Wykorzystywano rowniez koncepcje kota, ktory zjadl sam siebie, zaczynajac od ogona – historia, ktora Melanie odtworzyla w stanie regresji hipnotycznej tego ranka w pokoju motelowym – oraz koncepcje okna do wczoraj.
– Stoi pan przy oknie w swojej sypialni i patrzy na trawnik. Nie widzi pan trawnika takiego, jaki jest dzisiaj, ale jaki byl wczoraj, kiedy pan sie tam opalal. Widzi pan samego siebie, lezacego na reczniku plazowym. To nie jest ta sama scena, ktora pan widzi przez inne okna w pokoju. To nie jest zwykle okno. To okno z widokiem na wczoraj. A jesli pan wyjdzie przez to okno, czy wroci pan do wczoraj i stanie obok siebie samego na trawniku?
Boothe odszedl od baru, przesliznal sie przez cienie i zatrzymal sie w polmroku na skraju teczowego blasku lampy.
– Jezeli podmiot zdolny jest uwierzyc w paradoks, wowczas musi nie tylko w niego wierzyc, ale doslownie w niego wejsc. Na przyklad, gdyby schody donikad najlepiej dzialaly na Melanie, w pewnej chwili kazano by jej zejsc z konca tych schodow, chociaz nie mialy konca. I gdyby to zrobila, w tej samej chwili wyszlaby rowniez ze swojego ciala i dokonala pierwszej eksterioryzacji. Albo gdyby najlepiej sprawdzilo sie okno do wczoraj, przeszlaby do wczoraj i to przemieszczenie w glab niemozliwosci wyzwoliloby projekcje astralna. W kazdym razie w teorii.
– Obled – skonstatowal Dan.
– Wcale nie obled. – Uhlander wreszcie podniosl wzrok znad lampy. – Widzi pan, to podzialalo. Dziewczynka najlepiej potrafila zwizualizowac drzwi do grudnia i jak tylko przez nie przeszla, dotarla do wlasnych psychicznych zdolnosci. Nauczyla sie nimi kierowac.
Wbrew podejrzeniom Laury i Dana, dziewczynka nie bala sie tego, co wyjdzie przez drzwi z jakiegos metafizycznego wymiaru. Odkad otworzyla drzwi, bala sie tylko, ze przejdzie przez nie i zabije ponownie. Szamotala sie rozdarta pomiedzy dwoma sprzecznymi i poteznymi pragnieniami: zadza zabicia wszystkich swoich dreczycieli i desperacka potrzeba powstrzymania morderstw.
Jezusie.
Boothe podszedl do biurka i przesunal reka po rownych plikach studolarowych banknotow, ktore wypelnialy otwarta walizke. Spojrzal twardo na Dana.
– No wiec?
Zamiast mu odpowiedziec, Dan zwrocil sie do Uhlandera:
– Kiedy Melanie wchodzi w ten psychiczny stan, uzywa tych mocy, czy w powietrzu wokol niej zachodza jakies zauwazalne zmiany?
Nowa czujnosc zablysla w ptasio bystrych oczach Uhlandera.
– Jakiego rodzaju zmiany?
– Nagly, niewytlumaczalny chlod.
– Calkiem mozliwe – mruknal Uhlander. – Oznaka szybkiej akumulacji energii parapsychicznej. Takie zjawiska zwiazane sa na przyklad z poltergeistami. Pan byl obecny, kiedy to nastapilo?
– Tak. Mysle, ze to nastepuje za kazdym razem, kiedy ona opuszcza cialo… albo wraca do ciala – powiedzial Dan.
Nagle w kinie zrobilo sie zimno.
Laura wlasnie odwrocila wzrok od Melanie, najwyzej dwie, trzy sekundy wczesniej, kiedy oczy dziewczynki byly szeroko otwarte. Teraz byly zamkniete i To juz nadchodzilo. Widocznie czekalo i obserwowalo, gotowe wykorzystac pierwsza okazje, kiedy dziewczynka stanie sie bezbronna.
Laura potrzasnela corka, lecz oczy Melanie pozostaly zamkniete.
– Melanie? Melanie, obudz sie! Robilo sie coraz zimniej.
– Melanie! Zimniej.
Pod wplywem paniki Laura uszczypnela corke w twarz.
– Obudz sie, nie spij!
Dwa rzedy z tylu ktos powiedzial:
– Hej… ciszej tam. Zimniej.
Boothe dotykal pieniedzy, piescil pliki banknotow.
– Pan wie, gdzie ona jest. Pan musi ja zabic. To jedyne sluszne wyjscie.
Dan potrzasnal glowa.
– Ona jest tylko dzieckiem.
– Zabila juz osmiu ludzi – przypomnial Boothe.
– Ludzi? – Dan zasmial sie niewesolo. – Czy ludzie mogli traktowac ja tak jak wy? Torturowac ja elektrowstrzasami? Gdzie przyczepialiscie elektrody? Na jej szyi? Na plecach? Na chudych ramionkach? Na genitaliach? Tak, zaloze sie, ze wlasnie tam. Na genitaliach. Maksymalny efekt. Do tego zawsze daza oprawcy. Maksymalny efekt. Ludzie? Osmiu ludzi, pan mowi? Ponizej pewnego poziomu moralnosci, poza granica zwyrodnienia nie moze pan juz nazywac sie czlowiekiem.
– Osmiu ludzi – powtorzyl Boothe, ignorujac tyrade Dana. – Dziewczynka jest potworem, psychopatycznym potworem.
– Ona jest powaznie chora. Nie odpowiada za swoje czyny.
Dan nigdy nie przypuszczal, ze widok ludzi drzacych ze strachu sprawi mu taka przyjemnosc, jak narastajaca rozpacz i zgroza na twarzach tych dwoch lajdakow, kiedy zrozumieli, ze ich ostatnia nadzieja przezycia okazala sie falszywa.
– Pan jest oficerem policji – rzucil gniewnie Boothe. – Ma pan obowiazek zapobiegac przemocy.
– Zastrzelenie dziewiecioletniej dziewczynki to akt przemocy, nie zapobieganie.
– Ale jesli pan jej nie zabije, ona zabije nas – nalegal Boothe. – Dwa trupy zamiast jednego. Pan ja zabije i w ostatecznym rozrachunku uratuje pan jedno zycie netto.
– Jedno zycie netto wiecej na moim koncie, tak? Rany, co za interesujacy punkt widzenia. Wie pan, Boothe, kiedy trafi pan do piekla, na pewno diabel zrobi pana ksiegowym dusz.
Nagla, wszechogarniajaca furia sciagnela twarz siwowlosego wydawcy w groteskowa maske nienawisci i bezsilnej zlosci. Cisnal szklanka whisky w glowe Dana.
Dan uchylil sie, a cenny krysztal uderzyl o podloge za jego plecami i roztrzaskal sie na drobne kawaleczki.
– Ty glupi skurwysynu – warknal Boothe.
– No, no. Panscy przyjaciele z klubu rotarianskiego nie powinni slyszec takich slow od pana. Na pewno byliby zaszokowani.
Boothe odwrocil sie do niego plecami i wbil wzrok w ciemnosc, gdzie ksiazki czekaly cierpliwie na polkach. Trzasl sie z wscieklosci, ale milczal.
Dan dowiedzial sie wszystkiego, czego potrzebowal. Teraz mogl odejsc.
Laura nie mogla obudzic Melanie. Narobila jeszcze wiecej zamieszania w kinie, zdenerwowala innych widzow, ale dziecko nie reagowalo na jej wysilki nawet westchnieniem czy trzepotem powiek.
Earl wstal i oparl reke na broni pod marynarka.
Laura rozejrzala sie rozpaczliwie, czekajac na pierwszy atak zjawy, na eksplozje okultystycznych mocy.
Lecz chlod nagle ustapil i powietrze znowu ocieplilo sie bez zadnych nadnaturalnych efektow.
Cokolwiek bylo tutaj przed chwila, teraz odeszlo.
Wzrok Uhlandera ponownie przyciagnela mozaika z barwionego szkla, jedyne zrodlo swiatla w pokoju, rozsiewajace kolorowe promienie. Chociaz wpatrywal sie w scene przedstawiona na kloszu, jakby jej nie widzial, jego rozmyte spojrzenie przypominalo katatoniczna zapasc Melanie. Pisarz prawdopodobnie ogladal swoja przyszlosc w tym swietle, chociaz jego przyszlosc malowala sie w czarnych barwach. Cienkim, drzacym glosem powiedzial:
– Poruczniku, prosze posluchac… nie musi pan pochwalac tego, co zrobilismy… nie musi pan nas lubic… litowac sie nad nami…
– Litowac? Twierdzi pan, ze z litosci powinienem rozwalic glowe dziewiecioletniej dziewczynce?
Rozdygotany Palmer Boothe odwrocil sie gwaltownie.
– Przeciez pan uratuje nie tylko nasze zycie. Na litosc boska, czy pan nie rozumie? Ona wpadla w amok. Zasmakowala we krwi i cholernie watpie, czy poprzestanie na nas. To wariatka. Sam pan tak powiedzial. Mowil pan, ze doprowadzilismy ja do obledu i ona nie odpowiada za swoje czyny. W porzadku! Nie odpowiada, bo nie