plan.
Juz dawno minela pora, gdy zazwyczaj kladla sie spac, poza tym wyczerpana ucieczka marzyla, zeby przespac sie kilka godzin w samochodzie z zoladkiem pelnym mlecznej czekolady i migdalow, zanim zrealizuje swoj plan. Ziewnela i wcisnela sie gleboko w siedzenie. Bolalo ja cale cialo, a powieki ciazyly, jakby nadgorliwy przedsiebiorca pogrzebowy przykryl je monetami.
Ale tak zdenerwowala sie wymyslona historia o wlasnej smierci, ze natychmiast wysiadla z samochodu i zamknela drzwi. Najprawdopodobniej nie obudzilaby sie, az wlasciciele znalezliby ja rano w wozie. Moze takze padli ofiarami konwersji, jak jej rodzice, a w takim przypadku jej los bylby przesadzony. Trzesac sie z zimna w podmuchach wiatru poszla z powrotem do szosy, a potem skrecila na polnoc. Minela dwie ciemne, ciche posesje, lesny zagajnik i zblizyla sie do domu, rowniez jednopoziomowego, z rodzaju tych jakie buduje sie na ranczach, o dachu pokrytym gontami i scianach z czerwonych desek.
Znala domownikow. Pani Eulane prowadzila kawiarnie w szkole, a jej maz byl wzietym ogrodnikiem. Zawsze wczesnym rankiem jechal do miasta biala ciezarowka, wyladowana kosiarkami, sekatorami, grabiami, lopatami, workami z kompostem, nawozem i wszelkimi ogrodniczymi akcesoriami. Pani Eulane wysiadala przy szkole, a on ruszal do swojej pracy. Chrissie pomyslala, ze moze ukryc sie z tylu ciezarowki. Woz stal w otwartym garazu. Tutaj ludzie wciaz sobie ufali, co bylo mile, tyle ze dawalo tez najezdzcom z kosmosu pole do popisu.
Male okienko znajdowalo sie w scianie niewidocznej z domku, wiec Chrissie zaryzykowala i wlaczyla gorne swiatlo. Wspiela sie cicho na ciezarowke i przeciskala sie wsrod sprzetu ogrodniczego, zajmujacego dwie trzecie skrzyni. Na przodzie, za kabina obok pojemnikow z nawozem, lezal stos jutowych workow, w ktorych pan Eulane wyrzucal na smietnisko scieta trawe. Chrissie mogla przespac sie tu do rana, a pozniej w ukryciu pod workami przejechac cala droge do Moonlight Cove.
Zeszla ze skrzyni, zgasila swiatlo i po ciemku ponownie wdrapala sie na ciezarowke. Przygotowala sobie poslanie z workow. Byly troche szorstkie i przesiakniete mila, tylko przez chwile, wonia swiezo skoszonej trawy. Ale przynajmniej po kilku minutach rozgrzala sie pierwszy raz od dluzszego czasu.
39
Sam znalazl chwilowe schronienie na nie oswietlonym boisku szkoly podstawowej Thomasa Jeffersona przy Palomino Street, w poludniowej czesci miasta. Kolyszac sie lekko na hustawce, rozmyslal nad strategia dzialania.
Nie mogl opuscic Moonlight Cove samochodem. Wypozyczony woz stal przy motelu, gdzie Sama zlapano by blyskawicznie. Kradziez pojazdu tez nie wchodzila w gre, gdyz pamietal, ze Watkins przez komputer polecil Danberry’emu blokade Ocean Avenue miedzy miastem i autostrada. Zastawili wiec kazda droge ucieczki. Mogl pieszo przemknac ulicami az na przedmiescie, a potem zaroslami i polami do szosy. Ale Watkins wspomnial rowniez cos o posterunkach wokol miasta, by zlapac „dziewczynke Fosterow”. Choc Sam polegal na swym instynkcie i umiejetnosciach przezycia, jednak od wojny, czyli ponad dwadziescia lat nie dzialal w terenie. Jesli miasto otoczyli „lowcy” dziewczynki, to zapewne on tez wpadlby w ich lapy.
Nie mogl ryzykowac do chwili zlozenia w Biurze raportu i prosby o natychmiastowa pomoc. Gdyby przedwczesnie znalazl sie w statystyce tej swiatowej stolicy smiertelnych wypadkow, FBI przyslaloby nowych ludzi i prawda moze za pozno wyszlaby na jaw. „Kolyszac sie delikatnie w rozwiewanej wiatrem mgle, myslal o planach, ktore wykryl w komputerze. Wszyscy mieszkancy zostana poddani konwersji w ciagu najblizszych dwudziestu trzech godzin. Nie mial pojecia, co to oznaczalo, ale wzdrygal sie na sam dzwiek tego wyrazu. I wyczuwal, ze gdy akcja zakonczy sie, wykrycie prawdy bedzie taka sama utopia jak otwieranie nieskonczonej ilosci pospawanych laserem pudeleczek, poukladanych na wzor chinskiej szkatulki.
Okay, najpierw dotrze do telefonu i powiadomi Biuro. Telefony w Moonlight Cove byly kontrolowane, ale nie dbal o to, czy rozmowe zarejestruje komputer albo ktos nagra slowo po slowie. Wystarczy mu niespelna minuta na kontakt z Biurem. W krotkim czasie wyruszylyby ogromne posilki. Jeszcze kilka godzin musialby ukrywac sie, az przybyliby inni agenci.
Nie mogl zwyczajnie wejsc do najblizszego domu, by zatelefonowac, poniewaz nikomu nie ufal. Morris Stein ostrzegl, ze juz po dwudniowym pobycie w miescie czlowieka przepelnia paranoiczne uczucie, ze zewszad i wszedzie ktos go obserwuje, a Wielki Brat jest zawsze na wyciagniecie dloni. Sam osiagnal ten stopien paranoi kilka godzin temu, i teraz byl chyba jeszcze bardziej spiety i czujny niz podczas walki w dzungli przed dwudziestoma laty.
Budka telefoniczna. Ale nie na stacji Shella. Tylko glupiec wraca do miejsc znanych scigajacym.
Z wedrowek po miescie zapamietal ze dwa inne automaty. Wstal z hustawki, wsunal dlonie do kieszeni kurtki i skuliwszy sie przed zimnym wiatrem ruszyl przez boisko do ulicy. Myslal o dziewczynce Fosterow, o ktorej wspomnieli Shaddack i Watkins w rozmowie przez komputer. Kim byla? Co wiedziala? Podejrzewal, ze jest kluczem do zrozumienia tego spisku. Cokolwiek zobaczyla, wyjasniloby konwersje.
40
Sciany zdawaly sie krwawic. Czerwona maz struzkami splywala po bladozoltej farbie. Stojac w pokoju na pierwszym pietrze w Cove Lodge, Loman Watkins czul odraze na widok masakry… ale takze dziwne podniecenie.
Cialo mezczyzny, okropnie pogryzione i porozrywane, lezalo rozciagniete obok zaslanego lozka, kobiety zas – a raczej jej szkarlatne strzepy na pomaranczowej wykladzinie na korytarzu.
Powietrze cuchnelo krwia, zolcia, kalem, moczem. Loman oswajal sie z tym zapachem z kazdym tygodniem i dniem, w miare jak przybywalo ofiar osobnikow regresywnych. Tym razem jednak, jak nigdy przedtem, w smrodzie poczul wabiaca slodycz. Oddychal gleboko nie pojmujac, dlaczego ten okropny fetor sprawia mu przyjemnosc. Pociagal go tak, jak psa mysliwskiego zapach lisa. Byl przerazony swoja reakcja, a z im wieksza przyjemnoscia wdychal ten odor, tym zimniejsza wydawala sie krew w jego zylach.
Funkcjonariusz Barry Sholnick zjawil sie w Cove Lodge w poszukiwaniu Sama Bookera, a znalazl smierc i zniszczenie. Juz prawie pol godziny przebywal w motelu, a zatem dostatecznie dlugo, by traktowac ofiary z rutynowa obojetnoscia, jakby martwe i zmasakrowane ciala nie byly bardziej godnym uwagi szczegolem niz meble. Jednak Sholnick jak zahipnotyzowany wpatrywal sie z rogu pokoju w zmasakrowane zwloki, zniszczony sprzet, zbryzgane krwia sciany. Wyraznie zelektryzowal go widok tych straszliwych szczatkow ludzkich i okrucienstwa.
Nienawidzimy regresywnych i tego, co robia, myslal Loman, ale w jakis chory sposob rowniez im zazdroscimy i pragniemy tej absolutnej wolnosci.
Cos wzywalo go, podobnie jak wszystkich Nowych Ludzi, by przylaczyc sie do regresywnych. Poczul to w domu Fosterow. Chcial przeniesc sie w stan dzikosci, gdyz wowczas nie nekalyby go mysli o celu i sensie zycia, zadne intelektualne wyzwania. Bylby istota o egzystencji okreslonej niemal calkowicie przez
Sholnick westchnal glucho, a jego brazowe oczy plonely dzika jasnoscia.
Loman odwrocil sie od martwego mezczyzny. Czy tez tak zbladlem jak Sholnick? – zastanawial sie. – Czy tak samo zapadly mi sie oczy i dziwnie wygladam?
Przez moment Sholnick patrzyl na szefa, po czym odwrocil wzrok, jakby przylapano go na bezwstydnym akcie.
Serce Lomana walilo mlotem.
Sholnick podszedl do okna. Spojrzal na ciemne morze. Dlonie zacisniete w piesci przyciskal do bokow.
Loman drzal.