ukonczenia szkoly filmowej jej sredni roczny dochod z dwunastu lat wynosil okolo dwudziestu jeden tysiecy dolarow i drastycznie zmniejszylby sie, gdyby nie dobry rok w perspektywie.
Choc nie byla bogata, a zawod niezaleznego filmowca-dokumentalisty nie gwarantowal stabilizacji, czula sie czlowiekiem sukcesu. Nie dlatego, ze na ogol dobrze oceniali ja krytycy, ani tez z wrodzonego optymizmu. Czula satysfakcje, poniewaz przeciwstawiala sie autorytetom, a praca dawala jej niezaleznosc.
Dotarla do konca dlugiego korytarza, pchnela ciezkie drzwi pozarowe i zeszla na polpietro do automatow, ale ten z lodem byl uszkodzony. Musiala zejsc na parter. Jej kroki odbijaly sie gluchym echem od betonowych scian niczym we wnetrzu ogromnej piramidy.
Na dole nie znalazla automatow, ale znak umieszczony na scianie informowal, ze sa w polnocnym skrzydle motelu. Przebyla tak dluga droge, ze w pelni zasluzyla na cole slodzona, a nie dietetyczna.
Gdy dotknela klamki drzwi na korytarz, juz na parterze wydalo sie jej, ze slyszy skrzypienie drzwi pietro wyzej. Do tej pory sadzila, ze jest jedynym gosciem w motelu.
Zauwazyla, ze parter pokrywa rowniez szkaradna pomaranczowa wykladzina. Dekorator wnetrz najwyrazniej preferowal jaskrawe kolory godne klowna. Patrzac na wykladzine musiala mruzyc oczy.
Gdyby odniosla wieksze sukcesy, pozwolilaby sobie na bardziej luksusowy hotel. Ale nawet bogactwo nie uchroniloby jej przed tym oslepiajacym pomaranczowym blaskiem, gdyz zamieszkala w jedynym motelu w Moonlight Cove. Widok szarych betonowych scian i schodow na dole wydal sie kojacy i przyjemny.
Tutaj automat do lodu dzialal. Otworzyla zbiornik i napelniwszy wiaderko postawila je na maszynie. Zamykajac pojemnik z lodem uslyszala przeciagle skrzypienie drzwi na pietrze.
Podeszla do automatu z cola, spodziewajac sie, ze ktos zejdzie na dol. Wrzucajac monety uswiadomila sobie, ze w
Tessa nasluchiwala, nie wlaczajac automatu.
Nic.
Martwa cisza.
Czula sie dokladnie tak samo jak na plazy, gdy uslyszala dziwny i odlegly krzyk. Przeszyly ja dreszcze.
Wpadla jej do glowy szalona mysl, ze ktos specjalnie czekal, az uruchomi automat i zagluszy skrzypienie drzwi.
Jako wspolczesna, odwazna kobieta powinna zlekcewazyc taki glupi strach, ale zbyt dobrze znala siebie. Nigdy nie popadala w histerie, wiec ani przez chwile nie myslala, ze to smierc Janice uczynila ja nadwrazliwa. Bez watpienia ktos czail sie na schodach. W korytarzu bylo troje drzwi. Te, ktorymi weszla i mogla wrocic na parter, znajdowaly sie na poludniowej scianie. Drugie, na zachodniej, prowadzily na waski chodnik na tylach motelu, usytuowany nad krawedzia morskiego urwiska, i przez trzecie na wschodniej scianie mogla dostac sie na parking. Odstawila cole oraz wiaderko z lodem i podeszla szybko do poludniowych drzwi.
Zauwazyla przelotnie jakis ruch na krancu korytarza. Ktos przemknal przez wyjscie pozarowe do poludniowej klatki schodowej.
Dostrzegla jedynie zarysy sylwetek.
Co najmniej dwoch mezczyzn skradalo sie w jej kierunku.
Wyzej zgrzytnely zawiasy. Najwidoczniej tajemniczy mezczyzna zmeczyl sie czekaniem na hurkot automatu.
Nie mogla wyjsc na korytarz, gdyz znalazlaby sie w pulapce miedzy dwoma przesladowcami.
Mogla zaalarmowac krzykiem innych gosci, lecz jesli w motelu rzeczywiscie nikt wiecej nie mieszkal, nie sprowadzilaby pomocy, a przesladowcy przestaliby sie ukrywac.
Ktos skradal sie po schodach.
Tessa wybiegla w mglista noc na parking, za ktorym znajdowala sie Cypress Lane. Zdyszana popedzila do wejscia i wpadla prosto do recepcji.
Za kontuarem siedzial ten sam wysoki, tegawy mezczyzna po piecdziesiatce, ktory przyjmowal ja pare godzin temu do motelu. Mimo gladko ogolonej twarzy i starannie przystrzyzonych wlosow wygladal troche niechlujnie w brazowych, luznych sztruksach i zielono-czerwonej flanelowej koszuli. Odlozyl magazyn, ktory czytal, sciszyl radio i az wstal z fotela sluchajac z szeroko otwartymi oczyma opowiesci Tessy.
– No coz, to jest spokojne miasteczko, prosze pani – powiedzial, gdy skonczyla. – Tutaj nie trzeba sie martwic takimi rzeczami.
– Ale to sie wydarzylo – nie ustepowala, zerkajac nerwowo w ciemnosc panujaca za drzwiami i oknami.
– Och, na pewno pani kogos widziala i slyszala, ale nie ma w tym nic podejrzanego. Tu jest jeszcze paru gosci. Najprawdopodobniej tez wyszli po cole i lod – usmiechnal sie cieplo. – Przyznaje, opustoszaly motel nie jest przytulny.
– Prosze posluchac, panie…
– Gordon Quinn.
– Panie Quinn, to bylo zupelnie inaczej. – Czula sie jak kretynka. – Nie myle niewinnych gosci hotelowych z bandytami i gwalcicielami. Ci faceci mieli zle zamiary.
– No coz, w porzadku, rozejrzyjmy sie. – Quinn wyszedl zza kontuaru.
– Tak pan idzie?
– To znaczy jak?
– Nieuzbrojony.
Ponownie usmiechnal sie. Tessa znowu poczula sie glupio.
– Prosze pani – powiedzial – przez dwadziescia piec lat pracy nie spotkalem goscia, z ktorym nie poradzilbym sobie.
Chociaz jego zarozumialy, protekcjonalny ton zloscil ja, poszla za nim do odleglego skrzydla budynku. Facet byl wysoki, ona zas mala, wiec czula sie troche jak dziewczynka eskortowana do pokoju przez ojca, zdecydowanego udowodnic, ze zaden potwor nie chowa sie pod lozkiem ani w szafie.
Otworzyl metalowe drzwi, przez ktore wybiegala z polnocnej klatki schodowej, i weszli do srodka. Nikt tam nie czekal.
Automaty z napojami i lodem szumialy cicho. Jej plastikowe wiaderko z kawalkami lodu wciaz stalo na maszynie.
Quinn otworzyl drzwi na parter.
– Nikogo tu nie ma – wskazal glowa cichy korytarz. Wyjrzal tez na zewnatrz.
Przywolal ja gestem, by rowniez rozejrzala sie z progu. Zobaczyla waski chodnik z poreczami miedzy motelem a nadmorskim urwiskiem oswietlony przez latarnie.
– O ile pamietam, nie wziela pani napoju po wrzuceniu monety? – spytal Quinn.
– Zgadza sie.
– Czego sie pani napije?
– Prosze dietetyczna cole.
Wcisnal odpowiedni guzik i do rynienki wpadla puszka. Podal jej, wskazujac plastikowe wiaderko.
– Prosze nie zapomniec lodu.
Niosac wiaderko z lodem i cole, Tessa czerwona ze zlosci wspinala sie za nim po schodach. Nikt tam nie czail sie. Nie nasmarowane zawiasy skrzypnely, gdy wchodzili na pusty korytarz pierwszego pietra.
Drzwi do pokoju byly nadal uchylone. Ociagala sie z wejsciem.
– Sprawdzmy – powiedzial Quinn.
W malym pokoju, garderobie i lazience nie bylo nikogo.
– Lepiej sie pani czuje? – spytal.
– Nic mi sie nie przysnilo.
– Zapewne – stwierdzil protekcjonalnie.
Gdy skierowal sie w strone korytarza, Tessa dodala:
– Oni tam byli, naprawde, ale sadze, ze uciekli, gdy zorientowali sie, ze pobieglam po pomoc.
– Coz, w takim razie wszystko w porzadku – zapewnil. – Jest pani bezpieczna. Jesli juz sobie poszli, to tak, jakby nigdy nie istnieli.
Tessa podziekowala ledwo powstrzymujac sie, by nie palnac czegos niegrzecznego. Zamknela drzwi na zasuwy, zablokowala klamke i zalozyla lancuch.
Sprawdzila tez okna. Nie otwieraly sie z zewnatrz, chyba ze ktos wybilby szybe i zlikwidowal blokade. Poza