Pokoj wypelnily elektroniczne brzeki, trzaski, buczenie i swiergot.

Piekielna dlon sciskala go tak mocno, ze kosciste palce wgniotly sie w cialo. Czul, jak ciepla krew wyplywa spod rekawa koszuli. Struchlal, ze ten nieludzko silny czlowiek-maszyna zmiazdzy mu nadgarstek i uczyni go kaleka, a w najlepszym razie scierpnie mu reka i wypusci rewolwer.

Coltrane probowal uniesc na wpol strzaskana glowe.

Sam przypomnial sobie matke uwieziona we wraku samochodu, matke z rozlupana twarza, szczerzaca do niego zeby, milczaca i nieruchoma.

Kopnal wsciekle krzeslo z nadzieja, ze potoczy sie dalej, ale kolka byly zablokowane.

Koscista dlon zacisnela sie mocniej i Sam krzyknal. Wzrok zachodzil mu mgla z bolu.

Wciaz jednak widzial unoszaca sie powoli glowe.

Jezu, nie chce patrzec na te zmasakrowana twarz.

Z calej sily kopal w przewody laczace Coltrane’a z komputerem, az oderwaly sie od jego ciala z odrazajacym odglosem, mezczyzna zas opadl na krzeslo. Jednoczesnie szkieletowa dlon puscila nadgarstek i uderzyla z metalicznym grzechotem o plastikowa mate na podlodze.

Dudniace elektroniczne impulsy odbijaly sie echem od scian, a sposrod nich przebijalo piszczenie.

Zszokowany Sam przytrzymal lewa reka krwawiacy nadgarstek, jakby chcial usmierzyc klujacy bol.

Cos otarlo sie o jego nogi.

W dole zobaczyl na wpol organiczne przewody, przypominajace bezglowe weze pelne zycia. Wypelzaly z komputera coraz dluzsze. Jeden owinal sie wokol jego lewej kostki, a drugi pial sie po prawej lydce.

Sam probowal wyrwac sie.

Trzymaly go mocno.

Wyczul instynktownie, ze szukaja nagiego ciala powyzej pasa, by wdrazyc sie i uczynic go czescia systemu.

Wciaz trzymal rewolwer w skrwawionej dloni. Wycelowal w ekran, na ktorym widniala teraz twarz Coltrane’a. Wydawalo sie, ze widzi Sama, gdyz patrzac mu prosto w oczy mowil:…potrzebowac… potrzebowac… chciec… potrzebowac… chciec.

Sam pojal tylko to, ze Coltrane nie umarl i jakims cudem tkwil zywy w tej maszynie.

Jakby na potwierdzenie szklany ekran powoli przybieral ksztalty twarzy. Szklo, plynne jak zelatyna, wysuwalo sie do przodu. Zdawalo sie, ze to Coltrane wylania sie z wewnatrz.

Niewiarygodne, a jednak dzialo sie. Harley Coltrane kontrolowal materie sila umyslu, ktory nie byl juz nawet powiazany z ludzkim cialem.

Sam stal jak zahipnotyzowany z palcem na spuscie. Do swiata, ktory znal i nagle pokochal, przenikala koszmarna rzeczywistosc wypelniona bezmiarem zla.

Jeden z wezowatych przewodow, dotarlszy do klatki piersiowej, przeslizgiwal sie pod swetrem do nagiego ciala. Sam, czujac dotkniecie jakby rozpalonego do bialosci zelaza, oprzytomnial nagle. Strzelil do komputera dwa razy. Najpierw wpakowal kule w ekran o twarzy Coltrane’a.

Wbrew obawom, ze naboj przeleci bez efektu, kineskop eksplodowal do wewnatrz, jakby wciaz byl ze szkla. Drugim wystrzalem doszczetnie zniszczyl wnetrze komputera, zabijajac wreszcie to, czym stal sie Coltrane.

Blade, polyskujace macki puscily go. Pokryly sie bablami i bulgocac, rozkladaly sie w oczach.

Niesamowite elektroniczne buczenie, trzaski i modulacje, teraz nieco cichsze, ale dziwnie przenikliwe, wciaz wypelnialy pokoj.

Sam zobaczyl, ze sluzowate przewody laczace kobiete z drugim komputerem wydluzyly sie, ona zas obrocila sie na krzesle w jego strone. Wygladala nieco inaczej, choc nie mniej odrazajaco niz jej maz. W wielkich oczodolach zamiast sensorow tkwily czerwonawe kule, trzykrotnie wieksze od zwyklych oczu. Przypominaly raczej nieruchome receptory z waskim polem widzenia i Sam dostrzegl w nich swoj odwrocony obraz. Na nogach, brzuchu, piersiach, rekach i twarzy tuz pod skora przebiegaly nabrzmiale naczynia krwionosne. Zdawalo sie, ze rozciagnely sie do granic mozliwosci.

W niektorych moze plynela krew, ale z innych wydobywalo sie zielonawo-pomaranczowe pulsujace swiatlo.

Mackowata sonda grubosci olowka wystrzelila jak pocisk z czola i w ulamku sekundy trafila Sama nad prawym okiem, nim uchylil sie. Koncowka przewodu wgryzla sie pod skore. Uslyszal turkoczacy odglos, jakby malenkie lopatki wirowaly z predkoscia tysiaca obrotow na minute. Krew splywala mu z brwi wzdluz nosa. Gdy sonda pedzila w jego strone, zdazyl celnie wystrzelic dwa ostatnie pociski. Jeden przeszyl tulow kobiety, drugi zamienil komputer w plomien tryskajacy iskrami az pod sufit. Wezowata sonda sflaczala i odpadla, zanim polaczyla jego mozg z mozgiem kobiety.

Do pokoju przenikalo tylko szare swiatlo przez cienkie jak papier szczeliny w okiennicach.

Sam dotarl do drzwi i wlaczyl lampe. Bacznie obserwujac ciala ladowal rewolwer nabojami, ktore wydobyl z kieszeni kurtki.

W pokoju panowala nienaturalna cisza.

Nic nie poruszalo sie.

Serce walilo mu z taka sila, ze przy kazdym uderzeniu czul tepy bol.

Dwa razy upuscil kule, gdyz trzesly mu sie rece. Nie schylil sie po nie w obawie, ze jedna z martwych istot nagle ozyje i dopadnie go jak blyskawica, zanim uskoczy. Stopniowo docieral do niego odglos deszczu. Lalo teraz mocniej niz poprzedniej nocy, gdy rozpetala sie burza, choc nie grzmialo. Mial nadzieje, ze sasiedzi nie slyszeli strzalow, stlumionych przez wsciekle walenie deszczu i grube sciany domu. Modlil sie o to do Boga. W przeciwnym razie juz sa w poblizu, by sprawdzic, co sie dzieje, uniemozliwiajac mu ucieczke.

Wciaz krwawil i troche krwi dostalo sie do prawego oka, wiec lzawilo. Wytarl je rekawem.

Nadgarstek bolal go jak wszyscy diabli, ale w razie potrzeby chwyci rewolwer w lewa reke. Po naladowaniu broni ostroznie zblizyl sie do dymiacego komputera, przy ktorym na krzesle tkwilo bezwladne cialo Harleya Coltrane’a.

Zerkajac jednym okiem na martwego czlowieka-maszyne, zdjal telefon z modemu i powiesil na scianie. Nastepnie podniosl sluchawke, w ktorej zadzwieczal sygnal. Co za ulga.

W ustach mial tak sucho, ze nie wiedzial, czy zdola wyraznie wydusic z gardla choc slowo.

Wystukal numer Biura w Los Angeles.

Rozlegl sie trzask.

Przerwa.

I wlaczylo sie nagranie: Przepraszamy za brak polaczenia.

Odwiesil sluchawke i sprobowal ponownie. Nic.

Wiedzial, ze teraz w Moonlight Cove polaczy sie tylko z wybranymi numerami w ramach skomplikowanej centrali obslugujacej osoby poddane konwersji.

Odchodzac od telefonu uslyszal z tylu jakis ruch. Odwrocil sie i zobaczyl kobiete w odleglosci trzech stop. Juz odlaczyla sie od zniszczonego komputera, lecz jeden przewod wychodzacy z kregoslupa wlokl sie za nia po podlodze, z koncem wetknietym do gniazdka elektrycznego.

Przerazony Sam pomyslal: nie potrzebujemy juz twoich niezgrabnych latawcow, doktorze Frankenstein, ani burz z piorunami; teraz po prostu podlaczamy potwory do kontaktu w scianie i czestujemy je bezposrednio wstrzasem elektrycznym dzieki uprzejmosci Zakladow Energetycznych.

Kobieta z gadzim sykiem ruszyla do niego. Zamiast palcow z dloni wyrastaly trzy wielobolcowe wtyczki, podobne do lacznikow, za pomoca ktorych skladalo sie domowy komputer, choc te bolce byly ostre jak gwozdzie.

Sam uskoczyl w bok, wpadajac na krzeslo z bezwladnym cialem Harleya Coltrane’a i niemal upadl, strzelajac jednoczesnie do kobiety. Oproznil pieciostrzalowa trzydziestkeosemke.

Pierwsze trzy strzaly zwalily ja z nog. Pozostale trafily w sciane, gdy wystraszony pociagal za spust, a kobieta juz lezala na podlodze.

Probowala wstac.

Jak przeklety wampir, pomyslal.

Przydalaby mu sie jakas supernowoczesna czarodziejska srebrna kula, kolko, krzyz…

Siec arterii w jej nagim ciele wciaz pulsowala swiatlem, a trafione miejsca iskrzyly sie jak zniszczone komputery.

W rewolwerze nie bylo naboi.

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату