Chwile patrzyli na siebie z powaga, po czym usmiechneli sie. Chrissie smiala sie po raz pierwszy od paru dni. Co prawda nie tak beztrosko i serdecznie, raczej chichotala gorzko z nuta ironii, zbyt ostra jak na jedenastoletnia dziewczynke, ale byl to jednak smiech.

Slyszac go, Sam poczul sie lepiej.

40

Joel Ganowicz z United Press International przebywal w poblizu Moonlight Cove od srody rano, to przy jednym, to przy drugim posterunku. Sypial w spiworze na ziemi, zalatwial sie w zaroslach i placil bezrobotnemu stolarzowi z Aberdeen Walls za przynoszenie jedzenia. Pierwszy raz w calej swojej karierze tak zaangazowal sie i poswiecil historii, jaka mial opisac. I wlasciwie nie wiedzial, dlaczego. Bylo to, oczywiscie, najwieksze wydarzenie dekady, a moze nawet cos wiecej. Ale dlaczego odczuwal potrzebe tkwienia tu, by dotrzec do kazdego skrawka prawdy? Dlaczego ogarnela go taka obsesja? Wlasne zachowanie dziwilo go niezmiernie.

Nie byl w tym odosobniony.

Choc o wydarzeniach w Moonlight Cove przez trzy dni wspominano marginalnie w srodkach przekazu, a potem ujawniono je w najdrobniejszych szczegolach na czterogodzinnej konferencji w czwartek wieczorem, choc reporterzy skrupulatnie przepytali wiekszosc z dwustu ocalalych, nikt nie byl w pelni usatysfakcjonowany. Sam fakt masakry prawie trzech tysiecy ludzi, co znacznie przewyzszalo liczbe zmarlych w Jonestown – zaszokowal czytelnikow prasy i widzow TV, bez wzgledu na to, czy sledzili uwaznie wszystkie szczegoly. W piatek rano nastapila kulminacja wydarzen.

Joel wyczuwal, ze to nie potwornosc faktow ani tez spektakularne statystyki fascynuja ludzi. To bylo cos glebszego.

W piatek rano, o dziesiatej, siedzial w poblizu szosy na zwinietym spiworze, zaledwie dziesiec jardow od policyjnego posterunku na polnoc od Holliwell. Wygrzewal sie na sloncu w ten zdumiewajaco cieply pazdziernikowy poranek rozmyslajac o sprawie. Moze cala ta historia wywolala takie poruszenie, poniewaz nie chodzilo tu o wspolczesny konflikt miedzy czlowiekiem i maszyna, ale o odwieczny konflikt natury ludzkiej miedzy odpowiedzialnoscia i jej brakiem, miedzy cywilizacja i dzikoscia, wykluczajacymi sie ludzkimi dazeniami do wiary i nihilizmu.

Nagle wstal i poszedl, z kazda chwila coraz szybciej, jak w transie.

Nie byl sam. Co najmniej polowa z dwustu ludzi koczujacych przy posterunku jak na komende ruszyla na wschod przez pole. Zdeterminowani maszerowali zwartym szeregiem, przecinajac pochyla lake, pokonujac pokryte zaroslami wzgorza i zagajniki.

Ten tajemniczy pochod wystraszyl pozostalych i kilku reporterow podazalo chwile za idacymi, wykrzykujac pytania. Zaden z uczestnikow pochodu nie odpowiedzial.

Joel czul nieodparcie, ze podaza do szczegolnego miejsca, gdzie nie trzeba sie juz niczym przejmowac, ani martwic o przyszlosc. Nie wiedzial, jak to magiczne miejsce wyglada, ale byl pewien, ze je rozpozna. Gnal do przodu podniecony, zmuszony, przyciagany.

Istote schowana w piwnicy na Kolonii Ikara opanowalo dzikie pragnienie. Nie umarla, jak inne dzieci Ksiezycowego Jastrzebia, poniewaz mikrosferowy komputer w jej wnetrzu rozpuscil sie, gdy wyzwolila sie w formie bezksztaltnej masy. A zatem nie przyjela transmitowanego przez mikrofale rozkazu smierci, wyslanego przez Slonce. Nawet gdyby odebrala polecenie, trafiloby w proznie, poniewaz stwor nie mial serca, ktore mogloby zatrzymac sie.

Potrzebowac.

Pulsowala i skrecala sie czujac pragnienie, glebsze niz zwykle pozadanie, straszniejsze niz jakikolwiek bol.

Potrzebowac.

Klapala wargami, rozsianymi po calej powierzchni. Wolala z pozoru niemym glosem, ale wezwanie to kierowala nie do uszu, lecz do umyslow ofiar.

A ofiary juz nadchodzily.

Wkrotce zaspokoi pragnienia.

Kwatera oficera dowodzacego, pulkownika Lewisa Tarkera znajdowala sie w parku przy wschodnim krancu Ocean Avenue. Wlasnie otrzymal pilna wiadomosc od sierzanta Sperimonta, dowodcy posterunku na szosie. Zameldowal on strate szesciu z dwunastu ludzi, ktorzy odeszli po prostu jak zombi, z grupa moze stu reporterow, rowniez znajdujacych sie w transie.

– Cos sie dzieje – stwierdzil – cala ta historia jeszcze trwa.

Tarker natychmiast skontaktowal sie z Oranem Westromem z FBI, ktory nadzorowal sledztwo w sprawie Ksiezycowego Jastrzebia i koordynowal wszystkie wojskowe operacje.

– To nie koniec – zameldowal. – Sadze, ze ci piechurzy sa jeszcze dziwniejsi, niz opisal to Sperimont. Znam go i wiem, ze przestraszyl sie bardziej, niz okazuje.

Westrom natychmiast wyslal helikopter FBI.

Wyjasnil pilotowi, Jimowi Lobbowowi sytuacje i powiedzial:

– Sperimont chce, by kilku jego ludzi sprawdzilo, gdzie oni, u diabla, zmierzaja i dlaczego. Na wypadek trudnosci, obserwuj ich z powietrza.

– Wyruszam – powiedzial Lobbow.

– Tankowales?

– Zbiorniki sa pelne.

– Dobrze.

Jim Lobbow nie potrafil nic innego z wyjatkiem latania helikopterem. Trzykrotnie zenil sie i rozwodzil. Zyl z tyloma kobietami, ze gubil sie juz w rachunkach. Nie chcial dluzszych znajomosci. Mial jedynego syna z drugiego malzenstwa, ale nie widywal chlopca czesciej niz trzy razy do roku i tylko przez jeden dzien. Chociaz wychowany w wierze katolickiej, a bracia i siostry regularnie uczeszczali na msze, on nie interesowal sie tym. W niedziele najchetniej dluzej pospal, a prace dzien w dzien uwazal za zbyt klopotliwa. Choc marzyl o wlasnym przedsiebiorstwie, nigdy nie rozkrecil zadnego interesu. Zawsze stwierdzal z przestrachem, ze to takie pracochlonne i predzej czy pozniej wszystko stawalo sie zbyt meczace.

Ale nie bylo lepszego pilota, niz Jim Lobbow. Latal bez wzgledu na pogode, gdy inni zostawali na ziemi, ladowal i startowal na kazdym terenie i w kazdych warunkach.

Wsiadl do Jet Rangera na rozkaz Westroma i blyskawicznie dotarl do pobliskiego posterunku na szosie. Zolnierze, ktorzy zostali przy barykadzie, machaniem rak skierowali go na wschod, ku wzgorzom.

Lobbow polecial tam i po niespelna minucie zobaczyl piechurow wspinajacych sie z wysilkiem na porosniete krzewami wzgorza, zdzierajacych buty, dracych ubrania, ale brnacych szalenczo do przodu. To bylo zadziwiajace.

Uslyszal zabawne buczenie. Pomyslal, ze cos nie w porzadku ze sluchawkami i zdjal je na chwile, ale buczenie nie ustawalo. W rzeczywistosci to nie byl dzwiek, ale uczucie.

Co jest? – zastanawial sie.

Probowal otrzasnac sie.

Piechurzy posuwali sie lukiem w kierunku wschodnio-poludniowym, a on lecial przed nimi, wypatrujac jakiegos szczegolu na ziemi, czegos niezwyklego, ku czemu zmierzali. Nieoczekiwanie spostrzegl walacy sie dom w stylu wiktorianskim, stodole i rozwalone budynki gospodarcze.

Cos przyciagalo go do tego miejsca.

Zatoczyl kilka lukow.

Choc byla to kompletna ruina, przyszla mu do glowy szalencza mysl, ze bedzie tu szczesliwy, wolny, beztroski, pozbedzie sie eks-zony i alimentow.

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату