zalatwil, a poniewaz nie posluchalem wlasnego instynktu ani rozumu, zdazyl rowniez zalatwic Cindy Lakey.
Mondale z uporem pokrecil glowa.
– Ale to nie byla twoja wina. Obwiniaj durnych spolecznych reformatorow, ktorzy wyglaszaja opinie, chociaz za cholere nie rozumieja naszej sytuacji i nie maja pojecia, co sie dzieje na ulicach. Ich obwiniaj. Nie siebie. Nie mnie.
Dan przeszyl go wscieklym wzrokiem.
– Nie waz sie porownywac ze mna, Ross. Nie waz sie. Ty uciekles. Ja nawalilem, bo balem sie o swoj tylek… o swoja emeryture, na litosc!… kiedy powinienem myslec tylko o tym, jak najlepiej wykonac zadanie. Dlatego musze zyc z tym ciezarem winy. Ale nigdy nie mow, ze wina ciazy jednakowo na mnie i na tobie. Bo to nieprawda. To bzdura i sam o tym wiesz.
Mondale probowal zrobic przejeta, zatroskana mine, ale coraz trudniej mu bylo ukryc nienawisc.
– A moze nie wiesz – ciagnal Dan. – To jeszcze gorzej. Moze nie tylko trzesiesz sie o wlasny tylek. Moze naprawde uwazasz, ze walka o stolki to jedyna sensowna zasada moralna.
Mondale bez odpowiedzi wstal i ruszyl do drzwi.
– Naprawde masz czyste sumienie, Ross? – zapytal Dan. – Boze ci dopomoz, mysle, ze tak.
Mondale obejrzal sie na niego.
– Rob, co chcesz w tej sprawie, ale nie wchodz mi w droge.
– Nie miales ani jednej nieprzespanej nocy z powody Cindy Lakey, co, Ross?
– Mowilem, nie wchodz mi w droge.
– Z rozkosza.
– Nie chce wiecej wysluchiwac twojego gderania i jeczenia.
– Jestes niesamowity.
Bez odpowiedzi Mondale otworzyl drzwi.
– Z jakiej planety pochodzisz, Ross? Mondale wyszedl.
– Zaloze sie, ze na jego rodzinnej planecie maja tylko jeden kolor – powiedzial Dan do pustego pokoju. – Brazowy. W jego swiecie wszystko jest brazowe. Dlatego on nosi tylko brazowe ubrania… przypominaja mu o domu.
To byl slaby zart. Moze dlatego Dan nie mogl sie usmiechnac. Moze.
W kuchni panowal spokoj.
Trwala cisza.
Powietrze znowu sie ocieplilo.
– Skonczone – powiedzial Earl.
Laura wyrwala sie z odretwienia. Uklad scalony z rozbitego radia trzasnal pod jej stopa, kiedy przeszla przez kuchnie i uklekla obok Melanie.
Lagodnymi slowami i licznymi pieszczotami uspokoila corke. Otarla lzy z dzieciecej twarzy.
Earl zaczal grzebac w szczatkach, ogladal kawalki radia, mamrotal cos do siebie, zdumiony i zafascynowany.
Laura usiadla na podlodze obok Melanie, wziela dziewczynke na kolana, przytulila ja i kolysala z olbrzymia ulga, ze wciaz ma kogo pocieszac. Dalaby wszystko, zeby wymazac wydarzenia z ostatnich kilku minut. Zalowala, ze nie moze uznac ich za nierealne. Lecz byla zbyt dobrym psychiatra, zeby pozwalac sobie na jakies umyslowe gierki, ktore pomniejsza znaczenie tego niesamowitego odkrycia; nie zamierzala rowniez racjonalizowac tego na sile za pomoca standardowego zargonu swojej profesji. Nie miala halucynacji. Ten paranormalny epizod – ten nadnaturalny fenomen – nie dawal sie rowniez wyjasnic jako zwykle zaklocenie percepcji: percepcja Laury pozostala wierna i dokladna, bez wzgledu na nieprawdopodobienstwo obserwowanych zjawisk. Nie nakladala subiektywnych, nielogicznych fantazji na logiczny ciag wydarzen, jak wielu schizofrenikow. Earl rowniez to widzial. I to nie byla wspolna iluzja, zbiorowa halucynacja, To bylo szalone, niemozliwe – ale realne. Radio zostalo… nawiedzone.
Kilka kawalkow sony jeszcze dymilo. Gryzacy odor zweglonego plastiku wisial w powietrzu. Melanie jeknela cicho. Drgnela.
– Spokojnie, kochanie, spokojnie.
Dziewczynka podniosla wzrok na matke i ten kontakt wzrokowy wstrzasnal Laura. Melanie juz nie patrzyla przez nia na wylot. Ponownie wrocila ze swojego mrocznego swiata i Laura modlila sie, zeby tym razem corka wrocila na dobre, chociaz sama w to nie wierzyla.
– Ja… chce – powiedziala Melanie.
– Czego chcesz, kochanie? Co to jest? Oczy dziecka odszukaly twarz Laury.
– Ja… musze.
– Wszystko, Melanie. Cokolwiek zechcesz. Tylko mi powiedz. Powiedz mamie, czego chcesz.
– To dopadnie ich wszystkich – oznajmila Melanie glosem zgrubialym ze strachu.
Earl podniosl wzrok znad dymiacych szczatkow radia i sluchal uwaznie.
– Co? – zapytala Laura. – Co ich dopadnie, skarbie?
– A potem… dopadnie… mnie – wyjakala dziewczynka.
– Nie – zaprzeczyla szybko Laura. – Nic cie nie dopadnie. Zaopiekuje sie toba. Obronie…
– To… wyjdzie… ze srodka.
– Ze srodka czego?
– …ze srodka…
– Co to jest, kochanie? Czego sie boisz? Co to jest?
– …to… wyjdzie… i zje mnie… – Nie.
– …zje mnie… cala – dokonczyla dziewczynka i zadygotala.
– Nie, Melanie. Nie boj sie…
Glos uwiazl jej w gardle, poniewaz zauwazyla, ze spojrzenie dziewczynki uleglo subtelnej przemianie. Nie stracilo calkowicie ostrosci, ale nie spoczywalo juz na Laurze.
Melanie westchnela i jej oddech zwolnil. Wrocila do tego prywatnego miejsca, gdzie ukrywala sie, odkad znaleziono ja wedrujaca nago po ulicy.
– Pani doktor, rozumie pani cos z tego? – odezwal sie Earl.
– Nie.
– Bo ja zupelnie nic nie kojarze.
– Ja tez.
Wczesniej, gotujac obiad, poczula przyplyw optymizmu w zwiazku z Melanie i przyszloscia. Poczula sie prawie normalnie. Ale sytuacja zmienila sie na gorsze i Laura znowu zaczela sie denerwowac.
W tym miescie byli ludzie, ktorzy chcieli porwac Melanie, zeby dalej na niej eksperymentowac. Laura nie wiedziala, co chcieli osiagnac ani dlaczego wybrali Melanie, ale miala pewnosc, ze istnieja. Nawet FBI tak uwazalo. Inni ludzie pragneli smierci Melanie. Odkrycie trupa Neda Rinka dowodzilo, ze dziewczynce niewatpliwie grozilo niebezpieczenstwo. Teraz jednak okazalo sie, ze nie tylko ci bezimienni ludzie chcieli dostac w rece Melanie. Teraz pojawil sie nastepny wrog. Taki byl sens ostrzezenia przekazanego za posrednictwem radia.
Lecz kto lub co opanowalo radio? I w jaki sposob? Kto lub co wyslalo ostrzezenie? I dlaczego?
Co wazniejsze, kim byl ten nowy wrog?
„To”, powiedzialo radio, dajac do zrozumienia, ze ten nowy wrog byl bardziej przerazajacy i bardziej niebezpieczny niz wszyscy inni razem wzieci. TO bylo wolne, powiedzialo radio, TO nadchodzilo. Musieli uciekac, powiedzialo radio. Musieli sie ukryc. Przed TYM.
– Mamo? Mamusiu?
– Tutaj jestem, skarbie.
– Mamoooooo!
– Jestem tutaj. Juz dobrze. Jestem przy tobie.
– Ja… ja… ja sie… boje.
Melanie nie mowila do Laury ani do Earla. Zdawala sie nie slyszec pocieszajacych slow Laury. Mowila tylko do siebie, glosem stanowiacym esencje samotnosci, glosem zagubionej, porzuconej istoty.
– Boje sie. Boje sie.