umarlem. Tkwilismy uwiezieni we wraku ponad godzine, twarza w twarz. Patrzylem w jej pusty oczodol i zmiazdzona glowe. Po wypadku musialem mieszkac z ojcem, z ktorym rozwiodla sie, a byl to zlosliwy sukinsyn, alkoholik i nie potrafie ci powiedziec, ile razy mnie zbil albo grozil, ze zbije. Zostawial mnie tez na kilka godzin przywiazanego do krzesla w kuchni, az juz nie wytrzymujac siusialem w spodnie. Wtedy dopiero wracal, zeby mnie uwolnic, a widzac, co zrobilem, bil mnie znowu.
Zdumial sie, ze z taka latwoscia wyrzucil to wszystko z siebie, jakby podniosl sluzy, spuszczajac caly brud, ktory wzbieral w nim przez lata panowania nad soba.
– Wiec natychmiast po skonczeniu sredniej szkoly opuscilem ten dom i uczylem sie w college’u, spiac w tanich kwaterach, co noc dzielac lozko z armia karaluchow. Potem zglosilem sie do Biura chcac uczestniczyc w
Mowil tak szybko, ze niemal zabraklo mu tchu.
Tessa zamilkla.
Ciagnal dalej, niezwykle jak na siebie wzburzony, tak predko, ze zdania zlewaly sie nieraz w nieprzerwany potok slow.
– I umarla mi wspaniala zona, Karen, polubilabys ja. wszyscy ja lubili, ale zmarla na raka, cierpiac strasznie, nie tak lekko jak robila to Ali McGraw na ekranie, westchnienie, usmiech i ciche do widzenia. Nie, to byla dlugotrwala agonia. A potem stracilem takze syna. Och, zyje, mial dziewiec lat, gdy umarla jego matka, a teraz ma szesnascie. Jest dobrze rozwiniety fizycznie i umyslowo, ale martwy, wypalony w sercu, zimny jak lod w srodku. Lubi gry komputerowe i telewizje, slucha tez black-metalu. Wiesz, co to jest? Taka muzyka heavy- metalowa z domieszka satanizmu, wiec on to lubi, poniewaz w satanizmie odrzucajacym wartosci moralne odnajduje siebie. Wiesz, co mi kiedys powiedzial?
Tessa zaprzeczyla.
– Ludzie nie sa wazni. Ludzie nie licza sie. Tylko
– Bzdura – powiedziala Tessa.
– Ale on mi to wszystko mowi. Wiem, ze to idiotyzm, spieram sie z nim, lecz syn ma na wszystko odpowiedz. I czasem zastanawiam sie… gdybym nie byl tak zniechecony do zycia i zmeczony czy potrafilbym przekonac go, ze nie ma racji? Moze mialbym wieksze szanse na uratowanie syna?
Przerwal.
Uswiadomil sobie, ze drzy.
Milczeli obydwoje przez chwile.
Wreszcie odezwal sie:
–
– Przykro mi, Sam.
– To nie twoja wina.
– Twoja tez nie.
Zawinal ser w celofan i schowal do lodowki, a ona zajela sie nalesnikami.
– Ale miales Karen – powiedziala. – Przezyles milosc i piekno w zyciu.
– Pewnie.
– W takim razie…
– Jej juz nie ma.
– Nic nie trwa wiecznie.
– Wlasnie o tym mowie.
– Co wcale nie znaczy, zeby nie cieszyc sie tym, co posiadamy. Jesli zawsze bedziesz zakladal, ze kazda radosc kiedys skonczy sie, nigdy nie doznasz prawdziwej przyjemnosci w zyciu.
– Wlasnie o tym mowie.
Zostawila drewniana lyzke w duzej metalowej misce i odwrocila sie, by na niego spojrzec.
– Ale to nie jest
Wpatrywal sie w nia z zachwytem. Ale wowczas pomyslal o tym, ze kiedys zestarzeje sie, oslabnie i umrze, tak jak wszystko umiera, i nie mogl juz dluzej na nia patrzec. Przeniosl wzrok na splukiwane deszczem okno.
– Coz, przykro mi, jesli cie zasmucilem, ale sama o to prosilas. Koniecznie chcialas wiedziec, dlaczego ze mnie taki ponurak.
– Och, to zbyt delikatne okreslenie – zaoponowala. – Jestes nieuleczalnym pesymista.
Wzruszyl ramionami.
Obydwoje powrocili do kulinarnych zajec.
11
Po ucieczce przez furtke na tylach probostwa, Chrissie krazyla po miescie ponad godzine, zastanawiajac sie, co robic dalej. Poczatkowo zalozyla, ze uda sie do szkoly i opowie wszystko pani Tokawa, gdy ksiadz Castelli jej nie pomoze. Ale teraz juz nikomu nie wierzyla. Po przygodzie z duchownymi zdala sobie sprawe, ze kosmici prawdopodobnie zawladneli wszystkimi przedstawicielami wladz w Moonlight Cove, co bylo pierwszym krokiem do calkowitego podboju. Wiedziala juz, ze opetali ksiezy oraz policje, wiec pewnie i nauczycieli.
Na przemian blogoslawila i przeklinala deszcz. Buty, dzinsy oraz koszula znow przemokly, a ona przemarzla do szpiku kosci, ale ciemnoszare swiatlo dnia i ulewa sprawialy, ze ludzie siedzieli w domach, wiec Chrissie byla bezpieczniejsza.
Ponadto, gdy wiatr zamieral, od morza naplywala zimna mgla, nie tak gesta, jak poprzedniej nocy, po prostu rzadka mgielka, czepiajaca sie drzew, ale wystarczajaca, by oslonic dziewczynke, przemykajaca nieprzyjaznymi ulicami.
Grzmoty i blyskawice tez ustaly, wiec minelo niebezpieczenstwo, ze usmazy sie w ogniu naglego pioruna, co pocieszylo ja nieco.
Poruszala sie w miare mozliwosci bocznymi alejkami i podworkami, przechodzac szybko przez jezdnie tylko wtedy, gdy bylo to konieczne. Dostrzegla bowiem w samochodach zbyt wielu mezczyzn o zacietych twarzach, najwyrazniej patrolujacych okolice. Dwukrotnie omal nie wpadla na nich w zacisznych uliczkach i musiala chowac sie, by jej nie zauwazyli. Po okolo pietnastu minutach od ucieczki, na ulicach pojawilo sie znacznie wiecej wozow i pieszych patroli, ktore przerazaly ja najbardziej. Mezczyzni w nieprzemakalnych plaszczach chodzacy parami mogli dokladniej przeszukiwac teren i trudniej bylo skryc sie przed nimi. Truchlala ze strachu, ze niespodziewanie natknie sie na nich.
Prawde powiedziawszy, dluzej siedziala w ukryciu, niz wedrowala.
To przykucnela za smietnikami w alejce, to pod swierkiem, ktorego niskie galezie niczym spodnica dotykaly