— Nie ruszac sie! Kto sie ruszy, zginie!

Rabusie zatrzymali sie przy barze. Ze zdziwieniem stwierdzili, ze ich przybycie nie wzbudzilo zamieszania.

— Na milosc bogow, czy ktos moglby zamknac drzwi? — burknal Vimes.

Posluchal go siedzacy kolo wejscia straznik.

— I zarygluj — dodal Vimes.

Trzej zlodzieje rozejrzeli sie. Kiedy ich oczy przyzwyczaily sie do polmroku, odniesli ogolne wrazenie pancerzowosci, z silnym akcentem uhelmowienia. Ale ta pancerzowosc sie nie poruszala. Przygladala im sie w milczeniu.

— Jestescie nowi w miescie, chlopcy? — zapytal pan Cheese, polerujac szklanke.

Najodwazniejszy z trojki machnal barmanowi kusza przed nosem.

— Dawaj pieniadze, ale juz! — wrzasnal. — Bo jak nie — dodal, zwracajac sie do calej sali — bedziecie mieli martwego barmana.

— W miescie jest duzo innych knajp, tumanie — odpowiedzial mu jakis glos.

Pan Cheese nie podniosl nawet wzroku znad szklanki.

— Wiem, ze to wy, funkcjonariuszu Udgryzjel — oznajmil spokojnie. — Macie na rachunku dwa dolary i trzydziesci pensow, dziekuje uprzejmie.

Rabusie zbili sie w ciasna grupke. Tawerny nie powinny sie tak zachowywac. Zdawalo im sie, ze slysza lekkie zgrzytniecia rozmaitej broni wydobywanej z odpowiednich pochew.

— Czy ja was juz gdzies nie widzialem? — spytal Marchewa.

— O bogowie, to on! — jeknal ktorys z napastnikow. — Miotacz chleba!

— Zdawalo mi sie, ze pan Staloskorka zabieral was do Gildii Zlodziei…

— Wynikl drobny spor w kwestii podatkow…

— Nie mow mu!

Marchewa klepnal sie w czolo.

— Formularze podatkowe! — powiedzial. — Pan Staloskorka pewnie sie martwi, ze o nich zapomnialem.

Zlodzieje stali teraz tak blisko siebie, ze przypominali grubego szesciorecznego stwora, ktory wydaje majatek na kapelusze.

— Eee… Straznikom nie wolno zabijac ludzi, prawda? — zainteresowal sie jeden z nich.

— Nie wolno na sluzbie — odparl Vimes.

Najodwazniejszy z trojki skoczyl nagle, chwycil Angue i szarpnieciem postawil ja na nogi.

— Wychodzimy stad cali i zdrowi, bo oberwie dziewczyna. Zrozumiano? — warknal.

Ktos parsknal drwiaco.

— Mam nadzieje, ze nikogo nie zabijesz — powiedzial Marchewa.

— Sam o tym zdecyduje!

— Czy ja mowilem do ciebie?

— Nie martw sie, poradze sobie — uspokoila Marchewe Angua. Rozejrzala sie, by sprawdzic, czy na pewno nie ma tu Cudo. Potem westchnela. — Chodzmy, panowie. Miejmy to juz za soba.

— Nie baw sie jedzeniem! — zawolal ktos.

Zabrzmial jeden czy dwa chichoty, ale Marchewa odwrocil sie na krzesle i nagle wszyscy bardzo sie zainteresowali swoimi drinkami.

— Nic nie szkodzi — rzucila cicho Angua.

Zdajac sobie sprawe, ze cos jest nie tak, jak powinno, ale nie wiedzac, co takiego, zlodzieje cofali sie ostroznie. Nikt im nie przeszkadzal, kiedy odsuwali rygiel, a potem — wciaz trzymajac Angue — wyszli w kleby mgly.

— Trzeba chyba pomoc — odezwal sie funkcjonariusz, ktory dopiero od niedawna sluzyl w strazy.

— Nie zasluguja na pomoc — stwierdzil krotko Vimes.

Na zewnatrz brzeknela zbroja, a potem zabrzmial dlugi, niski warkot — tuz przed tawerna.

A potem wrzask. I drugi wrzask. I trzeci wrzask, modulowany przez „NIENIENIEnienienienienienieNIE!… aarghaarghaargh!”. Cos ciezkiego uderzylo o drzwi.

Vimes odwrocil sie do Marchewy.

— Wy, kapitanie, i funkcjonariusz Angua… — zaczal. — Jak, ehm… Dobrze sie miedzy wami uklada?

— Doskonale, sir — zapewnil Marchewa.

— Niektorzy mogliby pomyslec, ze, no… ze moga wystapic, te… problemy.

Cos uderzylo glucho o drzwi, a potem cicho zabulgotalo.

— Radzimy sobie z nimi, sir. — Marchewa lekko uniosl glos.

— Podobno jej ojciec nie jest zadowolony z tego, ze u nas pracuje…

— W Uberwaldzie nie maja zbyt wielu praw, sir. Uwazaja, ze prawa nadaja sie tylko dla slabych spolecznosci.

— Jak slyszalem, jest bardzo krwiozerczy.

— Ona chce zostac w strazy. Lubi poznawac nowych ludzi.

Z zewnatrz znowu dobieglo bulgotanie. O szybe w oknie zgrzytnely paznokcie, ale ich wlasciciel zaraz zniknal z widoku.

— No coz, nie mnie to osadzac — uznal Vimes.

— Nie, sir.

Po chwili milczenia otworzyly sie drzwi. Powoli. Weszla Angua, poprawiajac na sobie mundur. Usiadla. Wszyscy straznicy nagle podjeli zaawansowany kurs obserwacji piwa.

— Eee… — zaczal Marchewa.

— Powierzchowne rany — zapewnila go Angua. — Ale jeden z nich przypadkiem postrzelil drugiego w noge.

— Sadze, ze w raporcie powinnas zapisac to jako „samookaleczenie wskutek stawiania oporu przy aresztowaniu” — zaproponowal Vimes.

— Tak jest, sir.

— Ale przeciez nie wszystkie rany… — wtracil Marchewa.

— Probowali obrabowac nasz bar i wziac na zakladnika naszego wil… Angue.

— Rozumiem, o co panu chodzi, sir. Samookaleczenie. No tak. Oczywiscie.

Pod Zalatanym Bebnem ucichlo. Bo zwykle bardzo trudno jest byc rownoczesnie halasliwym i nieprzytomnym.

Sierzant Colon byl pod wrazeniem wlasnego sprytu. Dobrze ulokowana piesc moze oczywiscie zakonczyc walke, ale tym razem piesc sciskala puchar ponczu z kwarta rumu, dzinu i plywajacymi w srodku szesnastoma cwiartkami cytryny.

Niektorzy wciaz stali na nogach. Byli to powazni pijacy, ktorzy wchlaniali alkohol, jak gdyby dzien jutrzejszy mial nie nadejsc. Wlasciwie to nawet mieli nadzieje, ze tak wlasnie sie stanie.

Colon osiagnal stan pijaka towarzyskiego. Zwrocil sie do czlowieka obok.

— Milo tu, nie?

— Co ja powiem zonie, chcialbym wiedziec — jeknal rozmowca.

— Nie wiem. Powiess, ze… ze… ze… prasowales do pozna. I ssij miete przed wejsciem, to pomaga…

— Pracowalem do pozna? Ha! Wlasnie mnie wyrzucili! Mnie! Rzemieslnika! Pietnascie lat u Spadgera i Williamsa, prawda, a potem oni padaja, bo Curry ich podcina, wiec dostaje robote u Curry’ego i bach! Tam tez mnie zwalniaja. „Zatrudnienie nadmiarowe”! Przeklete golemy! Odbieraja prace prawdziwym ludziom! I po co im ta praca? Przeciez nie maja gab do wykarmienia. Ale to dranstwo robi wszystko tak szybko, ze w ogole rak mu nie widac.

— Skandal.

— Rozbic je wszystkie, powiadam. Znaczy, u SiW tez mielismy golema, ale stary Zhloob zawsze tyral powoli, rozumiesz, a nie brzeczal dookola jak ta mucha z niebieskim tylkiem. Bedziesz czekal, kolego, to twoja robote tez ci odbiora.

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату