Czarny porsche parkowal na podjezdzie. W upiornym bialym blasku licznych i niedopasowanych lamp lsniaca krzywizna dlugiej maski samochodu przypominala pancerz zuka.

Dan nacisnal dzwonek, wydobyl policyjna odznake i czekal, kulac ramiona na zimnym wietrze, a potem zadzwonil ponownie.

Wreszcie drzwi uchylily sie na szerokosc lancucha.

Polowa slicznej twarzy wyjrzala na zewnatrz: lsniace czarne wlosy, porcelanowa cera, jedno wielkie, czyste brazowe oko, pol delikatnie rzezbionego nosa, w ktorym widoczne nozdrze bylo uformowane tak subtelnie, jakby zostalo wydmuchane ze szkla; i polowka dojrzalych, kuszacych ust.

– Tak? – powiedziala.

Glos miala miekki, sciszony. Moze to byl jej naturalny, nie udawany tembr glosu, ale brzmial sztucznie, wyrachowanie.

– Regina Hoffritz? – zapytal Dan. – Tak.

– Porucznik Haldane. Policja. Chcialbym z pania porozmawiac. O pani mezu.

Zezujac, spojrzala na jego odznake.

– O jakim mezu?

Uslyszal cos jeszcze w jej glosie: potulnosc, uleglosc, drzaca slabosc. Wydawala sie tylko czekac na rozkaz, ktory wymusi na niej posluszenstwo.

Nie sadzil, ze przybrala ten ton ze wzgledu na obecnosc gliniarza. Podejrzewal, ze zachowywala sie tak zawsze, z kazdym. Czy raczej zachowywala sie tak zawsze, odkad Willy Hoffritz ja zmienil.

– Pani maz – powtorzyl. – Wilhelm Hoffritz.

– Och. Jedna chwileczke.

Zamknela drzwi i minelo dziesiec sekund, dwadziescia, pol minuty, dluzej. Dan chcial juz zadzwonic ponownie, kiedy uslyszal szczek zdejmowanego lancucha.

Drzwi sie otwarly. Regina cofnela sie i Dan wszedl do srodka, mijajac trzy sztuki bagazu, ktore staly pod sciana. W salonie usiadl w fotelu, ona zas wybrala rdzawo – brazowa sofe. Przybrala afektowanie skromna poze, lecz ogolny efekt byl wyraznie uwodzicielski.

Chociaz byla piekna kobieta, czegos jej brakowalo. Ten kobiecy wdziek wydawal sie sztuczny, przesadnie wypracowany. Wlosy miala uczesane tak idealnie, makijaz nalozony tak starannie i nieskazitelnie, jakby zamierzala wystapic przed kamerami w reklamowce Revlonu. Nosila jedwabny kremowy peniuar, dlugi do ziemi, ciasno sciagniety w talii, zeby podkreslic pelne piersi, plaski brzuch i rozlozyste biodra. Peniuar byl gesto plisowany, z jedwabnymi falbankami na gorsie, przy kolnierzu, mankietach i obrabku. Miekka szyje opinala zlota obroza; tego rodzaju dopasowane naszyjniki wyszly z mody przed wielu laty i obecnie rzadko sie trafialy u ludzi, ktorzy traktowali bizuterie jak zwykla dekoracje, natomiast sadomasochistyczne pary wciaz poszukiwaly takich przedmiotow jako symboli seksualnego niewolnictwa. I chociaz Dan dopiero co poznal Regine, wiedzial, ze nosila swoja obroze wlasnie na znak masochistycznej uleglosci, gdyz jej stlamszona, poddancza natura przejawiala sie w sposobie odwracania twarzy, w pelnych wdzieku, lecz ukradkowych ruchach (jakby czekala z perwersyjnym przyzwoleniem na cios, uszczypniecie, bolesny uscisk), w unikaniu kontaktu wzrokowego.

Czekala, zeby zaczal.

Przez chwile nic nie mowil, wsluchiwal sie w dom. Zwloka przy zdejmowaniu lancucha obudzila w nim podejrzenie, ze Regina ma goscia. Pobiegla do niego po rade i otrzymala pozwolenie, zanim wpuscila Dana. Lecz w glebi domu panowala cisza.

Na stoliku do kawy ustawiono pol tuzina fotografii Willy’ego Hoffritza. Przynajmniej te trzy, ktore staly przodem do Dana, przedstawialy Hoffritza, wiec zakladal, ze znajduje sie rowniez na pozostalych. To byla ta sama pospolita twarz, te same szeroko rozstawione oczy, te same nieco zbyt pulchne policzki i swinski nos, ktore Dan widzial na zdjeciu w prawie jazdy, znalezionym w portfelu jednej z ofiar wczorajszej nocy w Studio City.

– Na pewno pani wie, ze pani maz nie zyje – odezwal sie w koncu.

– To znaczy Willy?

– Tak, Willy.

– Wiem.

– Chcialbym pani zadac kilka pytan.

– Na pewno nie moge panu pomoc – powiedziala miekko, potulnie, wpatrujac sie we wlasne dlonie.

– Kiedy ostatni raz widziala pani meza?

– Ponad rok temu.

– Rozwod?

– No…

– Separacja?

– Tak, ale… nie w taki sposob, jak pan mysli. Wolalby, zeby na niego patrzyla.

– Wiec w jaki sposob? Nerwowo zmienila pozycje na sofie.

– Nigdy nie bylismy… legalnym malzenstwem.

– Nie? Ale pani nosi jego nazwisko. Przytaknela, wciaz wpatrzona we wlasne dlonie.

– Tak, pozwolil mi zmienic moje.

– Pani poszla do sadu i zmienila nazwisko na Hoffritz? Kiedy, dlaczego?

– Dwa lata temu. Poniewaz… poniewaz… pan nie zrozumie.

– Prosze sprobowac.

Regina nie odpowiedziala od razu. Czekajac, az sformuluje wyjasnienie, Dan rozgladal sie po pokoju. Na gzymsie bialego ceglanego kominka zobaczyl nastepna kolekcje fotografii Willy’ego Hoffritza: jeszcze osiem.

Chociaz w domu bylo cieplo, Dan poczul dojmujacy chlod jak w Gorach Skalistych w styczniowa noc, kiedy patrzyl na te starannie ustawione, oprawione w srebrne ramki podobizny martwego psychologa.

Regina powiedziala:

– Chcialam pokazac Willy’emu, ze naleze do niego, calkowicie i na zawsze.

– Nie sprzeciwial sie, ze pani przyjela jego nazwisko? Nie obawial sie, ze pani moze wytoczyc mu sprawe o alimenty?

– Nie, nie. Nigdy nie zrobilabym tego Willy’emu. On wiedzial, ze nigdy bym tego nie zrobila. O nie. Wykluczone.

– Jesli chcial, zeby pani nosila jego nazwisko, dlaczego nie ozenil sie z pania?

– Nie chcial sie ozenic – odparla z wyraznym zalem i rozczarowaniem.

Chociaz trzymala pochylona glowe, Dan dostrzegl smutek rozciagajacy rysy jej twarzy niczym nagle przeciazenie.

– Nie chcial sie z pania ozenic, ale chcial, zeby pani nosila jego nazwisko. Na znak, ze pani… nalezy do niego – powiedzial zdumiony.

– Tak.

– Przybranie jego nazwiska bylo jak… naznaczenie?

– O tak – potwierdzila ochryplym szeptem i na jej twarzy rozkwitl usmiech nieklamanej przyjemnosci, kiedy wspominala ten dziwaczny akt poddanstwa. – Tak. Jak naznaczenie.

– Milutki facio – podsumowal Dan. Lecz ona nie zwrocila uwagi na ironiczny ton, wiec postanowil ukluc mocniej, zeby porzucila te postawe zbitego psa. – Jezu, z niego byl niezly egomaniak!

Poderwala glowe i wreszcie spojrzala mu w oczy.

– O nie – zaprzeczyla, marszczac brwi. Nie mowila z gniewem czy zniecierpliwieniem, lecz z zarliwym przejeciem, tak bardzo pragnela skorygowac bledna, w jej mniemaniu, ocene charakteru zmarlego. – O nie. Nie Willy. Nie bylo takiego drugiego jak Willy. On byl cudowny. Zrobilabym dla niego wszystko. Wszystko. Byl taki wyjatkowy. Gdyby pan go znal, nie powiedzialby pan o nim zlego slowa. Nie o Willym. Pan go nie znal.

– Osoby, ktore go znaly, nie wyrazaja sie o nim tak pochlebnie. Na pewno pani zdaje sobie z tego sprawe.

Ponownie spuscila oczy.

– To tylko zazdrosni, zawistni, klamliwi dranie – odparla tym samym miekkim, slodkim, afektowanym tonem, jakby nie odwazyla sie splamic swojej idealnej kobiecosci, podnoszac glos czy w inny sposob okazujac gniew.

– Wyrzucili go z UCLA. Nie odpowiedziala.

– Za to, co pani zrobil.

Regina wciaz milczala, wciaz odwracala wzrok, lecz znowu poruszyla sie niespokojnie. Peniuar rozchylil sie i

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату