Nie mial juz do czynienia z kobieta, tylko z chora, zalosna, zagubiona istota. Ale nie przerazona. Perspektywa bicia nie wzbudzila w niej strachu. Wrecz przeciwnie. Regina byla chora, zalosna, zagubiona – i glodna. Glodna podniecajacego bicia, spragniona rozkosznego bolu.
Dan stlumil odraze i postaral sie przybrac jak najzimniejszy ton glosu.
– Nie uderze cie. Nie dotkne cie. Ale powiesz mi, co chce wiedziec, poniewaz teraz tylko po to istniejesz.
Oczy jej zablysly dziwnym swiatlem, jak u zwierzecia napotkanego noca.
– Zawsze robisz to, czego od ciebie zadaja, prawda? Spelniasz oczekiwania innych. Oczekuje, ze bedziesz ze mna wspolpracowala, Regino. Chce, zebys odpowiedziala na moje pytania, i odpowiesz, poniewaz tylko do tego sie nadajesz… do udzielania cholernych odpowiedzi.
Spojrzala na niego wyczekujaco.
– Spotkalas kiedys Ernesta Andrew Coopera? – Nie.
– Klamiesz.
– Czyzby?
Powsciagajac narastajace wspolczucie i litosc, jakie wobec niej odczuwal, Dan przybral jeszcze bardziej lodowaty ton i wzniosl piesc nad jej glowa, chociaz nie zamierzal jej uderzyc.
– Czy znasz Coopera?
Nie odpowiedziala, tylko wpatrywala sie w wielka piesc z perwersyjnym uwielbieniem, ktorego nie mogl wytrzymac. Pod wplywem naglej inspiracji udal gniew, ktorego nie odczuwal.
– Odpowiadaj, ty dziwko!
Drgnela na te obelge, ale nie wydawala sie zdziwiona ani urazona. Drgnela tak, jakby przeszedl ja dreszcz rozkoszy. Nawet drobna slowna zniewaga stanowila klucz, ktory ja otwieral.
Przywierajac wzrokiem do jego piesci, powiedziala:
– Prosze.
– Moze.
– Spodoba sie panu.
– Moze… jesli mi powiesz, co chce wiedziec. Cooper.
– Nie mowia mi nazwisk. Znalam jednego Erniego, ale nie wiem, czy to byl Cooper.
Dan opisal niezyjacego milionera.
– Tak – potwierdzila, wpatrujac sie na zmiane w jego piesc i w oczy. – To byl on.
– Willy cie z nim poznal? – Tak.
– A Joseph Scaldone?
– Willy… przedstawil mnie mezczyznie imieniem Joe, ale jego nazwiska tez nie znalam.
Dan opisal Josepha Scaldonego. Kiwnela glowa.
– To on.
– A Ned Rink?
– Chyba nigdy go nie spotkalam.
– Niski, przysadzisty, raczej brzydki.
W trakcie tego opisu zaczela krecic glowa.
– Nie. Nigdy go nie spotkalam.
– Widzialas szary pokoj?
– Tak. Sni mi sie czasami. Ze siedze w tym krzesle, a oni mi to robia, wstrzasy, elektrycznosc.
– Kiedy to widzialas? Ten pokoj, krzeslo?
– Och, kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy malowali pokoj, instalowali sprzet, konczyli przygotowania…
– Co oni robili z Melanie McCaffrey?
– Nie wiem.
– Nie oklamuj mnie, do cholery. Zawsze spelniasz oczekiwania innych i robisz to, czego od ciebie chca, wszystko, czego od ciebie chca, wiec skoncz z tym gownem i odpowiadaj.
– Naprawde nie wiem – powiedziala potulnie. – Willy nigdy mi nie mowil. To byl sekret. Wazny sekret. Mial zmienic swiat, tak mowil Willy. Tylko tyle wiem. Nie wlaczal mnie w tamte sprawy. Oddzielal zycie ze mna od pracy z tamtymi ludzmi.
Dan wciaz stal nad nia, a ona ciagle kulila sie w narozniku sofy. Chociaz posluzyl sie grozba przemocy wylacznie dla efektu, czul sie nieswojo, niczym brutal maltretujacy slabsza ofiare.
– Co okultyzm mial wspolnego z tymi eksperymentami?
– Nie mam pojecia.
– Czy Willy wierzyl w zjawiska nadprzyrodzone? – Nie.
– Dlaczego tak twierdzisz?
– No… bo Dylan McCaffrey wierzyl bezkrytycznie we wszystko… w duchy, media, nawet w wilkolaki, o ile pamietam… a Willy wysmiewal sie z niego, ze jest taki latwowierny.
– Wiec dlaczego pracowal z McCaffreyem?
– Willy uwazal Dylana za geniusza.
– Pomimo jego przesadow?
– Aha.
– Kto ich finansowal, Regino?
– Nie wiem.
Poruszyla sie w ten sposob, ze peniuar rozchylil sie szerzej i odslonil prawie cala kragla piers.
– Gadaj – rzucil niecierpliwie. – Kto placil ich rachunki? Kto, Regino?
– Przysiegam, ze nie wiem.
Dan usiadl obok niej na kanapie. Wzial ja pod brode, ujal jej twarz nie delikatnie, nie z erotycznym zamiarem, lecz jako przedluzenie fizycznej grozby, poczatkowo ucielesnionej przez wzniesiona piesc.
Pomimo calej teatralnosci tego gestu Regina zareagowala. Tego wlasnie pragnela: strachu, posluszenstwa i wypelniania rozkazow.
– Kto? – powtorzyl.
– Nie wiem – odparla. – Naprawde, naprawde nie wiem. Powiedzialabym, gdybym wiedziala. Przysiegam. Powiedzialabym panu wszystko.
Tym razem jej uwierzyl. Ale nie uwolnil jej twarzy.
– Wiem, ze Melanie McCaffrey wycierpiala wiele fizycznych i psychicznych tortur w tym szarym pokoju. Ale chce wiedziec… Chryste, nie chce wiedziec, ale musze wiedziec… czy byla rowniez maltretowana seksualnie?
Regina odpowiedziala troche niewyraznie, poniewaz sciskal jej podbrodek i szczeki:
– Skad mam wiedziec?
– Powinnas wiedziec – nalegal. – W ten czy inny sposob powinnas to wyczuc, nawet jesli Hoffritz nie opowiadal ci ze szczegolami, co sie dzialo w Studio City. Moze nie wyjasnial, co chce osiagnac z ta dziewczynka, ale na pewno przechwalal sie, jak nad nia dominuje. Tego jestem pewien. Nie znalem go osobiscie, ale wiem o nim dosyc, zeby miec pewnosc.
– Nie wierze, zeby w tym bylo cos seksualnego – oswiadczyla Regina.
Scisnal jej twarz, az sie skrzywila, ale spostrzegl (z konsternacja), ze sprawilo jej to przyjemnosc, wiec rozluznil uscisk, chociaz jej nie puscil.
– Jestes pewna?
– Prawie calkowicie. Moze chcial… ja miec. Ale pan chyba ma racje: powiedzialby mi, gdyby to zrobil, gdyby byl z nia w ten sposob…
– Czy robil kiedys takie aluzje?
– Nie.
Dan poczul gleboka ulge. Nawet sie usmiechnal. Przynajmniej dziecko nie zostalo w ten sposob ponizone. Potem przypomnial sobie, jakie inne ponizenia znosila Melanie, i jego usmiech szybko zgasl.
Wypuscil twarz Reginy, ale zostal obok niej na sofie. Czerwone, stopniowo blednace slady znaczyly miejsca, gdzie jego palce naciskaly wrazliwa skore.
– Regino, powiedzialas, ze nie widzialas Willy’ego od ponad roku. Dlaczego?
Spuscila oczy, pochylila szyje. Jeszcze bardziej skulila ramiona i wcisnela sie glebiej w rog sofy.
– Dlaczego? – powtorzyl.
– Willy… znudzilam mu sie.