– Ted Gearvy uwierzy – odparl Dan tak cicho, ze ledwie go bylo slychac.

Lecz pomimo znizonego glosu te trzy slowa zrobily na kapitanie takie wrazenie, jakby Dan walnal go mlotem. Mondale wygladal jak ogluszony.

Gearvy, starszy od nich o dziesiec lat, byl emerytowanym policjantem z patrolu i dawnym partnerem Mondale’a podczas rocznego stazu probnego. Widzial, jak Mondale popelnia bledy – chociaz nie tak powazne jak pozniej, w domu Lakeyow, kiedy Dan zastapil Gearvy’ego jako nastepny partner. Po prostu denerwujace bledy w ocenie. Zbyt slabe poczucie odpowiedzialnosci. Gearvy podejrzewal rowniez Rossa o tchorzostwo, ale kryl go, podobnie jak Dan w pozniejszym okresie. Gearvy byl wielkim, burkliwym, dobrodusznym facetem, w trzech czwartych Irlandczykiem, za bardzo wspolczujacym stazystom. Nie dal Mondale’owi wysokiej oceny za roczny staz: Irlandczyk byl zyczliwy i wyrozumialy, ale odpowiedzialny. Jednak nie wystawil tez Mondale’owi zlych ocen, poniewaz mial za miekkie serce.

Kilka miesiecy po wypadku u Lakeyow, kiedy Dan wrocil do pracy z nowym partnerem, zjawil sie Ted Gearvy, probowal dyskretnie wybadac Dana, rzucal aluzje, martwil sie, ze popelnil powazny blad, kryjac Rossa. W koncu wymienili informacje i odkryli, ze obaj nieslusznie oslaniali Mondale’a. Zrozumieli, ze jego niewlasciwie zachowanie nie bylo kwestia przypadku. Wtedy jednak wydawalo sie za pozno, zeby ujawnic prawde. W opinii zwierzchnikow fakt, ze Gearvy i Dan nie zameldowali o zaniedbaniu obowiazkow przez Mondale’a – lub zameldowali z opoznieniem – stanowil niemal rownie powazne wykroczenie jak samo zaniedbanie. Gearvy i Dan zasiedliby na lawie oskarzonych obok Mondale’a. Zaden z nich nie chcial narazac czy nawet niszczyc wlasnej kariery.

Poza tym w tym czasie Mondale zalatwil sobie przydzial do wydzialu opinii publicznej; juz nie pracowal na ulicy. Gearvy i Dan doszli do wniosku, ze Mondale dobrze sobie poradzi w opinii publicznej i nigdy nie wroci do normalnej sluzby, a w takim razie nigdy wiecej nie bedzie narazal ludzkiego zycia. Najlepsze – i najwygodniejsze – rozwiazanie to zostawic go w spokoju.

Zaden z nich nie przypuszczal, ze pewnego dnia Mondale zostanie powaznym kandydatem na stanowisko szefa policji. Moze podjeliby jakies dzialanie, gdyby umieli przewidziec przyszlosc.

Przez wszystkie nadchodzace lata sluzby obaj mieli gorzko zalowac swojej bezczynnosci.

Mondale widocznie nie wiedzial, ze Gearvy i Dan porownywali notatki. Ich porozumienie paskudnie wstrzasnelo kapitanem.

Radio ryczalo: – TO!

– NADCHODZI!

– UCIEKAJ! NADCHODZI!

Pojedyncze slowa eksplodowaly z ogluszajacym hukiem, znacznie powyzej granicy mozliwosci glosnikow. Grzmiace, wulkaniczne. Sciany drzaly. Glosniki powinny przepalic sie lub peknac, kiedy wyrzucaly z siebie ten potworny halas, lecz wciaz funkcjonowaly. Radio wibrowalo na blacie.

– UWOLNIONE!

– NADCHODZI!

Kazde slowo uderzalo w Laure i rozbijalo na kawalki jej samokontrole. Zalewaly ja fale panicznego strachu.

Swiatla kuchenne zapulsowaly, przygasly. Jednoczesnie zielony blask na skali radia zajasnial mocniej, nienaturalnie jaskrawo, jakby sony stalo sie swiadome i jednoczesnie straszliwie spragnione elektrycznosci, jakby chciwie wysysalo z otoczenia kazda dostepna odrobine energii. Ale to nie mialo sensu, bo chocby radio pochlonelo nie wiadomo ile pradu, nadal bylo wyposazone w niskowatowa zarowke, ktora nie mogla swiecic tak jasno. A jednak swiecila. Lampy sufitowe jeszcze bardziej przygasly, a przez pleksiglasowa szybke z przodu radia wystrzelily oslepiajace szmaragdowe promienie, zabarwily twarz Earla Bentona, zalsnily na chromach piecyka i lodowki. Kuchnia pograzyla sie w falujacym zielonkawym mroku, jak pod woda.

– …ROZRYWA… Powietrze bylo lodowate.

…ROZDZIERA…

Laura nie rozumiala tej czesci wiadomosci – chyba ze chodzilo o grozbe fizycznej przemocy.

Sony wibrowalo szybciej niz segmenty w ogonie grzechotnika. Wkrotce zacznie podskakiwac na blacie.

– …ROZSZCZEPIA… NA… POL…

Dan powiedzial:

– Jesli zaczne mowic, Ted Gearvy pewnie tez zacznie. I moze znajdzie sie ktos jeszcze, kto cie widzial w najgorszych chwilach, Ross. Moze oni tez pojda za naszym przykladem. Moze obudzi sie w nich sumienie.

Sadzac po wyrazie twarzy Mondale’a, widocznie byl jeszcze ktos, kto mogl rozniesc na strzepy jego kariere. Z jego glosu znikla wszelka protekcjonalnosc, kiedy powiedzial:

– Gliniarz nigdy, kurwa, nie donosi na innego gliniarza!

– Bzdura. Jesli jeden z nas jest morderca, nie oslaniamy go.

– Nie jestem morderca – zaprotestowal Mondale.

– Jesli jeden z nas jest zlodziejem, nie oslaniamy go.

– Nigdy w zyciu nie ukradlem ani centa.

– A jesli jeden z nas jest tchorzem, ktory chce zostac szefem policji, tez musimy przestac go oslaniac, zanim obejmie naczelne stanowisko i zacznie zabawiac sie zyciem innych ludzi, jak to czasami robia tchorze, kiedy dorwa sie do wladzy i nie musza juz sami sie narazac.

– Zabierz sobie ten cholerny tort! Jestes najwredniejszym, najbardziej zadowolonym z siebie skurwysynem na swiecie.

– Z twoich ust przyjmuje to za komplement.

– Znasz kodeks. Albo my ich, albo oni nas.

– Rany boskie, Ross, jeszcze przed chwila mowiles mi, ze kazdy zawsze mysli o sobie.

Irracjonalnie probujac oddzielic wlasne zachowanie w domu Lakeyow od kodeksu honorowego, ktorego zarliwym wyznawca wlasnie sie oglosil, Mondale nie potrafil zdobyc sie na nic wiecej, tylko powtorzyl:

– Albo my, albo oni, do cholery! Dan przytaknal.

– Tak, ale kiedy mowie „my”, nie wlaczam ciebie. Ty i ja nie nalezymy do tego samego gatunku.

– Zniszczysz wlasna kariere – ostrzegl Mondale.

– Moze.

– Na pewno. Wydzial spraw wewnetrznych cholernie sie zainteresuje, dlaczego kryles tak zwane zaniedbanie obowiazkow.

– Zle pojeta lojalnosc wobec kolegi w mundurze.

– To im nie wystarczy.

– Zobaczymy.

– Usmaza twoj tylek na sniadanie.

– To ty czynnie spaprales robote – oswiadczyl Dan. – Moja moralna nieodpowiedzialnosc byla bierna, bierne przewinienie. Moga mnie za to zawiesic, udzielic nagany. Ale nie wyrzuca mnie z jednostki.

– Moze nie. Ale nigdy nie dostaniesz nastepnego awansu. Dan wzruszyl ramionami.

– Niewazne. Zaszedlem tak wysoko, jak chcialem. Ambicja mna nie rzadzi, Ross, tak jak toba.

– Ale… nikt wiecej ci nie zaufa, jak to zrobisz.

– Owszem, zaufaja.

– Nie, nie. Nie po tym, jak doniosles na innego gliniarza.

– Gdyby ten gliniarz nie by} toba, przyznalbym ci racje. Mondale najezyl sie.

– Mam przyjaciol!

– Jestes lubiany przez zwierzchnikow – odparl Dan – bo zawsze im mowisz to, co chca uslyszec. Potrafisz nimi manipulowac. Ale przecietny glina na sluzbie uwaza cie za palanta.

– Gowno prawda. Mam przyjaciol wszedzie. Znajdziesz sie poza nawiasem, odtracony, w izolacji.

– Nawet jesli to prawda… chociaz watpie… to co? I tak jestem samotnikiem. Pamietasz? Sam to powiedziales. Powiedziales, ze jestem samotnikiem. Mam sie przejmowac izolacja?

Po raz pierwszy twarz Rossa Mondale’a wyrazala wiecej niepokoju niz nienawisci.

– Widzisz? – Dan usmiechnal sie jeszcze szerzej niz przedtem. – Nie masz wyboru. Musisz mi pozwolic, zebym pracowal nad ta sprawa na moich warunkach, bez przeszkod, tak dlugo, jak zechce. Jesli bedziesz mi bruzdzil, zniszcze cie, tak mi dopomoz Bog, chocbym nawet mial sobie zaszkodzic.

Gorne swiatla jeszcze bardziej przygasly. Niesamowity zielony blask z radia byl tak jasny, ze razil Laure w

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату