Trzese sie. Mam wrazenie, ze wybuchne i rozlece sie na milion kawalkow. Nie wiesz, co tu wydarzylo sie dzisiejszej nocy, bo czulbys sie tak samo. Wiec powiedz mi, jakim cudem nasze ciala moga zmieniac sie tak blyskawicznie?
Shaddack zawahal sie:
– Wlasnie pracuje nad tym.
Watkins, zdumiony, puscil jego nadgarstek:
– Czyzbys… nie wiedzial?
– To niezamierzony efekt. Juz zaczynam go rozumiec, ale czeka mnie jeszcze duzo pracy – klamal.
Przede wszystkim musial pojac fenomenalne zdolnosci Nowych Ludzi do samouzdrowienia, bez watpienia laczace sie z procesem regresji.
– Eksperymentujesz na nas, nie znajac skutkow?
– Zaden naukowiec nie przewidzi wszystkich ubocznych efektow – niecierpliwil sie Shaddack. – Zaklada natomiast, ze wszelkie uboczne efekty, jakie moga wystapic, nie przewyzsza korzysci.
– Ale one je
– Zrobilem to
Watkins wpatrywal sie w niego, po czym otworzyl na osciez drzwi do sypialni:
– Popatrz.
Shaddack wszedl. Dywan byl nasiakniety, a sciany umazane krwia. Skrzywil sie poczuwszy smrod. Wszelkie biologiczne wonie wzbudzaly w nim wstret moze dlatego, ze przypominaly, iz istoty ludzkie sa znacznie mniej wydajne i czyste niz maszyny. Najpierw przyjrzal sie zwlokom lezacym twarza do podlogi tuz przy drzwiach, po czym jego wzrok padl na drugie cialo.
– Zabiliscie dwoch regresywnych osobnikow? Zmarnowaliscie dwie szanse na zbadanie psychiki tych degeneratow?
Watkins sluchal obojetnie.
– To byla kwestia zycia i smierci. Nie mielismy wyboru.
Zdawalo sie, ze jest zbytnio rozgniewany jak na Nowego Czlowieka, choc moze tak wyrazal swoj strach, jedyne uczucie, ktore akceptowano w nowym swiecie.
– Mike ulegal regresji, gdy tu dotarlismy – ciagnal. – Znalezlismy go w tym pokoju.
Shaddacka opanowal niepokoj, ktorego nie chcial ujawnic i do ktorego nawet nie chcial przyznac sie. Odezwal sie wzburzony, ukrywajac strach.
– Chcesz mi wmowic, ze obaj twoi ludzie sa regresywni, a moze i ty rowniez?
– Zgadza sie. Sholnick byl takim osobnikiem. Natomiast mnie i Penniworthowi udalo sie zapanowac nad przemiana.
Smialo patrzyl w oczy Shaddacka, ani razu nie odwracajac wzroku, co jeszcze bardziej go zaniepokoilo.
– Dokladnie o tym mowilem ci w twoim domu pare godzin temu: kazdy z nas jest potencjalnym osobnikiem regresywnym. To nie zaden margines wsrod Nowych Ludzi. To tkwi w kazdym z nas. Nie stworzyles nowych i lepszych ludzi, tak jak Hitler nie stworzyl rasy panow. Jestes doktorem Moreau, a nie Bogiem.
– Nie rozmawiaj ze mna tym tonem – zareagowal ostro Shaddack. Nie pamietal, kim byl doktor Moreau. – Nie zapominaj, z kim rozmawiasz.
Watkins uspokoil sie. Przeciez Shaddack mogl zgladzic Nowych Ludzi rownie latwo, jakby zdmuchiwal swiece. Ale wciaz mowil z moca i bez zbytniego respektu.
– Nie zareagowales na najgorsza wiadomosc.
– A o co chodzi?
– Czy ty mnie sluchasz? Powiedzialem, ze Peyser byl
– Watpie. Nowi Ludzie kontroluja swoje ciala bardziej niz kiedykolwiek przewidywalem. Jesli nie wrocil do ludzkiej postaci, to znaczy, ze tak naprawde wcale nie chcial.
Watkins chwile wpatrywal sie w niego, wreszcie potrzasnal glowa:
– Naprawde jestes taki tepy?
– Nie mow do mnie w ten sposob – powtorzyl Shaddack z uporem, jakby oczekiwal efektu jak przy tresurze psa.
Pomimo calej fizycznej i umyslowej wyzszosci, Nowi Ludzie wciaz w jakims stopniu byli
Mokry od potu, blady, z nawiedzonymi oczyma Watkins byl przerazajaca postacia. Gdy przysunal sie do Shaddacka, ten przestraszyl sie i az chcial sie cofnac, ale tkwil na miejscu i patrzyl mu w oczy. Tak samo hipnotyzowalby groznego owczarka niemieckiego, gdyby pies przyparl go do muru.
– Spojrz na Sholnicka. – Watkins odwrocil martwego na plecy koncem buta.
Bez watpienia byl to mutant. Najbardziej przerazaly jego martwe oczy, zolte z czarnymi teczowkami, waskie jak u weza slepia.
Cisze nocna za oknem rozdarl potezny grzmot.
– Nadal twierdzisz, ze ci degeneraci przechodza zamierzona zmiane – odezwal sie Watkins.
– Zgadza sie.
– Powiedziales, ze cala historia ludzkiej ewolucji jest zawarta w genach, ze wciaz nosimy w sobie slady pierwotnego czlowieka i ze regresywni jakos wykorzystuja ten material genetyczny.
– Do czego zmierzasz?
– To obledne wyjasnienie pasuje do Coombsa, ktorego w sierpniu dopadlismy w kinie. Przypominal bardziej malpe czlekoksztaltna niz czlowieka.
– Nie ma w tym nic oblednego, to calkowicie racjonalne.
– Na Boga, spojrz na Sholnicka.
Shaddack wepchnal dlonie do kieszeni plaszcza, by nie zdradzic niepokoju nerwowym gestem albo drzeniem.
– Pierwsze zycie na ziemi istnialo w morzu, a potem jakas ryba z zaczatkiem nog wypelzla na lad i rozwinela sie w gada, a gdzies po drodze odlaczyly sie ssaki. Jesli nie ma w nas genow wczesnych gadow, a wierze, ze sa, to wystarczy zakodowana pamiec o tym etapie ewolucji.
– Opowiadasz bzdury, Shaddack.
– A ty mnie
– Guzik mnie to obchodzi. No zbliz sie, obejrzyj dokladnie Peysera. To twoj stary przyjaciel, nieprawdaz? Przyjrzyj sie dobrze i dlugo, czym byl w chwili smierci.
Mike lezal na plecach, nagi, z prawa noga wyprostowana, a lewa zgieta – z jedna reka odrzucona na bok, druga zas na klatce piersiowej, rozerwanej pociskami. Cialo i twarz, a raczej zwierzecy pysk z klami – mimo wszystko nieco przypominajace Mike’a nalezaly do ohydnego stwora, psa-czlowieka, czy wilkolaka, czegos co nadawalo sie do przebrania na karnawalowa maskarade albo znanego ze starych horrorow. Skora byla szorstka, niejednolite futro sztywne, a dlonie zamienily sie w potezne, szponiaste lapy.
Poniewaz fascynacja Shaddacka przewyzszala obrzydzenie i strach, podciagnal plaszcz, by nie poplamic materialu krwia, i przykucnal przy ciele, by lepiej mu sie przyjrzec. Watkins przykleknal naprzeciwko niego.
Oczy martwego byly zbyt ludzkie w porownaniu z reszta wykrzywionego oblicza.
– Chcesz mi wmowic, ze gdzies po drodze wyodrebnilismy sie z psow czy wilkow? – spytal Watkins.
Shaddack milczal.
Policjant nie dawal za wygrana:
– Powiadasz, ze nosimy w sobie geny psa, ktore wykorzystujemy w przemianie? Czy mam uwierzyc, ze Bog najpierw z zebra jakiejs prehistorycznej Lassie zrobil czlowieka, zanim stworzyl kobiete z zebra Adama?