ziemi, tworzac ciemna i w miare sucha kryjowke. Dwa razy lezala jakis czas pod samochodami.
Zmieniala miejsce co kilka minut bojac sie, ze jakis wscibski osobnik opetany przez kosmitow dostrzeze ja i wezwie policje.
Nim dotarla do opuszczonej posesji przy Juniper Lane obok Domu Pogrzebowego Callana i przycupnela w gestych i klujacych krzewach na wysuszonym trawniku. Zastanawiala sie, czy w ogole moze prosic kogokolwiek o pomoc. Po raz pierwszy od chwili, gdy zaczal sie ten koszmar, tracila nadzieje.
Ogromny modrzew zwieszal galezie nad czescia posesji, ona zas przed najgorszym deszczem schronila sie w kepie zarosli pod drzewem. Co wazniejsze, w tym ukryciu nikt nie zobaczy jej z ulicy lub z okien pobliskich domow.
Jednak co minute ostroznie wysuwala glowe, by rozejrzec sie szybko wokol, czy nikt nie skrada sie do niej.
W pewnym momencie ujrzala fragment duzego, drewnianego i oszklonego domu Talbota po wschodniej stronie Conquistador. Natychmiast przypomniala sobie czlowieka na wozku inwalidzkim.
Pojawil sie w szkole rok temu na spotkaniach z piecio- i szescioklasistami w czasie Dni Pamieci. Program byl nudny, chociaz on zainteresowal mlodziez, rozmawiajac o trudnosciach i zadziwiajacych mozliwosciach ludzi niepelnosprawnych.
Z poczatku Chrissie litowala sie nad nim. Wygladal tak zalosnie na wozku, sparalizowany, zdolny poruszac tylko jedna reka, z glowa przekrzywiona w jedna strone. Ale pozniej, gdy go sluchala, uswiadomila sobie, ze ma wspaniale poczucie humoru i wcale nie lituje sie nad soba, wiec uzalanie sie nad nim zakrawalo na absurd. Zadawali mu rozne pytania, a on tak chetnie dyskutowal o smutkach i radosciach w swoim zyciu, ze z miejsca pokochala go.
Rownie wspanialy byl Moose.
Teraz, patrzac na ten czerwony dom przez polyskujaca od deszczu trawe, wspominajac Harry’ego Talbota i Moose’a, zastanawiala sie, czy znajdzie tu pomoc.
Wcisnela sie glebiej w zarosla i myslala o tym kilka minut.
Z pewnoscia kaleka na wozku byl ostatnia osoba, ktora kosmici pragneliby zawladnac.
Natychmiast zawstydzila sie. Przeciez inwalida nie nalezal do istot gorszego rodzaju. Mogl kosmitom zaoferowac akurat tyle, co inni. Z drugiej strony… czy banda kosmitow miala pojecie o niepelnosprawnych? Moze jednak przeceniala ich? W koncu, to byli
Harry Talbot.
Rozmyslajac o nim nabierala pewnosci, ze na razie nie wpadl w lapy kosmitow.
12
Sam wlal na patelnie olej do smazenia nalesnikow.
Tessa wlaczyla piecyk i postawila na nim talerz, na ktory ukladala nalesniki, by nie wystygly.
Nastepnie odezwala sie normalnym tonem, jakby zmuszajac go do ponownego zastanowienia sie nad ponurym stosunkiem do zycia.
– Powiedz mi…
– Mozesz juz dac spokoj?
– Nie.
Westchnal.
– Jesli jestes takim cholernym ponurakiem, dlaczego nie…
– Zabije sie?
– Wlasnie.
Rozesmial sie gorzko:
– Jadac tu z San Francisco bawilem sie taka mala gra liczylem powody, dla ktorych warto zyc. Doliczylem sie tylko czterech, ale jak widac wystarczy, bo jakos ciagne.
– Mozesz je wymienic?
– Pierwszy – dobre meksykanskie jedzenie.
– Zgadzam sie.
– Drugi – piwo Guinnessa.
– Ja lubie Heinekena.
– Tez dobre, ale mnie Guinness motywuje do zycia.
– A trzeci?
– Goldie Hawn.
–
– Nie. I nawet lepiej, bo rozczarowalbym sie. Mowie o jej ekranowym wizerunku, o wyidealizowanej Goldie Hawn.
– To twoja dziewczyna z marzen, co?
– Wiecej. Ona… do diabla, nie wiem… wydaje sie nietknieta przez zycie, witalna, szczesliwa, niewinna, i… radosna.
– Sadzisz, ze kiedykolwiek ja spotkasz?
– Chyba zartujesz?
– Wiesz co? – spytala.
– Co?
– Gdybys naprawde spotkal Goldie Hawn na przyjeciu, a ona powiedzialaby do ciebie cos zabawnego, blyskotliwego i zachichotala w ten swoj sposob, nawet bys jej nie rozpoznal.
– Bzdura.
– Nie. Bylbys tak pochloniety rozmyslaniem o niesprawiedliwym, nieuczciwym, ciezkim, okrutnym, ponurym, smetnym i glupim zyciu, ze umknalby ci ten moment. Przegapilbys go. Otaczalaby cie zbyt gesta mgla przygnebienia. No, a czwarty powod?
Zawahal sie.
– Strach przed smiercia.
Spojrzala na niego zdumiona.
– Nie rozumiem. Jesli zycie jest okropne, to dlaczego bac sie smierci?
– Przezylem swoja smierc. Podczas operacji wyjmowano mi kule z klatki piersiowej, a ja, o krok od smierci, opuscilem wlasne cialo i unioslem sie pod sufit. Obserwujac chirurgow zorientowalem sie, ze pedze coraz szybciej przez ciemny tunel w strone oslepiajacego swiatla – jak wedlug jakiegos oblednego scenariusza.
Poruszona i zaintrygowana wyjakala:
– I?
– Zobaczylem to, co jest po drugiej stronie.
– Powaznie?
– Cholernie powaznie.
– Chcesz mi powiedziec, ze istnieje zycie pozagrobowe?
– Tak.
– Bog?
– Tak.
– Przeciez wiara w Boga oznacza zarazem wiare w cel i sens zycia – zdumiala sie.
– Wiec?
– Widzisz, to wlasnie watpliwosci co do sensu zycia wywoluja smutek i depresje. Gdyby wiekszosc z nas doswiadczyla tego, co ty… coz, mielibysmy dosc sily, by radzic sobie z przeciwnosciami losu, wlasnie dlatego, ze istnieje zycie po smierci. Wiec co z toba, moj panie? Skad ten pesymizm? Czy jestes po prostu upartym oslem?