jego studentka – kiedy ryzykowal kariere, dajac upust takim perwersyjnym zadzom – o ile gorzej mogl ja traktowac, kiedy zostala jego zona, kiedy byli sami w prywatnym zaciszu wlasnego domu?

Ciarki przeszly Dana na te mysl.

Earl Benton trzymal bron w reku, ale tego, co wylonilo sie z ciemnosci, nie mogl sprzatnac kilkoma celnymi strzalami z trzydziestkiosemki. Drzwi uderzyly o sciane z donosnym loskotem i do kuchni wtargnal zimny wir powietrza, wiatr jak zywy stwor, ktory syczal i warczal, weszyl i plasal. A jesli cialo stwora skladalo sie z wiatru, jego futro stanowily kwiaty, poniewaz nagle w powietrzu zaroilo sie od kwiatow; biale, zolte i czerwone roze, badylaste niecierpki wszelkich odcieni, mnostwo kwiatow z ogrodu za domem, niektore z lodygami, niektore bez lodyg, niektore rowno uciete, a inne wyrwane z korzeniami. Stwor z wiatru otrzasnal sie, kwietny plaszcz zalopotal i jak z liniejacej siersci odpadaly z niego oberwane liscie, jaskrawe platki, zmiazdzone lodygi, grudki wilgotnej ziemi przyczepione do korzeni. Kalendarz zeskoczyl ze sciany i przefrunal przez polowe kuchni na skrzydlach z papieru, zanim osiadl na podlodze. Z miekkim szelestem, przypominajacym trzepot skrzydel, zaslony okienne wzlecialy w powietrze i probowaly oderwac sie od karniszow, zeby ochoczo przylaczyc sie do demonicznego tanca nieozywionych przedmiotow. Smiecie obsypaly Earla, roza uderzyla go w twarz; poczul na gardle lekkie uklucie kolca i odruchowo uniosl ramie, zeby sie zaslonic. Zobaczyl, jak Laura McCaffrey oslania corke, i uswiadomil sobie wlasna bezradnosc w obliczu tej amorficznej grozby.

Drzwi zatrzasnely sie tak nagle, jak zostaly otwarte. Lecz wirujaca kolumna kwiecia wciaz sie obracala, jakby ten wiatr nie byl czastka wiekszego wiatru grasujacego w nocnych ciemnosciach, tylko jego samowystarczalnym potomkiem.

Nie, to niemozliwe. Szalone. A jednak rzeczywiste. Kipiaca turbulencja rzezila, syczala, znowu wyplula liscie, kwiaty i polamane lodygi, strzasnela z siebie wiecej ziemi, paczkow i barwnych platkow. Stwor z wiatru w swoim przeswitujacym, postrzepionym plaszczu roztanczonej roslinnosci zatrzymal sie tuz za drzwiami (chociaz jego oddech dochodzil do najdalszych katow) i zostal tam, jakby sie przygladal, jakby podejmowal decyzje, co dalej robic – a potem po prostu wyparowal. Wiatr nie ucichl stopniowo: ustal w jednej chwili. Reszta kwiatow, ktorych jeszcze nie zrzucil, opadla na kuchenna terakote w bezladnym stosie, z miekkim szelestem. Potem cisza, spokoj.

W nieoznakowanym policyjnym sedanie na parkingu McDonalda Dan przerwal polaczenie z komputerem wydzialu komunikacji i jeszcze raz wywolal bazy danych towarzystwa telefonicznego. Otrzymal numer telefonu i adres Reginy Hoffritz, ten sam adres, ktory podal wydzial komunikacji.

Dan zerknal na zegarek: 9.32. Korzystal z terminalu okolo dziesieciu minut. W dawnych zlych czasach, przed wprowadzeniem przenosnych komputerow, stracilby co najmniej dwie godziny na zdobycie tych informacji. Wylaczyl monitor i ciemnosc zgestniala we wnetrzu samochodu.

Konczyl drugiego cheeseburgera, popijal cole i rozmyslal, jak szybko zmienia sie swiat. Nowy swiat, fantastyczno – naukowe spoleczenstwo wyrastalo wokol niego z zatrwazajaca szybkoscia i zdecydowaniem. Zycie w tych czasach bylo rownie radosne jak straszne. Ludzkosc posiadla wiedze dostateczna, zeby siegnac gwiazd, zeby wykonac gigantyczny skok w gore i rozprzestrzenic sie po wszechswiecie, lecz dysponowala rowniez dostatecznymi srodkami, zeby zniszczyc sama siebie, zanim rozpocznie sie nieuchronna emigracja. Nowe technologie – jak komputery – uwalnialy mezczyzn i kobiety od rozmaitych zmudnych zajec, oszczedzaly mnostwo czasu. A jednak… a jednak dodatkowy czas nie oznaczal wiecej odpoczynku ani wiecej okazji do medytacji i refleksji. Przeciwnie, z kazda nowa fala technologiczna wzrastalo tempo zycia: wciaz bylo wiecej do zrobienia, wiecej decyzji do podjecia, wiecej doswiadczen do przezycia, a ludzie skwapliwie siegali po te propozycje i zapelniali godziny dopiero co otrzymane w prezencie. Z kazdym rokiem zycie uciekalo coraz szybciej i szybciej, jakby Bog odkrecil do oporu kran przeplywu czasu. Ale porownanie kulalo, poniewaz dla wielu ludzi nawet koncepcja Boga wydawala sie przestarzala w epoce, kiedy codziennie zmuszano wszechswiat do wyjawiania nowych tajemnic. Nauka, technologia i zmiana – oto jedyne wspolczesne bostwa, nowa Trojca Swieta; i chociaz nie sa swiadomie okrutne ani niesprawiedliwe, jak wielu dawnych bogow, ich zimna obojetnosc nie przynosi zadnej pociechy chorym, samotnym czy zagubionym.

Jak moga prosperowac sklepy podobne do Znaku Pentagramu w swiecie komputerow, cudownych pigulek i statkow kosmicznych? Kto zwraca sie z pytaniami do okultystow, jesli fizycy, biochemicy i genetycy dzien po dniu dostarczaja wiecej odpowiedzi niz wszystkie wrozby i seanse spirytystyczne od zarania historii? Dlaczego tacy naukowcy, jak Dylan McCaffrey i Wilhelm Hoffritz, zadaja sie z handlarzem nietoperzowego gowna i innych bzdur?

No, widocznie uwazali, ze nie wszystko to bzdury. Niektore aspekty okultyzmu, niektore paranormalne zjawiska najwyrazniej interesowaly McCaffreya i Hoffritza, poniewaz wierzyli, ze maja zwiazek z ich wlasnymi badaniami albo znajda w nich zastosowanie. W jakis sposob chcieli polaczyc nauke z magia. Ale jak? I dlaczego?

Dopijajac dietetyczna cole, Dan przypomnial sobie urywek wiersza:

Pograzymy sie w ciemnosc, w cierpienie i meke, gdzie Nauka i Diabel krocza reka w reke.

Nie pamietal, gdzie uslyszal te slowa, chyba w piosence, w jakims starym rockandrollowym kawalku z czasow, kiedy regularnie sluchal rocka. Probowal sobie przypomniec, prawie mu sie udalo, skojarzylo mu sie z jakims protestsongiem o wojnie atomowej i zagladzie, ale nie potrafil uchwycic wspomnienia.

„Nauka i Diabel krocza reka w reke”.

To byl naiwny obrazek, wrecz prostacki. Piosenka prawdopodobnie sluzyla tylko jako propaganda dla Nowych Luddystow, ktorzy pragneli zburzyc cywilizacje i wrocic do jaskin czy szalasow. Dan nie sympatyzowal z takimi pogladami. Wiedzial, ze szalasy sa wilgotne i pelne przeciagow.

Ale z jakiegos powodu wizja „Nauki i Diabla kroczacych reka w reke” wywarla na nim potezne wrazenie; przeszedl go zimny dreszcz.

Nagle nie mial juz ochoty na wizyte u Reginy Savannah Hoffritz. To byl dlugi dzien. Pora wracac do domu. Bolalo go rozbite czolo, liczne since pulsowaly na calym ciele. Ogien plonal w kosciach i stawach. Oczy palily, lzawily i piekly. Dan potrzebowal piwa albo dwoch – i dziesieciu godzin snu.

Ale mial jeszcze robote.

Wstrzasnieta Laura rozejrzala sie z niedowierzaniem.

Ziemia, kwiaty, liscie i inne smiecie lezaly rozrzucone na kuchennym stole i na niedojedzonych porcjach spaghetti. Zmaltretowane roze zascielaly podloge i blaty. Skrecone, polamane peki czerwonych i purpurowych niecierpkow wystawaly ze zlewu. Jedna biala roza wisiala na uchwycie drzwi lodowki, a strzepki zieleni i setki oberwanych platkow przywarly do scian, zaslon i szafek. Pod drzwiami sterta wiotkich, powyginanych lodyg i zwichrzonych kwiatow znaczyla miejsce, gdzie zamarl wiatr.

– Wychodzimy stad – powiedzial Earl, wciaz trzymajac rewolwer w reku.

– Ale ten balagan… – zaczela Laura.

– Pozniej – rzucil, podszedl do Melanie i podniosl nieprzytomne dziecko z krzesla.

– Aleja musze posprzatac… – zaprotestowala oszolomiona Laura.

– Chodzmy, chodzmy – ponaglil niecierpliwie Earl. Z jego twarzy znikla czerstwa, rumiana cera wiesniaka, zastapiona przez woskowa bladosc. – Do salonu.

Laura zawahala sie, patrzac na sklebione szczatki.

– Chodzmy – powtorzyl Earl – zanim cos gorszego wejdzie przez te drzwi!

23

Regina Savannah Hoffritz mieszkala przy jednej z biedniejszych uliczek na wzgorzach Hollywoodu. Jej dom stanowil jaskrawy przyklad eklektycznoana – chronistyczno – wariackiej architektury, rzadko spotykanej w Kalifornii, ktora jednak szowinistyczni nowojorczycy wytykali palcami jako bezguscie typowe dla zachodniego wybrzeza. Sadzac po ceglach i wyeksponowanych belkach zewnetrznych scian, Dan ocenil dom jako tudorowski w zamierzeniu, chociaz zauwazyl tez bogato rzezbione wiktorianskie okapy, amerykanskie kolonialne okiennice… oraz – po obu stronach frontowych drzwi domu oraz drzwi garazu – wielkie mosiezne powozowe latarnie, ktorych stylu ani epoki nie dalo sie okreslic. Dwa stiukowe pilastry ze szlakiem z meksykanskich kafelkow, pomiedzy ktorymi otwieralo sie wejscie na chodnik, dzwigaly ciezkie lampy z kutego zelaza, calkowicie rozne – lecz nie blizsze tudorowskiemu idealowi – od mosieznych detali zamontowanych wszedzie indziej.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату