Inne podejscie uderzalo w podstawy pracy policyjnej.
— Biala glina — powiedzial Marchewa. — Znalezlismy biala gline. Praktycznie niewypalona. Dorfl jest zrobiony z ciemnej terakoty i twardy jak kamien.
— Ostatnia rzecza, jaka widzial kaplan, byl golem — przypomnial Vimes.
— Dorfl, na pewno. Ale to nie to samo, co stwierdzic, ze Dorfl jest morderca. Uwazam, ze zjawil sie tam, kiedy ojciec Tubelcek juz umieral. To wszystko.
— Tak? A dlaczego?
— Ja… jeszcze nie mam pewnosci. Ale widywalem Dorfla. Zawsze sprawial wrazenie osoby bardzo lagodnej.
— Pracuje w rzezni.
— Moze to nie takie zle miejsce pracy dla kogos lagodnego, sir — stwierdzil Marchewa. — Zreszta sprawdzilem wszystkie zapisy, jakie udalo mi sie znalezc, i nie sadze, zeby golem kiedykolwiek kogos zaatakowal. Albo popelnil jakies przestepstwo.
— Nie, daj spokoj — obruszyl sie Vimes. — Wszyscy wiedza… — Urwal, gdy jego cyniczne uszy uslyszaly jego zdumiony glos. — Naprawde nigdy?
— Pewnie, ludzie zawsze powtarzaja, ze znaja kogos, kto ma znajomego, ktorego dziadek slyszal o golemie, co to niby zabil czlowieka, ale to wlasciwie wszystko, sir. Golemom nie wolno krzywdzic ludzi. Jest to zapisane w ich slowach.
— Ciarki mnie przechodza na ich widok, to wiem na pewno.
— Kazdego ciarki przechodza, sir.
— Slyszy sie historie o ich glupich wyczynach. Na przyklad o tym, ze robia tysiace imbrykow albo kopia dziure gleboka na piec mil — zauwazyl Vimes.
— Tak, ale nie jest to dzialalnosc przestepcza w scislym sensie, sir. To tylko zwyczajny bunt.
— Bunt? Co to znaczy?
— Tepe wykonywanie rozkazow, sir. No wie pan… Ktos wrzeszczy: „Idz rob imbryki!”, wiec golem robi. Nie mozna miec do niego pretensji o wykonywanie polecen, sir. Nikt sobie nie zyczy, zeby myslaly, wiec odplacaja za to, nie myslac.
— Buntuja sie, pracujac?
— Tak tylko pomyslalem, sir. Dla golema chyba ma to sens.
Odruchowo spojrzeli na nieruchoma gliniana figure.
— Czy on nas slyszy? — zapytal Vimes.
— Nie przypuszczam, sir.
— Ta sprawa ze slowami…
— No… mysle, ze one mysla, ze martwy czlowiek to po prostu ktos, kto stracil swoj chem. Nie wydaje mi sie, zeby rozumialy, w jaki sposob dzialamy, sir.
— One nie, i ja tez nie, kapitanie.
Vimes spojrzal w puste oczy. Czubek glowy Dorfla nadal byl otwarty i swiatlo padalo przez oczodoly. Vimes widywal na ulicach wiele rzeczy strasznych, ale milczacy golem byl w jakis sposob jeszcze gorszy. Az nazbyt latwo mozna bylo sobie wyobrazic te oczy plonace, stwora ruszajacego naprzod, wymachujacego piesciami jak mloty. To cos wiecej niz tylko imaginacja. To cos, co zdawalo sie wbudowane w golemy. Potencjal czekajacy na wlasciwy czas.
Dlatego wszyscy ich nienawidzimy, pomyslal. Te oczy bez wyrazu wciaz nas obserwuja, wielkie twarze obracaja sie za nami, i czy to nie wyglada, jakby notowaly nas w pamieci, ustalaly listy nazwisk? Kiedy sie uslyszy, ze rozbily komus czaszke w Quirmie czy gdzie, czlowiek z rozkosza chcialby uwierzyc.
Glos wewnatrz umyslu — glos, ktory odzywal sie do niego tylko w cichych godzinach nocy albo — za dawnych dni — w polowie butelki whisky, dodal: Biorac pod uwage, jak ich traktujemy, moze jestesmy przerazeni, bo wiemy, ze na to zasluzylismy…
Nie… niczego nie ma za tymi oczami. To tylko glina i magiczne slowa.
Wzruszyl ramionami.
— Scigalem dzisiaj golema — oznajmil. — Stal na Mosieznym Moscie. Przekleta figura. Posluchaj, mamy przyznanie sie i naoczny dowod. Jesli nie znajdziesz nic lepszego niz… niz przeczucie, to musimy…
— Co takiego, sir? — spytal Marchewa. — Nic wiecej nie mozemy mu juz zrobic. Jest w tej chwili martwy.
— Nieozywiony, chciales powiedziec.
— Tak jest, sir. Jesli woli pan w taki sposob to ujac.
— Jesli nie Dorfl zabil tych staruszkow, to kto?
— Nie wiem, sir. Ale mysle, ze wie Dorfl. Moze sledzil morderce.
— Czy mozna mu rozkazac, zeby kogos oslanial?
— Mozliwe, sir. Albo sam postanowil oslaniac.
— Zaraz zaczniesz mnie przekonywac, ze ma emocje. Gdzie zniknela Angua?
— Pomyslala, ze sprawdzi kilka kwestii, sir. Troche… troche mnie zdziwil ten drobiazg, sir. Mial go w reku.
Uniosl nieduzy przedmiot.
— Ulamany kawalek zapalki?
— Golemy nie pala, sir, i nie uzywaja ognia. To… niezwykle, ze mial cos takiego.
— Aha — stwierdzil Vimes sarkastycznie. — To slad.
Trop Dorfla rozbrzmiewal glosno na ulicy — nozdrza Angui chwytaly zmieszane zapachy rzezni. Trasa biegla zygzakiem, ale z pewnym trendem kierunkowym. Wygladalo to tak, jakby golem polozyl linijke nad miastem, po czym skrecal w kazda ulice i alejke, ktore wiodly w odpowiednim kierunku.
Angua dotarla do krotkiego, slepego zaulka. Na koncu byly wrota jakiegos skladu. Pociagnela nosem i wyczula mnostwo innych zapachow. Ciasto. Farba. Smar. Zywica. Ostre, glosne, swieze zapachy. Powachala raz jeszcze. Tkanina… welna?
Na ziemi odcisnela sie cala platanina tropow. Slady duzych stop.
Ta niewielka czesc Angui, ktora zawsze chodzila na dwoch nogach, zauwazyla, ze slady stop wychodzacych odcisnely sie na sladach stop wchodzacych. Obwachala cala uliczke. Dwanascie istot, kazda z wlasnym, bardzo wyraznym zapachem — ale raczej zapachem towaru niz zywego stworzenia — zeszlo calkiem niedawno po schodach. I wszystkie dwanascie stamtad wyszlo.
Zbiegla na dol i natrafila na niepokonana bariere.
Drzwi.
Lapy nie nadawaly sie do przekrecania galek.
Zerknela ponad szczyt schodow — nikogo nie bylo w poblizu. Tylko mgla zawisla miedzy scianami domow.
Skoncentrowala sie i zmienila… Oparla sie o mur, poki swiat nie przestal wirowac. Potem otworzyla drzwi.
Za nimi lezala rozlegla piwnica. Nawet z wilkolaczym wzrokiem nie miala wiele do ogladania.
Musiala pozostac czlowiekiem. Lepiej myslala jako czlowiek. Niestety, tutaj i teraz, jako czlowiek, miala umysl w duzej mierze zaprzatniety swiadomoscia, ze jest naga. Ktokolwiek znajdzie w piwnicy naga kobiete, z pewnoscia zacznie zadawac pytania. A moze nie bedzie tracil czasu na pytania, nawet na takie jak „Mozna?”. Angua oczywiscie potrafilaby sobie poradzic w takiej sytuacji, wolala jednak nie byc do tego zmuszona. Bardzo trudno jest potem wytlumaczyc ksztalt ran.
A zatem nie ma czasu do stracenia.
Wszystkie sciany byly pokryte napisami. Wielkie litery, male litery, ale wszystkie tym kanciastym pismem, jakiego uzywaly golemy. Widziala zdania wypisane kreda, farba, weglem drzewnym, a w kilku przypadkach wyryte w samym kamieniu. Siegaly od podlogi po sufit, krzyzowaly sie wielokrotnie i czesto nie dalo sie rozpoznac tresci. Tu i tam z plataniny liter wyroznialo sie slowo czy dwa:
…NIE BEDZIESZ… TO, CO ROBI, TO NIE… GNIEW NA STWORCE… BIADA NIEMAJACYM WLASCICIELA… SLOWA W… GLINA Z NASZEJ… NIECH MOJ… DOPROWADZI NAS DO WO…