siodmego pozna noca, ale nic nie widzialem w gestej mgle, wiec nie wiem, ile wnoszono cial. I w koncu… dzisiaj, wczesnym wieczorem przywieziono cialo malego dziecka.
– Plus tych dwoje z Cove Lodge – dodala Tessa. – W sumie dwadziescia dwie ofiary, a nie dwanascie. Sam, masz mnostwo zbrodni do wykrycia. Miasto stalo sie
– Ta liczba moze byc jeszcze wieksza, niz sadzimy.
– Jakim cudem?
– No coz, nie obserwowalem kostnicy bez przerwy. Chodze spac przed druga. Kto powiedzial, ze nie przywozono cial glucha noca?
Rozmyslajac nad tym wszystkim, Sam ponownie popatrzyl przez teleskop. Na tylach Domu Pogrzebowego bylo ciemno i spokojnie. Powoli skierowal teleskop w strone sasiednich budynkow.
– Ale
Nikt nie znal odpowiedzi.
– W jaki sposob? – dociekala.
Sam obserwowal chwile cmentarz w dalszej czesci Conquistador, po czym westchnal, podniosl wzrok znad teleskopu i opowiedzial im, co go spotkalo tej nocy na Iceberry Way.
– Sadzilem, ze to dzieciaki, chuligani, ale teraz uwazam, ze ci wlasnie osobnicy zabili ludzi w motelu.
Nawet w ciemnosci wyczuwal zdumienie Tessy.
– Ale
Harry Talbot stwierdzil po chwili wahania:
– To Zjawy.
52
Wylaczywszy syrene i swiatla na ostatnim odcinku drogi, Loman zajechal dwoma wozami pod dom Mike’a Peysera o trzeciej dziesiec nad ranem, w asyscie pieciu ludzi, uzbrojonych w strzelby. Mial nadzieje, ze tylko zastrasza go karabinem. Czwartego wrzesnia podczas jedynego, jak na razie, spotkania z regresywnym Jordanem Coombsem – zaskoczeni wsciekla reakcja musieli strzelic mu w glowe w obronie wlasnej. Shaddack zbadal wiec tylko zwloki. Wsciekl sie utraciwszy szanse poznania psychiki i budowy jednego z tych metamorficznych psychopatow. Wystrzelenie srodkow uspokajajacych tez nie zdaloby sie na wiele, poniewaz regresywni jako Nowi Ludzie, tyle ze zdegenerowani, rowniez odznaczali sie radykalnie zmienionym metabolizmem. Blyskawicznie regenerowali sie, zdrowieli i rownie szybko rozkladali toksyczne substancje. Osobnik regresywny uspokoilby sie wylacznie pod ciaglym dzialaniem kroplowki, ale jak sklonic do tego tak dzika istote?
Peyser mieszkal w parterowym, dobrze utrzymanym domku z gankami od frontu i z tylu, schowanym wsrod kilku ogromnych slodkich gumowcow, ktore nie stracily jeszcze lisci. W oknach nie palily sie swiatla.
Loman wyslal jednego z ludzi, by pilnowal strony polnocnej a drugiego poludniowej, w razie gdyby Mike chcial wyskoczyc przez okno. Trzeci ochranial drzwi wejsciowe. Z Sholnickiem i Penniworthem okrazyli budynek i weszli cicho po schodach na tylny ganek.
Teraz widocznosc byla dobra, gdyz mgla juz rozproszyla sie. Ale silny wiatr zagluszal dzwieki, ktore moglyby zdradzic obecnosc Peysera.
Dwaj towarzyszacy Lomanowi policjanci oslaniali go, gdy probowal otworzyc drzwi. Byly otwarte. Pchnal je na osciez i cofnal sie o krok.
Zastepcy weszli do ciemnej kuchni ze strzelbami gotowymi do strzalu. Powinni zlapac Peysera zywcem, nie zamierzali jednak narazac sie tylko po to, by dostarczyc Shaddackowi zywa bestie. Po chwili jeden z nich znalazl kontakt.
Loman wszedl za nimi tez z karabinem w reku. Puste miseczki, potluczone talerze i brudne pojemniki walaly sie po podlodze, a takze kilka rigatoni z sosem pomidorowym, pol klopsa, skorupki od jajek, kawalek pasztetu, i resztki innego jedzenia. Jedno z drewnianych krzesel bylo przewrocone, inne roztrzaskane na blacie szafki, ktory popekal od uderzen.
Naprzeciwko drzwi od ganku znajdowalo sie przejscie do jadalni.
Po lewej stronie obok lodowki tez bylo jakies wejscie. Barry Sholnick otworzyl je ostroznie i ujrzal polki z zywnoscia w puszkach. Schody prowadzily do piwnicy.
– Sprawdzimy to po przeszukaniu domu – stwierdzil Loman.
Sholnick cicho zablokowal drzwi krzeslem, zeby nikt nie wydostal sie z piwnicy niepostrzezenie.
Chwile nasluchiwali.
Wiatr uderzal o sciany domu. W oknie brzeczala szyba. Na stryszku trzeszczaly belki, a na dachu klekotala obluzowana dachowka.
Policjanci wymownie spojrzeli na Lomana jakby proszac o instrukcje. Penniworth mial dopiero dwadziescia piec lat i tak mlodziencza, szczera twarz, ze mogl uchodzic za osiemnastoletniego sprzedawce religijnych broszur, a nie gline. Sholnick byl o dziesiec lat starszy i wygladal na twardziela.
Loman skierowal ich do jadalni.
Weszli tam zapalajac po drodze swiatlo. Nikogo nie zastali, skierowali sie wiec ostroznie do salonu.
Penniworth przekrecil kontakt i zajasniala chromowana, mosiezna lampa, ktorej jakims cudem nie roztrzaskano. Poduszki na sofie i krzeslach byly pociete, a kleby gabki ze srodka walaly sie wszedzie jak kolonie trujacych grzybow. Ksiazki lezaly na podlodze rozdarte na kawalki. Porcelanowa lampa, wazony i szklany blat stolika rozbito. Z szafki na telewizor wyrwano drzwiczki, a ekran strzaskano. Szalaly tutaj slepa furia i brutalna sila.
W pokoju cuchnelo moczem… i czyms dziwnym. Moze istota, ktora dokonala tego zniszczenia. Wyczuwalo sie kwasny zapach potu i cos blizej nieokreslonego, przejmujacego Lomana strachem.
Z lewej strony znajdowal sie hall, rowniez prowadzacy do sypialni i lazienek. Loman wycelowal bron w tamta strone. Policjanci weszli do przedpokoju. Garderoba byla po prawej stronie, zaraz przy drzwiach frontowych. Sholnick stanal twarza do niej, z bronia gotowa do strzalu. Penniworth szarpnieciem otworzyl garderobe. Wewnatrz wisialy tylko plaszcze.
Teraz czekalo ich trudniejsze zadanie. Mieli przed soba waski korytarz z trojgiem uchylonych drzwi, prowadzacych do ciemnych pokoi. Bylo tu ciasno i duzo zakatkow, z ktorych napastnik mogl zaatakowac. Nocny wiatr szumial pod okapami dachu i gral w rynnie, wydajac niski, zalobny ton.
Loman nigdy jako dowodca nie wysylal ludzi przodem w niebezpieczne miejsce, sam pozostajac z tylu. Choc juz obce staly mu sie duma i szacunek dla siebie, a takze poczucie obowiazku podobnie jak inne cechy i emocje Dawnych Ludzi, ten odruch w nim pozostal. Pierwszy pobiegl na koniec hallu i otworzyl kopnieciem drzwi. W blasku dochodzacym z korytarza ujrzal mala pusta lazienke.
Penniworth zajal sie pierwszym pokojem po lewej stronie. Zapalil swiatlo, nim Loman pojawil sie na progu. Byl to gabinet z biurkiem, dwoma krzeslami, szafkami, wysokimi regalami pelnymi ksiazek o kolorowych grzbietach i dwoma komputerami. Loman wkroczyl do srodka i wycelowal w szafe, a tymczasem Penniworth ostroznie przesuwal oszklone drzwi.
Pusto.
Barry Sholnick stal na zewnatrz z bronia skierowana w pokoj, ktorego jeszcze nie spenetrowali. Gdy pozostali przylaczyli sie do niego, lufa pchnal drzwi cofajac sie raptownie, pewien, ze cos zaatakuje go z ciemnosci. Nic takiego nie stalo sie. Z wahaniem przekrecil kontakt. O, moj Boze przerazony wyskoczyl na korytarz.
Stojacy obok Loman ujrzal w glebi duzej sypialni przy scianie odrazajaca skulona postac. Niewatpliwie byl to odmieniony Peyser, ale roznil sie od Jordana Coombsa w postaci regresywnej.
Loman przekroczyl prog:
– Peyser? – odezwal sie.
Istota zamrugala na jego widok. Poruszajac wykrzywionymi ustami wydobyla z siebie gardlowe, dzikie i zarazem udreczone rzezenie:
–
Tutaj takze wyczuwal zapach moczu i ta inna ostra won pizma.
Loman wszedl do pokoju, a za nim Penniworth. Sholnick pilnowal drzwi. Zatrzymali sie dwanascie stop od Mike’a, a Penniworth stanal z bronia gotowa do strzalu. Jordan Coombs, ktorego otoczyli w starym kinie czwartego