Jej przywiazanie do Willy’ego przyprawialo Dana o mdlosci.

– Juz mnie nie chcial – podjela tonem, jakim nalezalo raczej zawiadamiac o nieuchronnej smierci na raka. Willy juz jej nie chcial i najwyrazniej uwazala, ze nie moglo jej spotkac nic gorszego. – Robilam wszystko, wszystko, ale jemu nic nie wystarczalo…

– Po prostu zerwal, z rozmyslem?

– Nigdy wiecej go nie widzialam, odkad mnie… odeslal. Ale czasami rozmawialismy przez telefon. Musielismy.

– Musieliscie rozmawiac przez telefon? O czym? Prawie szeptem:

– O innych, ktorych do mnie przysylal.

– Jakich innych?

– Jego znajomych. Innych… mezczyznach.

– Przysylal do ciebie mezczyzn? – Tak.

– Po seks?

– Po seks. Po wszystko, czego chcieli. Zrobie wszystko, czego zazadaja. Dla Willy’ego.

W wyobrazni Dana obraz zmarlego Wilhelma Hoffritza z kazda chwila nabieral bardziej monstrualnych ksztaltow. Ten czlowiek byl skonczonym lajdakiem.

Nie tylko zrobil Reginie pranie mozgu i podporzadkowal ja sobie dla wlasnych seksualnych celow, ale nawet kiedy przestala go pociagac, nadal ja tyranizowal i maltretowal cudzymi rekami. Widocznie sam fakt, ze nadal byla maltretowana, chociaz przez innych, zaspokajal go wystarczajaco, zeby zachowac zelazna kontrole nad jej udreczonym umyslem. Hoffritz byl bardzo chorym czlowiekiem. Wiecej niz chorym: oblakanym.

Regina podniosla glowe i zapytala z pewna dawka entuzjazmu:

– Czy mam opowiedziec o roznych rzeczach, ktore mi kazali robic?

Dan zagapil sie na nia, oniemialy ze wstretu.

– Chetnie wszystko opowiem – zapewnila. – Moze sie panu spodoba. Nie mialam nic przeciwko robieniu tych rzeczy i z checia opowiem panu dokladnie, co robilam.

– Nie – odparl ochryple.

– Moze jednak chcialby pan posluchac. – Nie.

Zachichotala cichutko.

– Moze podsune panu jakies pomysly.

– Zamknij sie! – warknal i prawie ja uderzyl. Spuscila glowe jak pies skarcony przez surowego pana. Dan odezwal sie po chwili:

– Ci mezczyzni, ktorych do ciebie przysylal Hoffritz… kto to byl?

– Znam tylko ich imiona. Jeden mial na imie Andy, a pan mi powiedzial, ze nazywal sie Cooper. Drugi to byl Joe.

– Scaldone? Kto jeszcze?

– Howard, Shelby… Eddie.

– Jaki Eddie?

– Mowilam panu, nie znam ich nazwisk.

– Jak czesto przychodzili?

– Wiekszosc z nich… raz czy dwa razy w tygodniu.

– Ciagle przychodza?

– No pewnie. Oni mnie potrzebuja. Byl tylko jeden, ktory przyszedl raz i wiecej nie wrocil.

– Jak sie nazywal?

– Albert.

– Albert Uhlander?

– Nie wiem.

– Jak wygladal?

– Wysoki, chudy, z… koscista twarza. Nie wiem, jak inaczej go opisac. Pan pewnie by powiedzial, ze wygladal troche jak jastrzab… jastrzebi nos… ostre rysy.

Dan nie obejrzal fotografii autora na ksiazkach lezacych obecnie w bagazniku jego samochodu, ale zamierzal to zrobic, jak tylko wyjdzie od Reginy.

– Albert, Howard, Shelby, Eddie… ktos jeszcze? – zapytal.

– No, jak mowilam, Andy i Joe. Ale oni juz nie zyja, tak?

– Zgadza sie.

– I jest jeszcze jeden. Przychodzi od dawna, ale nie znam nawet jego imienia.

– Jak wyglada?

– Okolo szesciu stop wzrostu, dystyngowany. Piekne siwe wlosy. Piekne ubrania. Niezbyt przystojny, wie pan, ale elegancki. Tak dobrze sie nosi i bardzo dobrze mowi. Jest… kulturalny. Lubie go. Rani mnie tak… pieknie.

Dan gleboko zaczerpnal powietrza.

– Jesli nie znasz nawet jego imienia, jak sie do niego zwracasz?

Usmiechnela sie szeroko.

– Och, on chce, zebym go nazywala tylko w jeden sposob. – Mrugnela figlarnie do Dana. – Tatus.

– Co?

– Mowie do niego Tatus. Zawsze. Wie pan, udaje, ze jest moim tatusiem, a on udaje, ze jestem jego prawdziwa corka, i siadam mu na kolanach, rozmawiamy o szkole i…

– Wystarczy – ucial Dan. Zdawalo mu sie, ze trafil do jakiegos kregu Piekla, gdzie znajomosc miejscowych zwyczajow oznacza koniecznosc ich przestrzegania. Wolal nic nie wiedziec.

Mial ochote zrzucic fotografie ze stolu, roztrzaskac szklo w ramkach, stracic reszte fotografii z gzymsu kominka na palenisko i podpalic zapalka. Wiedzial jednak, ze Reginie nie pomoze zniszczenie pamiatek po Hoffritzu. Tak, okrutny dreczyciel zmarl, ale bedzie zyl przez lata w umysle tej kobiety, niczym zlosliwy gnom w ukrytej jaskini.

Dan ponownie dotknal jej twarzy, tym razem krotko i czule.

– Regino, co robisz ze swoim zyciem, jak spedzasz czas? Wzruszyla ramionami.

– Chodzisz do kina, na tance, na obiad z przyjaciolmi… czy tylko siedzisz tutaj i czekasz na kogos, kto bedzie ciebie potrzebowal?

– Najczesciej zostaje w domu – odpowiedziala. – Podoba mi sie tutaj. Tutaj Willy mnie chcial.

– A jak zarabiasz na zycie?

– Robie, czego chca.

– Skonczylas psychologie, na litosc boska. Milczala.

– Po co robilas dyplom w UCLA, jesli nie zamierzalas go wykorzystac?

– Willy chcial, zebym zrobila dyplom. Zabawne, wie pan. Wyrzucili go, te dranie z uniwersytetu, ale mnie nie mogli wyrzucic tak latwo. Zostalam, zeby przypominac im o Willym. Zeby mu zrobic przyjemnosc. Uwazal, ze to swietny zart.

– Moglas wykonywac wazna prace, ciekawa.

– Robie to, do czego zostalam stworzona.

– Nie. Wcale nie. Tylko Hoffritz twierdzil, ze jestes do tego stworzona. To wielka roznica.

– Willy wiedzial – odparla. – Willy wiedzial wszystko.

– Willy byl ostatnia swinia – oswiadczyl Dan.

– Nie. – Znowu lzy naplynely jej do oczu.

– Wiec oni tutaj przychodza i wykorzystuja cie, zadaja ci bol. – Chwycil ja za ramie, podciagnal rekaw peniuaru, odslonil dostrzezone wczesniej since i otarcia od sznura na nadgarstku. – Oni cie krzywdza, prawda?

– Tak, na rozne sposoby, jedni bardziej, inni mniej. Niektorzy robia to lepiej. Z niektorymi to jest takie slodkie uczucie.

– Dlaczego godzisz sie na to?

– Lubie to.

Atmosfera wydawala sie jeszcze bardziej przytlaczajaca niz przed paroma minutami. Gesta, wilgotna, ciezka od niewidocznego brudu, ktory osiadal nie na skorze, lecz na duszy. Dan nie chcial wdychac tego powietrza. Przesycone bylo zarazliwym zepsuciem.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату