Dan marzyl, zeby czarodziejskim sposobem przeniesc sie z tego koszmarnego biura do delikatesow Saula, gdzie mogl zamowic wielka kanapke reuben i wypic kilka butelek ciemnego becka. Jesli nie do Saula, wystarczy mu Jack – in – the – Box. Jesli nie tam, wolalby juz siedziec w domu i zmywac brudne naczynia zostawione w kuchni. Wszystko, byle nie konfrontacja z Rossem Mondale’em. Odgrzebywanie przeszlosci bylo bezcelowe i przygnebiajace.

Ale posuneli sie juz za daleko, zeby zawrocic. Musieli przejsc od poczatku przez cale zabojstwo Lakey, rozdrapac stare blizny, podwazac strupy i sprawdzac, czy rana pod spodem sie zagoila. I oczywiscie tylko marnowali czas i energie psychiczna, poniewaz obaj wiedzieli, ze rana nie zagoila sie i nigdy nie zagoi.

– Kiedy Dunbar postrzelil mnie na trawniku przed domem Lakeyow… – zaczai Dan.

– Pewnie myslisz, ze to tez moja wina – wtracil Mondale.

– Nie – zaprzeczyl Dan. – Nie powinienem byl rzucac sie na niego. Nie przypuszczalem, ze uzyje broni, i mylilem sie. Ale kiedy mnie postrzelil, przez chwile stal jak ogluszony, oszolomiony tym, co zrobil, i wtedy byl bezbronny.

– Gowno prawda. Byl bezbronny jak rozpedzony czolg. Dostal szalu, kompletnie mu odbilo i mial najwiekszy cholerny pistolet…

– Trzydziestkedwojke – sprostowal Dan. – Sa wieksze pistolety. Kazdy gliniarz moze sie nadziac na wiekszy pistolet, zawsze i wszedzie. A on przez chwile byl bezbronny i miales mnostwo czasu, zeby zalatwic skurwysyna.

– Wiesz, czego zawsze w tobie nie znosilem, Haldane? Ignorujac go, Dan ciagnal:

– Ale ty uciekles.

– Zawsze nie znosilem tego twojego koszmarnego zadufania.

– Gdyby Dunbar chcial, mogl mi wpakowac nastepna kule. Nikt by go nie powstrzymal, skoro zwiales za dom.

– A ty w calym swoim cholernym zyciu ani razu nie popelniles bledu.

Obaj juz prawie szeptali.

– Ale zamiast tego zostawil mnie…

– I nigdy sie nie bales.

– …i odstrzelil zamek w drzwiach frontowych…

– Chcesz zgrywac bohatera, prosze bardzo. Ty i Audie Murphy. Ty i Jezus Chrystus.

– …wszedl do srodka i uderzyl pistoletem Fran Lakey…

– Nienawidze cie.

– …a potem kazal jej patrzec…

– Brzydze sie toba.

– …jak zabijal jedyna istote na swiecie, ktora naprawde kochala – dokonczyl Dan.

Zachowywal sie bezwzglednie, ale teraz nie mogl juz przestac, dopoki wszystko nie zostalo powiedziane. Zalowal, ze w ogole zaczal, zalowal, ze odgrzebal przeszlosc, ale skoro juz zaczai, musial skonczyc. Poniewaz byl jak Stary Marynarz z dawnego poematu. Poniewaz musial oczyscic sie z powracajacego koszmaru. Poniewaz cos go pchalo do mowienia. Poniewaz gdyby przerwal w polowie, przemilczane slowa utkwilyby mu w gardle jak wielka, gorzka kula wymiotow, mocno zaklinowana, dlawiaca na smierc. Poniewaz – i taka byla prawda, tym razem bez zadnych latwych eufemizmow – po tych wszystkich latach wciaz uginal sie pod brzemieniem winy, jakby jego dusza zostala przykuta lancuchem do zelaznej kuli; wiec jesli wreszcie porozmawia z Rossem Mondale’em o smierci malej Lakey, moze znajdzie klucz, ktory uwolni go od tej zelaznej kuli, od tego lancucha.

Radio znowu gralo na pelny regulator i kazde slowo eksplodowalo niczym fragment kanonady:

– …krew…

– …nadchodzi…

– …uciekaj…

Bardziej naglaco niz przedtem, przerazona tym, co nadchodzilo, usilujac przygotowac Melanie do ucieczki, Laura powiedziala:

– Skarbie, rusz sie, wstan. Z radia: -…kryj sie…

I: -…nadchodzi… Natezenie dzwieku wzroslo.

– …to…

Przerazliwe, rozdzierajace uszy:

– …wolne…

Earl polozyl dlon na galce glosnosci.

– …to…

Earl gwaltownie oderwal dlon od galki, jakby porazil go prad. Ze zgroza spojrzal na Laure. Energicznie wytarl dlon o koszule. Nie doznal elektrycznego wstrzasu; poczul cos innego, kiedy dotknal galki, cos obcego, dziwnego, odrazajacego.

Radio powiedzialo:

– …smierc…

Nienawisc Mondale’a byla jak mroczne, rozlegle trzesawisko, gdzie mogl sie schronic, jezeli przesladowala go niewygodna prawda o Cindy Lakey. Kiedy prawda podchodzila blizej i wywierala na niego silniejszy nacisk, wycofywal sie dalej we wszechogarniajaca czarna nienawisc i kryl sie tam wsrod wezy, robactwa i brudu wlasnej psychiki.

Wciaz piorunowal wzrokiem Dana, pochylony groznie nad biurkiem, ale nie pozwalal, zeby nienawisc popchnela go do czynu. Nie zamierzal uderzyc. Nie pragnal ani nie potrzebowal atakowac Dana, zeby ulzyc swojej nienawisci. Wolal podsycac w sobie te nienawisc, gdyz pomagala mu uciec od odpowiedzialnosci. Oslaniala go przed prawda, a im grubsza zaslona, tym lepiej dla niego.

W ten sposob dzialal umysl Mondale’a. Dan znal go dobrze, znal jego mysli.

Lecz chociaz Ross probowal to ukryc, prawda byla taka, ze Feliks Dunbar postrzelil Dana – a Mondale za bardzo sie przestraszyl, zeby odpowiedziec ogniem. Prawda byla taka, ze nastepnie Dunbar wszedl do domu Lakeyow, uderzyl pistoletem Fran Lakey i trzykrotnie strzelil do osmioletniej Cindy Lakey, podczas gdy Ross Mondale byl nie wiadomo gdzie i robil nie wiadomo co. I prawda byla taka, ze ciezko ranny, krwawiacy Dan odszukal wlasna bron, wczolgal sie do domu Lakeyow i zabil Feliksa Dunbara, zanim Dunbar zdazyl rozwalic glowe rowniez Fran Lakey. Przez caly ten czas Ross Mondale prawdopodobnie wymiotowal w krzakach albo stracil panowanie nad pecherzem, albo lezal rozciagniety na trawniku za domem i ze wszystkich sil udawal naturalny element krajobrazu. Wrocil, kiedy wszystko sie skonczylo, spocony, blady jak sciana, cuchnacy kwasnym odorem tchorzostwa.

Teraz, wciaz siedzac za biurkiem Josepha Scaldonego, Dan powiedzial:

– Sprobuj odsunac mnie od tej sprawy albo wylaczyc z czynnego sledztwa, to rozglosze te smierdzaca historie o zastrzeleniu malej Lakey, opowiem prawde kazdemu, kto zechce sluchac, i to bedzie koniec twojej blyskotliwej kariery.

Protekcjonalnym tonem, ktory mogl doprowadzic do furii, gdyby nie dawal sie az nazbyt latwo przewidziec, Mondale odparl:

– Gdybys naprawde zamierzal o tym powiedziec, zrobilbys to juz dawno.

– To na pewno pocieszajace zalozenie – odparl Dan – ale bledne. Krylem cie wtedy, bo byles moim partnerem i myslalem, ze kazdy ma prawo raz nawalic. Ale z czasem zaczalem tego zalowac i jesli dasz mi dobry pretekst, chetnie naprawie falszerstwo.

– To bylo dawno temu – zauwazyl Mondale.

– Myslisz, ze nikogo nie obchodzi zaniedbanie obowiazkow tylko dlatego, ze zdarzylo sie trzynascie lat temu?

– Nikt ci nie uwierzy. Zlekcewaza to. Awansowalem, mam przyjaciol.

– Taak. Takich przyjaciol, co sprzedadza wlasna matke za garsc drobnych.

– Zawsze byles samotnikiem. Przemadrzaly typek. Niewazne, co o nich myslisz, mam ludzi, ktorzy za mna stana.

– Ze sznurem do linczowania.

– Wladza wymusza lojalnosc, Haldane, nawet wbrew checiom. Nikt nie uwierzy w zadne brednie, ktore bedziesz o mnie rozpowiadal. Nie uwierza takiemu przemadrzalemu palantowi. Nie masz szans.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату