w smutku, nie dostrzegajac piekna swiata. Byl wyjatkowym glupcem. Z nowym dniem juz nigdy nie ominie obojetnie cudownego kwiatu, ktorego stworzenie przekraczalo ludzkie mozliwosci.
– Powiesz mi teraz? – spytala Tessa, gdy znalezli sie w poblizu domu Harry’ego.
– Co?
– O doswiadczeniu ze smiercia. O tym, co widziales po Drugiej Stronie smiertelnie wystraszony.
Rozesmial sie nerwowo.
– Bylem idiota.
– Zapewne – stwierdzila. – Ale opowiedz mi o wszystkim i pozwol, ze sama ocenie.
– Coz, trudno mowic o tym wprost. To bylo raczej
– Wiec co zrozumiales?
– Ze opuszczamy ten swiat – powiedzial – i potem istnieje drugie zycie na innej plaszczyznie, zycie po zyciu na nieskonczonej liczbie plaszczyzn… albo ze odradzamy sie na tej samej plaszczyznie, po prostu ulegamy reinkarnacji. Nie jestem pewien, o ktora z tych mozliwosci chodzilo, ale czulem to gleboko, wiedzialem
Zerknela na niego.
– I
– Tak.
– Ze zyjemy ponownie?
– Tak. Poniewaz zycie wydawalo mi sie takie ponure, rozumiesz, bylo po prostu seria tragedii, zwyklego bolu. Nie potrafilem docenic jego piekna, radosci, wiec wolalem zyc, by nie meczyc sie od nowa. W
– Wiec czwartym powodem, dla ktorego warto zyc, nie byl strach przed smiercia?
– Strach przed ponownym zyciem.
Chrissie wiercila sie przez sen na jego kolanach. Glaskal jej wilgotne wlosy.
Wreszcie powiedzial:
– Teraz znow
35
Harry uslyszal halas na dole – odglos windy, potem jakies osoby krecily sie w sypialni na drugim pietrze. Zesztywnial, bo wydawalo mu sie, ze dwa cuda nie zdarzaja sie naraz, ale wtedy uslyszal, ze Sam wola go z garderoby.
– W porzadku! Nic mi nie jest.
W chwile pozniej Sam wspial sie na strych po drabinie.
– Tessa? Chrissie? – spytal Harry niespokojnie.
– Sa na dole. Obydwie czuja sie dobrze.
– Dzieki Bogu – wydal z siebie dlugie westchnienie, jakby wstrzymywal je przez godziny. – Spojrz na te potwory, Sam.
– Lepiej nie.
– Moze Chrissie miala racje, mowiac o najezdzcach z kosmosu.
– To bylo cos bardziej niezwyklego.
– Co? – spytal, gdy Sam ukleknal i ostroznie zepchnal mu z kolan znieruchomiale cialo Worthy’ego.
– Do czarta, nie wiem i wcale nie chce wiedziec.
– Nastaje era, w ktorej tworzymy rzeczywistosc, nieprawdaz? W coraz wiekszym stopniu nauka daje nam taka mozliwosc. Kiedys tylko szalency byli do tego zdolni.
Sam milczal.
Harry ciagnal:
– Moze ingerencja w swiat zewnetrzny nie jest zbyt madra. Moze najlepszy jest naturalny porzadek swiata.
– Moze. Z drugiej strony on tez jest niedoskonaly. Sadze, ze musimy probowac i tylko pokladac nadzieje w Bogu, ze nie zajmuja sie tym tacy jak Shaddack. Dobrze czujesz sie, Harry?
– Calkiem niezle, dzieki – usmiechnal sie. – Z wyjatkiem tego, oczywiscie, ze wciaz jestem kaleka. Widzisz ten ciezki zewlok, ktory kiedys byl Worthym? Chcial rozerwac mi gardlo, nie mialem naboi, wlasnie przysuwal szpony do mojej szyi i nagle padl martwy, bach. Cud, czy co?
– Cud w calym miescie – powiedzial Sam. – Zdaje sie, ze wszyscy umarli razem z Shaddackiem… byli jakos powiazani. Dobra, trzeba cie sciagnac na dol z tego balaganu.
– Zabili Moose’a, Sam.
– Akurat. A nad kim skacza Tessa i Chrissie?
Harry oslupial.
– Ale slyszalem…
– Wyglada na to, ze ktos kopnal go w leb, az ma krwawa rane. Padl bez przytomnosci, ale watpie, by doznal wstrzasu mozgu.
36
Chrissie jechala w tylnej czesci furgonetki z Harrym i Moose’em. Harry obejmowal ja zdrowa reka, a pies trzymal leb na jej kolanach. Czula sie juz lepiej. Zmienila sie i moze nigdy nie bedzie dawna Chrissie, ale zdecydowanie miala lepsze samopoczucie.
Zmierzali do parku u szczytu Ocean Avenue na wschodnim krancu miasta. Tessa przejechala przez kraweznik, trzesac pasazerami i zaparkowala na trawie.
Sam otworzyl tylne drzwi, wiec Chrissie i Harry, zawinieci w koce, patrzyli, jak on z Tessa pracuja.
Sam smielej chyba niz dzielna Chrissie wkroczyl na pobliskie posesje omijajac martwe istoty i uruchamial samochody zaparkowane wzdluz chodnikow. Potem razem z Tessa wjechali nimi do parku tworzac ogromny krag z swiatlami skierowanymi do srodka.
Ten swietlisty krag wskaze we mgle ladowisko helikopterom z oddzialow specjalnych FBI. Oswietlony przez reflektory dwudziestu samochodow byl jasny jak sloneczne poludnie.
Chrissie spodobala sie ta jasnosc.
Tymczasem na ulicach pojawili sie ludzie, zywi ludzie i w ogole wygladali dziwacznie bez klow, zadel i szponow, na dodatek w pozycji wyprostowanej. Wygladali zupelnie normalnie. Ale Chrissie przekonala sie juz, ze wyglad nie do konca swiadczy o czlowieku, poniewaz w srodku mozna byc wszystkim; czyms, co zdumialoby nawet wydawcow
Nie mozna byc pewnym nawet wlasnych rodzicow.
Nie chciala o tym myslec.
Nie
Ludzie, ktorzy pojawili sie na ulicach, zmierzali do parku. Tessa i Sam konczyli ustawiac samochody. Przybysze wygladali na oszolomionych. Im blizej podchodzili, tym Chrissie bardziej denerwowala sie.
– Wszystko w porzadku – zapewnil Harry, otaczajac ja zdrowym ramieniem.
– Skad ta pewnosc?
– Przeciez sa kurewsko przestraszeni. O rany. Moze nie powinienem uczyc cie brzydkich slow.
– Nie ma nic zlego w slowie kurewski – uspokoila go.
Moose pisnal i przesunal sie na jej kolanach. Prawdopodobnie bolal go leb tak mocno, jak mistrzow karate glowa po rozbiciu nia stosu cegiel.