknie na zawsze; nie bedzie miala tyle szczescia, zeby uratowac sie po raz drugi.
O dziewietnastej zero piec Laura byla w kuchni, robila obiad dla siebie, Melanie i Earla. Woda w duzym garnku zaczynala kipiec na piecyku, w mniejszym garnku podgrzewal sie sos do spaghetti z pulpetami. Kuchnie wypelnialy smakowite zapachy: czosnek, cebula, pomidory, bazylia i ser. Laura oplukala garsc czarnych oliwek i wrzucila je do wielkiej miski z salatka.
Melanie siedziala przy stole, milczaca, nieruchoma, ze spuszczona glowa i dlonmi splecionymi na podolku. Oczy miala zamkniete, jakby spala. A moze tylko wycofala sie glebiej w swoj wlasny, prywatny swiat.
Po raz pierwszy od szesciu lat Laura przygotowala posilek dla corki i nawet zalosny stan Melanie nie mogl calkiem zepsuc tej chwili. Laura czula sie domowo i macierzynsko. Minelo wiele czasu, odkad ostatnio doznawala takich uczuc; zapomniala juz, ze macierzynstwo moze dostarczac rownie wielkiej satysfakcji jak osiagniecia zawodowe.
Earl Benton nakryl do stolu, rozstawil talerze i szklanki, rozlozyl sztucce i serwetki. Teraz siedzial naprzeciwko Melanie, w koszuli z krotkimi rekawami – i z kabura pod pacha – czytajac gazete. Kiedy natrafil na cos ciekawego, zabawnego czy szokujacego w kolumnie z plotkami lub w kaciku samotnych serc, czytal to Laurze.
Pieprzowka, cetkowana kocica, zwinela sie wygodnie w kacie obok lodowki, ukolysana mruczeniem i wibracja silnika. Wiedziala, ze nie wolno jej wlazic na stol czy kuchenne blaty, i zwykle siedziala cichutko w kuchni z obawy, zeby jej calkiem nie wyrzucono. Nagle jednak kotka miauknela przerazliwie i zerwala sie na nogi. Wygiela grzbiet w luk, zjezyla siersc. Spojrzenie miala dzikie, syczala i plula z furia. Earl odlozyl gazete i zapytal:
– Co sie stalo, kiciu?
Laura odwrocila sie od deski, na ktorej kroila warzywa na salatke.
Pieprzowka okazywala straszliwe zdenerwowanie. Jej uszy przywarly plasko do czaszki, wargi sciagnely sie, obnazajac kly.
– Pieprzowka, co ci jest?
Wybaluszone ze zgrozy oczy kota zdawaly sie rozsadzac oczodoly. Przez chwile patrzyly na Laure. W tych oczach nie zostalo nic z domowego zwierzatka, nic, tylko czysta dzikosc.
– Pieprzowka…?
Kotka wyskoczyla z kata, wrzeszczac ze strachu lub wscieklosci. Pomknela w strone rzedu szafek, lecz nagle zawrocila ostro, jakby zobaczyla cos potwornego. Rzucila sie do zlewu, potem zapiszczala i znowu gwaltownie zmienila kierunek. Jej pazurki drapaly po plytkach podlogi. Przez kilka obrotow scigala wlasny ogon, plujac i klapiac szczekami, potem wyskoczyla prosto w gore, jakby dzgnieta niewidzialnym szpikulcem. Drapala powietrze pazurami, skakala i krecila sie na tylnych lapach w dziwacznym tancu swietego Wita. Wreszcie opadla na cztery lapy i natychmiast rzucila sie do ucieczki. Jak blyskawica smignela pod stolem, pomiedzy krzeslami, przez kuchenne drzwi do jadalni. Zniknela. •’. Odegrala niesamowite przedstawienie. Laura nigdy nie widziala niczego w tym rodzaju.
Melanie nie zwrocila uwagi na szalenstwa kota. Siedziala spokojnie z rekami na kolanach, z zamknietymi oczami, ze spuszczona glowa.
Earl rzucil gazete i wstal z krzesla. W glebi domu Pieprzowka wydala ostatni zalosny wrzask. Potem zapadla cisza.
Znak Pentagramu to byl nieduzy sklep w ruchliwym kwartale, stanowiacym sama esencje poludniowokalifornijskich nadziei i marzen. Fotografia tej czesci Bulwaru Ventura mogla sluzyc za slownikowa ilustracje hasla „drobny kapitalizm”. Male sklepiki i restauracje tloczyly sie jedne przy drugim, cale szeregi firm prowadzonych przez wlascicieli w najrozniejszym wieku i najrozmaitszego pochodzenia, i kazdy mogl tam znalezc cos ciekawego, zaspokoic kazdy gust, egzotyczny czy zwyczajny: koreanska restauracja z najwyzej pietnastoma stolikami; feministyczna ksiegarnia; dostawca recznie wyrabianych nozy; cos o nazwie Gejowskie Centrum Rozrywki; pralnia chemiczna, obsluga przyjec, ramiarz, kilka delikatesow i sklep ze sprzetem elektronicznym; ksiegarnia sprzedajaca wylacznie fantasy i fantastyke naukowa; Finanse Braci Ching, „Pozyczki dla Rzetelnych”; malenka restauracyjka oferujaca „zamerykanizowana kuchnie nigeryjska” i druga specjalizujaca sie w „chinois, potrawy francusko – chinskie”; handlarz oferujacy wojskowe wyposazenie wszelkiego rodzaju, chociaz nie bron. Niektorzy z tych przedsiebiorcow zbijali majatek, inni nie mieli na to szans, wszyscy jednak marzyli i Dan nie mogl sie oprzec wrazeniu, ze w wieczornym zmierzchu nadzieja oswietlala Bulwar Ventura nawet jasniej niz latarnie.
Zaparkowal w sporej odleglosci od Znaku Pentagramu i przeszedl obok furgonetki Wiadomosci Naocznych Swiadkow, podobnych pojazdow z dzialow wiadomosci KNBC i K.TLA, oznakowanych i nieoznakowanych policyjnych samochodow oraz wozu koronera. Na chodniku zebral sie tlum zlozony z miejscowych gapiow, dzieciakow ubranych jak punki i gangsta – raperzy, ktore pozowaly na ulicznikow, ale pewnie mieszkaly z rodzicami w domach za trzysta tysiecy dolarow, oraz spragnionych sensacji przedstawicieli mediow o rozbieganym spojrzeniu, ktore (wedlug Dana) upodabnialo ich do szakali. Przepchnal sie przez zbiegowisko, dostrzegl dziennikarza z „Los Angeles Times” i wycofal sie poza zasieg minikamery, przed ktora reporter i jego ekipa filmowali odcinek do wiadomosci o jedenastej na Kanale Czwartym. Dan wyminal nastolatke z pasiastymi blekitno – zielonymi wlosami skreconymi w punkowe kolce; nosila czarne buty do kolan, mikroskopijna czerwona spodniczke i bialy sweter w dziwaczny desen z martwych niemowlat. Caly fronton sklepu pokrywaly amatorsko wymalowane, lecz barwne okultystyczne i astrologiczne symbole. Umundurowany policjant z LAPD stal pod wyblaklym czerwonym pentagramem, pilnujac wejscia. Dan mignal odznaka i wszedl.
Rozmiar zniszczen wydawal sie znajomy. Wsciekly olbrzym, ktory poprzedniej nocy zdemolowal dom w Studio City, znowu zlazl z lodygi fasoli i obrocil w ruine rowniez ten sklep. Elektroniczna kasa wygladala jak roztrzaskana mlotem kowalskim; jakims cudem prad nadal krazyl w zmiazdzonych obwodach i jedna czerwona cyferka migala w rozbitym okienku wyswietlacza, szostka, przypominajaca ostatnie slowo umierajacej ofiary, jakby kasa probowala powiedziec policjantom cos o swoim zabojcy. Kilka polek w regalach peklo, na podlodze lezaly stosy okaleczonych ksiazek o zgniecionych obwolutach, pogietych okladkach i podartych stronicach. Lecz w Znaku