oczy.
– …PRZESTAN… RATUNKU… UCIEKAJ… KRYJ SIE… RATUNKU…
Pleksiglasowa oslona skali radia nagle pekla w srodku.
Sony wibrowalo tak gwaltownie, ze zaczelo przesuwac sie po blacie.
Laura przypomniala sobie koszmarna wizje sprzed kilku minut: pajecze odnoza wyrastajace z plastikowej obudowy…
Drzwi lodowki otwarly sie same.
Z piskiem i zgrzytem zawiasow, z przerazliwym lomotem wszystkie kuchenne szafki rozwarly sie jednoczesnie na cala szerokosc. Jedne drzwiczki podciely nogi Earlowi, ktory malo nie upadl.
Radio przestalo nadawac wybrane slowa z rozmaitych stacji. Teraz wypluwalo tylko piskliwy elektroniczny halas o niewiarygodnym natezeniu, jakby probowalo roztrzaskac im kosci, podobnie jak idealnie zaspiewane i przedluzone wysokie C moze roztrzaskac cienki krysztal.
Ross Mondale siedzial na skrzyni okretowej z twarza ukryta w dloniach, jakby plakal.
Dan Haldane byl zaskoczony i zmieszany. Nie wierzyl dotad, ze Mondale potrafi plakac.
Kapitan nie szlochal, nie pociagal nosem ani nie wydawal zadnych innych dzwiekow, a kiedy wreszcie podniosl glowe, po niecalej minucie, oczy mial idealnie suche. Jednak nie plakal – po prostu myslal. Goraczkowo myslal.
Przybral rowniez nowy wyraz twarzy, w swiadomym akcie przypominajacym zamiane jednej maski na druga. Strach, gniew i panika calkowicie zniknely. Nawet nienawisc zostala dobrze ukryta, chociaz jej ciemne kregi wciaz widnialy w oczach kapitana, niczym obwodka czarnego lodu na plytkiej kaluzy pod koniec zimy. Teraz nalozyl wyprobowana zyczliwo – pokorna mine, na wskros zaklamana.
– Okay, Dan. Okay. Kiedys bylismy przyjaciolmi i moze znowu zostaniemy przyjaciolmi.
Nigdy naprawde nie bylismy przyjaciolmi, pomyslal Dan. Ale nic nie powiedzial. Ciekaw byl, jak dobrze potrafi udawac Ross Mondale. Mondale podjal:
– Przynajmniej na poczatek sprobujmy popracowac razem, a ja pierwszy przyznam, ze jestes cholernie dobrym detektywem. Metodycznym, lecz takze z intuicja. Nie bede probowal cie krotko trzymac, bo to jak zabronic urodzonemu psu mysliwskiemu, zeby szedl za swoim wechem. Okay. Wiec w tej sprawie masz wolna reke. Idz, dokad chcesz, rozmawiaj, z kim chcesz i kiedy chcesz. Tylko od czasu do czasu zloz mi raport. Niewykluczone, ze jesli obaj troche ustapimy, jesli obaj troche sie ugniemy, przekonamy sie, ze mozemy nie tylko pracowac razem, ale znowu zostac przyjaciolmi.
Dan doszedl do wniosku, ze woli nieopanowana wscieklosc i nienawisc Mondale’a od tych pojednawczych deklaracji. Nienawisc kapitana byla przynajmniej szczera i uczciwa. Teraz jego przymilne gesty i slowa bynajmniej nie ulagodzily Dana, tylko sprawily, ze skora na nim cierpla.
– Ale moge ci zadac jedno pytanie? – ciagnal Mondale z powazna mina, wychylajac sie do przodu ze swojego miejsca na skrzyni.
– Jakie?
– Dlaczego ta sprawa? Dlaczego tak mocno sie angazujesz?
– Po prostu wykonuje swoj zawod.
– To cos wiecej.
Dan nic nie powiedzial.
– Chodzi o te kobiete? – Nie.
– Jest bardzo atrakcyjna.
– Nie chodzi o te kobiete – powtorzyl Dan, chociaz uroda Laury nie uszla jego uwagi. Istotnie, przynajmniej w niewielkim stopniu wplynela na jego determinacje, zeby zostac przy tej sprawie, ale nigdy nie zamierzal zdradzic tego Mondale’owi.
– Chodzi o dziecko?
– Moze.
– Zawsze pracujesz najciezej przy sprawach, gdzie maltretowano albo krzywdzono dzieci.
– Nie zawsze.
– Owszem, zawsze – oswiadczyl Mondale. – To przez te historie z twoim bratem i siostra?
Radio wibrowalo szybciej, mocniej. Bebnilo w blat z dostateczna sila, zeby wyszczerbic plytki – i nagle unioslo sie w powietrze. Lewitowalo. Zawislo nad blatem, kolyszac sie i podskakujac na koncu przewodu, jak balon z helem podskakuje na koncu linki.
Laura przekroczyla juz prog zdumienia; patrzyla, sparalizowana zgroza, nawet nie przerazona, tylko odretwiala z zimna i niedowierzania.
Elektroniczny jek wzniosl sie wyzej po spirali, cienki, przenikliwy, niczym upadek bomby nagrany na tasme i puszczony od konca.
Laura spojrzala na Melanie i zobaczyla, ze dziewczynka wreszcie zaczela wychodzic z letargu. Nie otworzyla oczu – przeciwnie, zacisnela powieki jeszcze mocniej – ale otworzyla usta i uniosla rece do uszu.
Smuzki dymu wyplynely z cudownie wiszacego radia. Sony eksplodowalo.
Laura zamknela oczy i pochylila glowe, kiedy radio wybuchlo. Odlamki plastiku obsypaly ja jak grad, odbijaly sie od jej glowy i ramion.
Kilka wiekszych kawalkow radia, wciaz polaczonych ze sznurem, spadlo prosto na podloge – niewidzialne rece juz ich nie podtrzymywaly – i uderzylo o kafelki z loskotem i szczekiem. Wtyczka wyskoczyla ze sciennego gniazdka, sznur zesliznal sie po blacie, spadl na podloge obok resztek roztrzaskanego sony i znieruchomial.
Kiedy nastapil wybuch, Melanie wreszcie zareagowala na chaos w otoczeniu. Wyprysnela z krzesla i zanim jeszcze szczatki radia przestaly latac w powietrzu, uciekla na czworakach do kata obok tylnych drzwi. Schowala sie tam, oslaniajac glowe ramionami i zalosnie szlochajac.
W ciszy, kiedy umilklo upiorne zawodzenie radia, szlochy dziecka brzmialy wrecz rozdzierajaco. Kazdy, niczym miekki cios, trafial prosto w serce Laury, nie z fizyczna sila, lecz z olbrzymim impetem emocjonalnym, popychajac ja to w strone rozpaczy, to zgrozy.
Kiedy Dan nie odpowiedzial, Mondale powtorzyl pytanie tonem niewinnej ciekawosci, podszytym zlosliwa drwina:
– Czy pracujesz ciezej przy sprawach maltretowanych dzieci z powodu tego, co sie stalo z twoim bratem i siostra?
– Moze – odparl Dan, zalujac, ze w ogole powiedzial Mondale’owi o tych tragediach. Lecz kiedy dwaj mlodzi policjanci razem pelnia sluzbe, zwykle zwierzaja sie sobie podczas dlugich nocnych patroli. Dan wypaplal zbyt wiele, zanim zrozumial, ze nie lubi Mondale’a i nigdy nie polubi. – Moze czesciowo dlatego nie chce odpuscic tej sprawy. Ale nie tylko. Rowniez z powodu Cindy Lakey. Nie rozumiesz, Ross? Mamy nastepna sprawe, gdzie kobieta i dziecko sa w niebezpieczenstwie, kobieta i jej corka zagrozone przez maniaka, moze wiecej niz jednego maniaka. Zupelnie jak te Lakey. Wiec moze wreszcie mam szanse odkupic swoj blad. Moge odpokutowac za to, ze nie uratowalem Cindy Lakey, i troche zmniejszyc wyrzuty sumienia.
Mondale wytrzeszczyl na niego oczy.
– Ty masz wyrzuty sumienia z powodu smierci malej Lakey? Dan przytaknal.
– Powinienem byl zastrzelic Dunbara na miejscu, jak tylko skierowal na mnie bron. Nie trzeba bylo sie wahac, nie trzeba bylo dawac mu szansy, zeby rzucil bron. Gdybym od razu go zalatwil, nie wszedlby do tego domu.
Zdumiony Mondale zaprotestowal:
– Ale, Chryste, przeciez wiedziales, jak wtedy bylo. Jeszcze gorzej niz teraz. Sad najwyzszy rozpatrywal pol tuzina oskarzen o brutalnosc policji, nawet bezpodstawnych. W tamtych czasach kazdy zasrany polityczny aktywista mial na pienku z calym wydzialem. Jeszcze gorzej niz teraz. Nawet kiedy gliniarz zastrzelil kogos w ewidentnej samoobronie, domagali sie jego glowy. Wszyscy mieli swoje prawa… oprocz glin. Gliny mialy stac grzecznie jak tarcze na strzelnicy. Reporterzy, politycy, Amerykanska Unia Wolnosci Obywatelskich… wszyscy uwazali nas za krwiozerczych faszystow. Kurwa, czlowieku, przeciez pamietasz!
– Pamietam – przyznal Dan. – I wlasnie dlatego nie zastrzelilem Dunbara, kiedy powinienem. Widzialem, ze facet jest niezrownowazony, niebezpieczny. Wiedzialem intuicyjnie, ze chce kogos zastrzelic, ale podswiadomie myslalem o tej nagonce na policje, o tych wszystkich oskarzeniach o pochopne uzycie broni, i wiedzialem, ze jesli go zastrzele, bede musial za to odpowiadac. W tamtej atmosferze balem sie, ze nikt mi nie uwierzy. Ze mnie poswieca. Balem sie, ze strace prace, ze wylece z policji. Nie chcialem niszczyc sobie kariery. Wiec czekalem, dopoki nie wyjal broni, czekalem, dopoki we mnie nie wycelowal. Ale czekalem o sekunde za dlugo i on mnie