tych piskliwych, nerwowych chlopiecych wybuchow smiechu.
– Zejdz ze stolka – zwrocil sie do Sama.
– Co?
– Slyszysz dobrze, cholera, zlaz. Kladz sie, tam, albo pozalujesz jak diabli – wskazal miejsce koncem lufy. – No rob, co kaze,
Sam wiedzial, ze ten oblakaniec chce odseparowac go od Chrissie i Tessy tylko po to, by go zastrzelic.
Jednak po chwili wahania spelnil zadanie, gdyz nie mial wyjscia. Przecisnal sie miedzy dwoma stolami i stanal na otwartej przestrzeni.
– Padnij – rozkazal Shaddack – chce widziec, jak plaszczysz sie na podlodze.
Sam przykleknal i wsunal reke do wewnetrznej kieszeni skorzanej kurtki. Wyciagnal metalowa plytke, przy pomocy ktorej otworzyl zamek w domu Coltrane’ow, i odrzucil ja blyskawicznie.
Plytka przemknela tuz nad podloga w kierunku okna, az trzasnela w taboret i odbila sie z brzekiem od stolu.
Szaleniec skierowal lufe Remingtona w strone, skad dobiegl halas.
Z okrzykiem wscieklosci zdeterminowany Sam runal na Shaddacka.
31
Tessa odciagnela dziewczynke od walczacych mezczyzn pod sciane blisko wyjscia. Miala nadzieje, ze znalazly sie poza linia ognia.
Sam dopadl broni, zanim Shaddack zdolal ochlonac. Chwycil lufe lewa reka, a slabsza pchnal go do tylu, az ten uderzyl z impetem o stol laboratoryjny.
Krzyknal z bolu, a Sam mruknal z satysfakcji, jakby i
Tessa zobaczyla, jak z calej sily kopnal Shaddacka prosto w krocze. Mezczyzna zawyl.
–
Gdy Shaddack dlawil sie, jeczal i skrecal bezwiednie z bolu, Sam wyrwal mu strzelbe i cofnal sie o krok… Wowczas do pomieszczenia wszedl czlowiek w policyjnym mundurze z karabinem w reku.
– Nie! Rzuc bron. Shaddack jest
32
Istota, ktora niegdys byla Vannerem, ruszyla do Harry’ego warczac, a z pyska ciekla zoltawa slina. Harry wypalil celnie dwa razy, ale nie zabil jej. Rany zamykaly sie na jego oczach. Zostal ostatni naboj.
…
Wsadzil lufe swojej czterdziestkipiatki w usta, krztuszac sie od rozgrzanej strzalami stali.
Odrazajaca, wilkowata istota gorowala nad nim. Miala ogromny leb, nieproporcjonalny do reszty ciala, z wielka paszcza, z ktorej wystawaly nie wilcze, ale zakrzywione kly rekina. Vanner najwyrazniej chcial przeksztalcic sie w cos bardziej morderczego i niszczycielskiego, niz kiedykolwiek snila natura.
Gdy nachylil sie, by go ukasic, Harry wyciagnal rewolwer z ust. – Nie, do diabla – i strzelil straszliwej bestii w leb. Przewrocila sie, upadla z loskotem do tylu i znieruchomiala.
Wykoncz jej procesor.
Harry’ego ogarnelo krotkotrwale uniesienie. Odmieniony Worthy oszalal widzac te masakre, podjudzany jeszcze nasilajacymi sie wrzaskami na zewnatrz. Obrocil plonace oczy na Harry’ego, a czail sie w nich nieludzki glod.
Koniec naboi.
33
Sam stal dokladnie naprzeciwko broni trzymanej przez policjanta, bez mozliwosci manewru. Musial odrzucic Remingtona, ktorego odebral Shaddackowi.
– Jestem po waszej stronie – powiedzial policjant.
– Nikt z was nie sprzyja nam – stwierdzil Sam.
Shaddack lapiac ustami powietrze probowal wyprostowac sie. Patrzyl na funkcjonariusza z przerazeniem i wstretem zarazem.
Z dzika premedytacja, jakiej Sam nigdy nie widzial, bez cienia jakiejkolwiek emocji, nawet gniewu, policjant wycelowal w obezwladnionego Shaddacka i wystrzelil cztery razy. Ten przelecial nad dwoma stolkami i walnal w sciane, niczym porazony przez poteznego giganta.
Policjant, odrzuciwszy bron, szybko podszedl do martwego mezczyzny. Rozdarl bluze dresu i zerwal mu z szyi dziwny prostokatny medalion, zawieszony na zlotym lancuchu.
Trzymajac w gorze ten zagadkowy przedmiot oznajmil:
– Shaddack nie zyje. Bicie serca nie jest juz transmitowane, wiec Slonce realizuje teraz koncowy program. Za pol minuty zaznamy ukojenia. Nareszcie.
W pierwszej chwili Sam pomyslal, ze wszyscy wkrotce umra, bo zabije ich ten dziwny amulet, moze to jakas bomba albo cos w tym rodzaju. Cofnal sie szybko w strone drzwi i zobaczyl, ze Tessa najwidoczniej ma te same obawy.
Jak na bombe byla niezwykle cicha i o podejrzanie malym zasiegu razenia, gdyz policjant tylko wyszeptal blagalnie „Boze” i padl martwy. Prawdziwej przyczyny tej smierci Sam nie poznal.
34
Sama zdziwila niezwykla cisza, gdy wyszli przez tylne drzwi, ktorymi dostali sie do szkoly. Przerazliwie krzyki regresywnych nie rozbrzmiewaly juz echem w spowitym mgla miescie.
W stacyjce furgonetki tkwily kluczyki.
– Prowadz – powiedzial do Tessy.
Pierwszy raz mial tak spuchniety nadgarstek, a rwacy bol przenikal kazde wlokno ciala.
Usadowil sie na miejscu pasazera.
Chrissie skulila sie na jego kolanach i Sam objal ja ramionami. Milczala, co bylo niezwykle. Co prawda niemal mdlala z wyczerpania, ale Sam wiedzial, ze jej milczenie nie wynika tylko ze zmeczenia.
Tessa zatrzasnela drzwi i wlaczyla silnik. Nie musial jej mowic, dokad jechac.
Wracajac do domu Harry’ego zauwazyli, ze ulice zaslane sa trupami. Nie byly to ciala zwyczajnych mezczyzn i kobiet – co w pelni ukazaly swiatla samochodu – ale fantasmagorycznych istot z obrazow Hieronima Boscha. Powoli wymijala je i kilka razy musiala wjechac az na chodnik, by ominac wieksza grupe, ktora padla razem, najwidoczniej powalona przez te sama tajemnicza sile, ktora odebrala zycie policjantowi.
Po chwili Chrissie przytulila sie do Sama, nie chcac patrzec przez szybe.
Powtarzal sobie, ze martwe istoty sa fantomami i nic takiego nie moglo zyc, nawet przy zastosowaniu supertechniki czy magii. Spodziewal sie, ze znikna, ilekroc mgla na chwilke zakrywala je, ale gdy odplynela, wciaz lezaly poskrecane na jezdni, chodnikach, trawnikach.
Znajdujac sie w centrum tego horroru i brzydoty nie mogl sobie darowac, ze stracil najwspanialsze lata zycia